Wpisy archiwalne w kategorii
wyskok na chwilę
Dystans całkowity: | 6867.71 km (w terenie 88.50 km; 1.29%) |
Czas w ruchu: | 387:14 |
Średnia prędkość: | 17.52 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.01 km/h |
Liczba aktywności: | 151 |
Średnio na aktywność: | 45.48 km i 2h 35m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 6 czerwca 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Na bliskim wschodzie wszystko w porządku
Prognozy pogody straszą. Straszą deszczem, straszą burzami z gradem. Przestraszony zdecydowałem się tylko na małą pętlę nad Wieprzem. Od rana było pochmurno. Gdy ruszałem też. Zmieniło się po mniej więcej godzinie i już tylko słońce grzało i grzało. Tak do końca. Ale w lasach wciąż jeszcze drogi mokre. Nawet te asfaltowe. Tylko w terenie odkrytym nawierzchnie są suche. Mijałem raz drogowców. Krzyczeli: panie, wolniej bo są dziury! Ale przecież już ich nie było. Już zalali lepikiem i posypali żwirem. Wolniej po tym jechać się nie daje bo rower grzęźnie. Są jednak miejsca gdzie lepić jeszcze nie muszą. Miejsca w których dopiero co drogi powstały i nie zniszczono charakterystycznych krzyży i kapliczek.
Są miejsca w których nie wykoszono poboczy. Aż chce się zanurkować w tych kwiatach.
Nad Wieprzem wciąż łąki pod wodą. Łąki nie koszone. Dobrze widać drogi.
Nie zawsze łąki wyglądają jak łąki. Miejscami spod wody nic nie wyrosło - za długo są już zalane.
Może dla odmiany teraz choć kilka suchych dni?
Są miejsca w których nie wykoszono poboczy. Aż chce się zanurkować w tych kwiatach.
Nad Wieprzem wciąż łąki pod wodą. Łąki nie koszone. Dobrze widać drogi.
Nie zawsze łąki wyglądają jak łąki. Miejscami spod wody nic nie wyrosło - za długo są już zalane.
Może dla odmiany teraz choć kilka suchych dni?
- DST 95.90km
- Teren 3.00km
- Czas 04:33
- VAVG 21.08km/h
- VMAX 46.03km/h
- Temperatura 23.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 5 czerwca 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Stukało, pukało i błyskało
Podczas powrotu z Rybnika nie tylko ja niedomagałem. Rower zrobił się dość głośny. Już wcześniej coś mu trzeszczało, zgrzytało. Ale nie mogłem tego zlokalizować. Teraz już było nieregularne stukanie podczas pedałowania. To już trochę bliżej. Poprzyglądałem się temu podczas jazdy. Przy okazji rzuciłem okiem na Wisłę i Kazimierz Dolny. Wisła jeszcze trzyma się koryta. W Kazimierzu turyści jeszcze mieszczą się na rynku. A rower stuka i puka.
Po 30 km zatrzymałem się i wyciągnąłem narzędzia. Wszystko wskazywało na okolice korby. Pedały wymieniłem przed wyjazdem więc nie one. Same korby siedziały mocno na swoich kwadratach. Pozostawał suport i... koronki, które wymieniałem tej zimy. Na nich rzeczywiście był mały luzik. A po dokręceniu rower wyraźnie się uciszył. Mogłem poszaleć. A właściwie to musiałem poszaleć. Właśnie szła prosto na mnie burza z północnego zachodu. Czarne chmury rozlewały się szeroko nie pokazując innego kierunku jak tylko zachód. Droga się wije. Od czasu do czasu widzę na wprost po kilka błysków ale grzmotów nie słychać - wciąż jest daleko. W jeździe pomagała sama burza. Wiatr który pojawił się wraz z nią pchał mnie w stronę Puław. Już byłem nastawiony na przemoknięcie i miałem nadzieję, że obejdzie się bez gradu. A przeszło na sucho. Trochę tą burzę rozumiem. Wczoraj pieszo mokłem przez prawie godzinę. Najwyraźniej to uszanowała.
Mapka
Po 30 km zatrzymałem się i wyciągnąłem narzędzia. Wszystko wskazywało na okolice korby. Pedały wymieniłem przed wyjazdem więc nie one. Same korby siedziały mocno na swoich kwadratach. Pozostawał suport i... koronki, które wymieniałem tej zimy. Na nich rzeczywiście był mały luzik. A po dokręceniu rower wyraźnie się uciszył. Mogłem poszaleć. A właściwie to musiałem poszaleć. Właśnie szła prosto na mnie burza z północnego zachodu. Czarne chmury rozlewały się szeroko nie pokazując innego kierunku jak tylko zachód. Droga się wije. Od czasu do czasu widzę na wprost po kilka błysków ale grzmotów nie słychać - wciąż jest daleko. W jeździe pomagała sama burza. Wiatr który pojawił się wraz z nią pchał mnie w stronę Puław. Już byłem nastawiony na przemoknięcie i miałem nadzieję, że obejdzie się bez gradu. A przeszło na sucho. Trochę tą burzę rozumiem. Wczoraj pieszo mokłem przez prawie godzinę. Najwyraźniej to uszanowała.
Mapka
- DST 66.11km
- Czas 02:49
- VAVG 23.47km/h
- VMAX 53.18km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 maja 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Do Rybnika
Wybrałem się do Rybnika. Pociągiem. Ale z rowerem. Przez zaparowane szyby pociągu niewiele było widać i być może dlatego wysiadłem zamiast w Zabrzu zamiast w Gliwicach. Akurat planu Zabrza z sobą nie miałem. Ranek w deszczowy świąteczny dzień. Ulice puste. Pokręciłem się trochę po centrum szukając drogowskazu do Gliwic. Dopiero w samych Gliwicach znalazłem się na drogach znanych i już mogłem się rozpędzić. Droga główna niemal pusta. Ale zwracałem uwagę na dziwnie zachowujące się samochody. To były samochody "nauki jazdy". Wyprzedzały mnie tylko gdy miały dla siebie wolną całą jezdnię. Parę razy jechały więc za mną dość długo czekając na wolny drugi pas. To miłe ale jeszcze się do czegoś takiego nie przyzwyczaiłem. I jeszcze jednak rzecz, która mnie na Śląsku zawsze zaskakuje - samochody zatrzymujące się by przepuścić oczekującego na pasach pieszego lub rowerzystę. I chociaż przestało padać gdy dojechałem do Gliwic i jechałem drogami na których były kałuże (w samych Gliwicach i w Rybniku) ani razu nie zostałem ochlapany. To jednak jest trochę inny świat.
- DST 51.05km
- Czas 03:16
- VAVG 15.63km/h
- VMAX 47.22km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 maja 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Zmiany
Podczas tego urlopu nie planowałem korzystania z kolei. Nawet nie było takiej potrzeby. Do 4 czerwca miałem tylko kręcić się w pobliżu Puław. A później gdzie oczy poniosą. Tak miało być. Zmiana wynika z pewnej tradycji, która miała być tego roku zarzucona. Chodzi o ognisko u _hipci w rocznicę powstania forum htp://eksploratorzy.com.pl . Rocznica czwarta. Na dwóch byłem w Rybniku. A teraz decyzja o ognisku zapadła na tyle nagle, że na forum posypały się deklaracje nie przybycia. Ja nie odpuszczam. Choć to akurat przypadek, że biorę urlop akurat w okresie gdy jest ta rocznica to jednak czas mam. Może dlatego, że tak jak lubię turystykę niezorganizowaną tak i wypoczywam gdy czas mam niezaplanowany.
Początkowo chciałem w obie strony jechać na rowerze z namiotem. Ale ludzie rozsądniejsi ode mnie wytłumaczyli mi, że jeżeli jadę w celach towarzyskich to mam przyjechać na dłużej i nie padać na twarz gdy wszyscy będą się bawić. Dlatego pojadę w jedną stronę. Na twarz padnę po powrocie, bo ten będzie na własnych dwóch kółkach. A na miejscu pogada się o cmentarzach, poezji, sensie życia i innych pierdołach.
Wyjazd jutro. Bardzo wcześnie rano. Nie biorę namiotu. Będą tylko dwie małe sakwy. Przygotowany już do drogi przedni bagażnik trzeba zdjąć - nie wiadomo czy nie będzie zawadzał w pociągu. Ale najpierw trochę pojeździć. Np po to by zobaczyć czy samochody rzeczywiście przeniosły się z dawnej siedemnastki na tą nową. Podobno sklepikarze już narzekają. Czy to znaczy, że po drodze Garbów - Kurów można jeździć na rolkach? Raz tylko trafiłem na jeden fragment bez samochodów - droga była zamknięta po jakimś śmiertelnym wypadku. Rowerzysty nie zatrzymywali. Mogłem jeździć zygzakiem przez te 5 km jakie miałem wtedy do przejechania przed zjazdem. Najlepiej do Kurowa pojechać przez... Bobrowniki i Baranów :) . Co z tego, że to w drugą stronę? Tak jest lepiej. Najpierw zapuściłem się w drogę szutrową w lesie obok Zakładów Azotowych. Znów nie sprawdziłem ile to kilometrów. Zakładam, że 10 choć raczej więcej. No i liczę to jak drogę gruntową, a przecież lepiej się po tym jechało niż po asfalcie na wielu okolicznych drogach.
W Niebrzegowie z mostu rzuciłem obiektywem w pasące się zwierzaki.
Jak tylko schowałem aparat dwa metry nade mną przeleciał łabądź. Nie przepadam za tymi ptakami ale jak takie coś mam tuż nad głową czuję się jak smoleńska brzoza. A lotnisko blisko. Samoloty hałasują.
Dalsza trasa dość tradycyjna: Sarny, Białki, Ułęż i zjazd z głównej drogi do Drążgowa. Po drodze trochę mokradeł przy drodze. Dziś kwitły głównie na żółto.
W Drążgowie była kiedyś parafia, kościół i cmentarz. Cmentarz podobno jest nadal. Zabytkowy. Ale nie wiem czy na jego terenie jest choć jeden nagrobek. Nawet nie wiem na pewno czy to jest to miejsce, które sam wytypowałem na cmentarz. Nie mam szczęścia do ludzi w tej okolicy. Jakoś nie spotykam nikogo, kogo mógłbym zapytać. W pobliżu są łąki. Co prawda woda w Wieprzu opadła ale deszcz niespokojne też dodały coś od siebie.
Z Baranowa pojechałem najkrótszą drogą do Żyrzyna ale nie do końca. Tą drogę przecina w Żerdzi inna, którą nigdy nie jechałem w lewo. Dziś pojechałem. Gdy skończył się asfalt szkoda było wracać. Drogą gruntową do Żyrzyna jest około 1 km. Kałuże dawało się ominąć. Rower się nie zapadał. W sumie fajnie. Dlatego w Żyrzynie po zaopatrzeniu się w jakiś napój, postanowiłem przebić się drogami gruntowymi do Woli Osińskiej. I tu już nie było fajnie. Ze 100 m łącznie musiałem przejść. Rower upaprany niemiłosiernie. Ja też. Piach w butach. A wydawało się, że jak jest po deszczu to i po piachu da się jeździć. W większej części się dało. Ale była jeszcze ta część mniejsza. Po wjechaniu na asfalt, w lesie, rower trochę opłukałem wodą z mokradeł (przydała się pusta butelka dla której nie znalazłem kosza). A dalej już tylko asfalt, asfalt i asfalt. Co mi przypomniało, że znajomy kupił opony Schwalbe Marathon do swojej szosy i nie weszły mu pod szczęki hamulców. Mówił, że tanio sprzeda. A ja przecież mam jechać po asfalcie. Może warto sprawdzić jak się na tym jeździ? Zanim założyłem Schwalbe Marathon Tour Plus śmigałem na Durano Plus tego samego producenta. Fajnie było tylko parę razy gwałtownie wtulałem się w ziemię i trawę gdy przez zapomnienie za szybko wjeżdżałem na drogi gruntowe. Te Marathony może też nie nadają się w teren ale na asfalt na pewno będę lesze od tego na czym jeżdżę. Po krótkiej rozmowie telefonicznej już byłem umówiony na odbiór gdy będę przejeżdżał w pobliżu. Czyli na zaraz. Z wiaduktu nad nową drogą widziałem, że S17 nie jest zapchana ale stara siedemnastka jak nigdy świeci pustkami. Można przejść na drugą stronę bez czekania na dziurę w sznurze samochodów (czasami ładowałem się na siłę i jeszcze przeprowadzałem dzieci przy okazji). Podoba mi się. Ale pewnie nikt tej drogi nie będzie remontował jak już pojawią się dziury. Już są.
W domu zdjąłem bagażnik i gdy zmieniałem opony po raz drugi w życiu widziałem zawór dętki lecący w kosmos. Poprzednio chyba też była to dętka Continentala. Napompowana była poniżej maksymalnych wartości podanych przez producenta obręczy (Mavic) i producenta opon (Schwalbe). Jak myślę dętka też to ciśnienie spokojnie wytrzymuje. Problemem jest tylko to jak osadzone są zawory presta. Gdybym nie ruszył plastikowej osłony nic by się nie stało. A tak syk i zawór z osłoną walnął w niski sufit piwnicy. Dętka do kosza. Ale mam jeszcze kilka w zapasie. Schwalbe. Z nimi jeszcze nie miałem takich przygód. Co nie znaczy, że się nigdy nie zdarzą.
Przegadany ten wyjazd. Więcej pojeżdżę pewnie dopiero 2 i 3 czerwca wracając do Puław z Rybnika. W Endomondo znów nie wciskałem pauzy podczas postojów. Celowo. Zapomniałbym znów wystartować. A wersja dla Symbiana nie ma autopauzy.
Początkowo chciałem w obie strony jechać na rowerze z namiotem. Ale ludzie rozsądniejsi ode mnie wytłumaczyli mi, że jeżeli jadę w celach towarzyskich to mam przyjechać na dłużej i nie padać na twarz gdy wszyscy będą się bawić. Dlatego pojadę w jedną stronę. Na twarz padnę po powrocie, bo ten będzie na własnych dwóch kółkach. A na miejscu pogada się o cmentarzach, poezji, sensie życia i innych pierdołach.
Wyjazd jutro. Bardzo wcześnie rano. Nie biorę namiotu. Będą tylko dwie małe sakwy. Przygotowany już do drogi przedni bagażnik trzeba zdjąć - nie wiadomo czy nie będzie zawadzał w pociągu. Ale najpierw trochę pojeździć. Np po to by zobaczyć czy samochody rzeczywiście przeniosły się z dawnej siedemnastki na tą nową. Podobno sklepikarze już narzekają. Czy to znaczy, że po drodze Garbów - Kurów można jeździć na rolkach? Raz tylko trafiłem na jeden fragment bez samochodów - droga była zamknięta po jakimś śmiertelnym wypadku. Rowerzysty nie zatrzymywali. Mogłem jeździć zygzakiem przez te 5 km jakie miałem wtedy do przejechania przed zjazdem. Najlepiej do Kurowa pojechać przez... Bobrowniki i Baranów :) . Co z tego, że to w drugą stronę? Tak jest lepiej. Najpierw zapuściłem się w drogę szutrową w lesie obok Zakładów Azotowych. Znów nie sprawdziłem ile to kilometrów. Zakładam, że 10 choć raczej więcej. No i liczę to jak drogę gruntową, a przecież lepiej się po tym jechało niż po asfalcie na wielu okolicznych drogach.
W Niebrzegowie z mostu rzuciłem obiektywem w pasące się zwierzaki.
Jak tylko schowałem aparat dwa metry nade mną przeleciał łabądź. Nie przepadam za tymi ptakami ale jak takie coś mam tuż nad głową czuję się jak smoleńska brzoza. A lotnisko blisko. Samoloty hałasują.
Dalsza trasa dość tradycyjna: Sarny, Białki, Ułęż i zjazd z głównej drogi do Drążgowa. Po drodze trochę mokradeł przy drodze. Dziś kwitły głównie na żółto.
W Drążgowie była kiedyś parafia, kościół i cmentarz. Cmentarz podobno jest nadal. Zabytkowy. Ale nie wiem czy na jego terenie jest choć jeden nagrobek. Nawet nie wiem na pewno czy to jest to miejsce, które sam wytypowałem na cmentarz. Nie mam szczęścia do ludzi w tej okolicy. Jakoś nie spotykam nikogo, kogo mógłbym zapytać. W pobliżu są łąki. Co prawda woda w Wieprzu opadła ale deszcz niespokojne też dodały coś od siebie.
Z Baranowa pojechałem najkrótszą drogą do Żyrzyna ale nie do końca. Tą drogę przecina w Żerdzi inna, którą nigdy nie jechałem w lewo. Dziś pojechałem. Gdy skończył się asfalt szkoda było wracać. Drogą gruntową do Żyrzyna jest około 1 km. Kałuże dawało się ominąć. Rower się nie zapadał. W sumie fajnie. Dlatego w Żyrzynie po zaopatrzeniu się w jakiś napój, postanowiłem przebić się drogami gruntowymi do Woli Osińskiej. I tu już nie było fajnie. Ze 100 m łącznie musiałem przejść. Rower upaprany niemiłosiernie. Ja też. Piach w butach. A wydawało się, że jak jest po deszczu to i po piachu da się jeździć. W większej części się dało. Ale była jeszcze ta część mniejsza. Po wjechaniu na asfalt, w lesie, rower trochę opłukałem wodą z mokradeł (przydała się pusta butelka dla której nie znalazłem kosza). A dalej już tylko asfalt, asfalt i asfalt. Co mi przypomniało, że znajomy kupił opony Schwalbe Marathon do swojej szosy i nie weszły mu pod szczęki hamulców. Mówił, że tanio sprzeda. A ja przecież mam jechać po asfalcie. Może warto sprawdzić jak się na tym jeździ? Zanim założyłem Schwalbe Marathon Tour Plus śmigałem na Durano Plus tego samego producenta. Fajnie było tylko parę razy gwałtownie wtulałem się w ziemię i trawę gdy przez zapomnienie za szybko wjeżdżałem na drogi gruntowe. Te Marathony może też nie nadają się w teren ale na asfalt na pewno będę lesze od tego na czym jeżdżę. Po krótkiej rozmowie telefonicznej już byłem umówiony na odbiór gdy będę przejeżdżał w pobliżu. Czyli na zaraz. Z wiaduktu nad nową drogą widziałem, że S17 nie jest zapchana ale stara siedemnastka jak nigdy świeci pustkami. Można przejść na drugą stronę bez czekania na dziurę w sznurze samochodów (czasami ładowałem się na siłę i jeszcze przeprowadzałem dzieci przy okazji). Podoba mi się. Ale pewnie nikt tej drogi nie będzie remontował jak już pojawią się dziury. Już są.
W domu zdjąłem bagażnik i gdy zmieniałem opony po raz drugi w życiu widziałem zawór dętki lecący w kosmos. Poprzednio chyba też była to dętka Continentala. Napompowana była poniżej maksymalnych wartości podanych przez producenta obręczy (Mavic) i producenta opon (Schwalbe). Jak myślę dętka też to ciśnienie spokojnie wytrzymuje. Problemem jest tylko to jak osadzone są zawory presta. Gdybym nie ruszył plastikowej osłony nic by się nie stało. A tak syk i zawór z osłoną walnął w niski sufit piwnicy. Dętka do kosza. Ale mam jeszcze kilka w zapasie. Schwalbe. Z nimi jeszcze nie miałem takich przygód. Co nie znaczy, że się nigdy nie zdarzą.
Przegadany ten wyjazd. Więcej pojeżdżę pewnie dopiero 2 i 3 czerwca wracając do Puław z Rybnika. W Endomondo znów nie wciskałem pauzy podczas postojów. Celowo. Zapomniałbym znów wystartować. A wersja dla Symbiana nie ma autopauzy.
- DST 85.32km
- Teren 13.00km
- Czas 04:14
- VAVG 20.15km/h
- VMAX 36.41km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 maja 2013
Kategoria wyskok na chwilę
S17 dla rowerów
Głównym celem tego wyskoku był przejazd po gotowym już chyba odcinku S17. Ta trasa odciąży drogi którymi czasami jeżdżę przez Garbów, Markuszów i Kurów. Rowery miały być wpuszczane od godziny 10. Deszcz planowano na godzinę 11 lub 12. Wypadało więc przejechać szybko i wracać. Czyli przed dziesiątą najlepiej było pojechać na drugi koniec drogi tak by po niej wracać w stronę Puław. Tak przy okazji chciałem sprawdzić jak działa aplikacja Endomondo. Od początku wiedziałem, że nie będę w niej wciskać pauzy – zapomniałbym ją ponownie uruchomić. Do tego nie wiedziałem czy telefon złapie sygnał GPS leżąc w torbie i czy się nie rozładuje mu bateria (ładowana w piątek rano). Zacząłem od… ścieżki rowerowej, którą obiecywałem sobie nie jeździć. I rzeczywiście nie pojechałem. Dojechałem blisko jej końca w Bochotnicy po asfalcie. Podobno już można przejechać przez Bystrą na drugi brzeg. Ale ta ścieżka nie wygląda na skończoną.
Mówiono mi o jakiejś kładce po której przejeżdża się na drugi brzeg. Wszedłem na wał by sprawdzić jak to wygląda. Jest to najwyraźniej jeszcze teren budowy. Nie pojechałem tam rowerem.
Zawróciłem do drogi asfaltowej. Po drodze pojedyncze maki. Ale już jest ich wiele. To chyba znak, że wiosna się kończy.
W Bochotnicy skierowałem się na podjazd w stronę Opola Lubelskiego. Około 700 m. Nachylenie 7 % czyli bez górskich rewelacji. Spokojnie wspinałem się pod górę by nie paść przed szczytem. Na drodze do Niezabitowa też było kilka podjazdów ale już krótszych, prawie bez znaczenia. Tylko patrząc na znaki informujące o wybojach zastanawiałem się czy nie byłoby taniej stawiać znaki informujące o braku wybojów. Pewnie nie. Bo gdy odbiłem do Obliźniaka już miałem równy asfalt. Podobnie z Obliźniaka do Kolonii Niezabitów. Do Obliźniaka odbiłem z przyczyny oczywistej – nigdy tam nie byłem. Za to słyszałem kiedyś opowieść klezmera, który grał tam na jakimś weselu w latach siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych. Mówił, że jest to zupełny koniec świata. Jak na koniec świata jest tam wręcz rewelacyjnie. Gdy dojechałem do drogi Poniatowa – Wąwolnica zwróciłem uwagę, że mam jakąś drogę na wprost. I znów: wjechałem bo nigdy tam nie byłem. Droga równa, wąska, kończy się na skrzyżowaniu z drogą gruntową. Ale tej gruntowej jest nagle może 40 m i znów asfalt do skrzyżowania z drogą Niezabitów – Bełżyce. To przy tej drodze, w Łubkach zauważyłem jesienią znak wskazujący zabytkowy dworek. Teraz tam pojechałem. I okazało się, że dworek widać z drogi tylko jego tył jakoś z dworkiem mi się nie kojarzył.
Front (szkoła, przedszkole):
Tył widoczny z drogi.
Kolejna miejscowość na trasie to Wojciechów. Tu jest już parokrotnie odwiedzana przeze mnie "wieża ariańska" z muzeum kowalstwa w którym jeszcze nie byłem (chyba). Z drogi którą jechałem tej wieży wiele nie widać.
A stałem robiąc to zdjęcie nieopodal figury przydrożnej która mnie intryguje. Brakuje na niej inskrypcji. Nie wiem więc kiedy została postawiona. Wydaje się jednak, że stoi na kopcu. Może tylko mi się zdaje. To chyba jakieś skrzywienie, że wszędzie doszukuję się cmentarzy. Ale będę musiał poszukać informacji bo ile razy tędy przejeżdżam tyle razy wraca pytanie: czy to nie jest cmentarz epidemiczny?
Jadąc z Wojciechowa w stronę Miłocina mijałem kilka patroli policji. Trzy samochody pojechały w tą stronę co i ja. Dwa w przeciwną. Nie wiem czy miało to związek z przejazdem do Nałęczowa większej grupy rowerzystów z Lublina. Mieli jechać. Mieli też przejechać siedemnastką ku której jechałem. Im bliżej Bogucina, tym więcej rowerów na drodze. Trochę się zaplątałem i musiałem przejechać przez Pociechę po uczęszczanej trasie 12/17 do Lublina. Ale nie daleko. W Bogucinie był wjazd dla rowerów na nową drogę. Wyczekiwaną od lat obwodnicę Garbowa, Markuszowa i Kurowa. Wjazd tylko dla rowerów :) . Ta cisza… To jej ostatnie dni w tym miejscu. Ekrany niewiele pomogą.
Budowniczy obiecywali piękne widoki. I one są gdy nie ma ekranów.
Wiedziałem, że w stronę przeciwną jechać będzie zorganizowana grupa rowerzystów z Puław. Mają na fejsie swój fanpage. Grunt, że wiedziałem i wypatrywałem znanych mi ze zdjęć twarzy. Zobaczyłem. Zrobiłem zdjęcie i podjechałem się przedstawić. W końcu to, że ich "lubię" na fejsie nic nie znaczy.
Może tłumów na trasie nie było. Ale i tak od pozdrawiania jadących można było się zmęczyć :) Nie wszyscy odpowiadali. Młodzi szosowcy tradycyjnie nie, również nastolatki "pci menskiej" w strojach cywilnych. I jeszcze kilku nie pasujących do tych kategorii. Jechało się bajecznie. Przynajmniej w tą stronę w którą jechać chciałem. Tylko na jednym łagodnym podjeździe zwolniłem do 28 km/h. A tak 31 – 37 km/h. Wiatr pchał. Jadący w przeciwną stronę mieli więcej czasu na oglądanie drogi i okolic. Ostatnie kilometry siedemnastki były przegadane. Dogonił mnie wyprzedzony wcześniej rowerzysta w kurtce z napisem MTB Mazovia i pogadaliśmy o szlakach w Górkach Parchackich. Mówił o jakimś planowanym rajdzie ale chyba nie chodziło o ten który już zaraz ma się zacząć lub już trwa. Jak myślę chodziło o jakąś grupę rowerzystów z Lublina. Polecałem mu szlak zielony ale zapomniałem dodać, że to szlak pieszy. Może się domyśli? On parę razy łączy się ze szlakami rowerowymi ale w innych chyba kolorach. Sam nie wiem. Nie planuję tras po szlakach. Czasami tylko zwracam uwagę na to, że te szlaki są akurat na mojej trasie.
Na zdjęciu powyżej jest przedostatni wiadukt. Jeszcze parę kilometrów i koniec gładkiego asfaltu bez samochodów. Mogliby więcej robić takich ścieżek rowerowych. Po uczęszczanej siedemnastce przejechałem ok. 100 m i odbiłem do lasu. Tam po 700 m drogi szutrowej też jest asfalt. I zielony szlak rowerowy. Wystarczyło te 100 m w towarzystwie samochodów bym nie zastanawiał się nawet nad przejazdem i przejściem przez błoto do drogi która wydała mi się równie dobra jak przejechane 27 km nowiutkiego asfaltu.
Wkrótce znów byłem na siedemnastce ale na krótko i na odcinku z poboczem. A później Borysów, Bałtów i jazda przez lasy. Niewiele tego. Trochę ponad 3 km. Może szlakiem rowerowym więcej ale wiele osób jeździ przez las skrótem. No i są te fajne rowerowe ścieżki obok dróg gruntowych w których rowery się zakopują.
Zapowiadany na okolice południa deszcz najwyraźniej się opóźniał. I całe szczęście. Z przeciwdeszczowych ciuchów miałem z sobą tylko kamizelkę nieprzemakalną jedynie od przodu. Już pod ciemnymi chmurami przejechałem obok Zakładów Azotowych i tradycyjnie jak w dni robocze ścieżką rowerową do miasta. W pobliżu stacji kolejowej Puławy Chemia chyba mijałem Kamila ale wyglądało to na wycieczkę rodzinną więc nie zapytałem. Zaraz zaczęło grzmieć i może po pół godzinie spadł deszcz. Zdążyłem. Wielu rowerzystów dziś nie miało tyle szczęścia.
Co do Endomondo – telefon rozładował się dopiero w domu. Trasa złapana raczej poprawnie. Tylko ta średnia… Postoje też w nią weszły. Licznik roweru pokazuje, że rower poruszał się przez 4 godziny i 38 minut. Na dłuższe wyjazdy toto się nie nadaje. Telefon przyda się np do telefonowania – to funkcja na której najbardziej mi w nim zależy.
Mówiono mi o jakiejś kładce po której przejeżdża się na drugi brzeg. Wszedłem na wał by sprawdzić jak to wygląda. Jest to najwyraźniej jeszcze teren budowy. Nie pojechałem tam rowerem.
Zawróciłem do drogi asfaltowej. Po drodze pojedyncze maki. Ale już jest ich wiele. To chyba znak, że wiosna się kończy.
W Bochotnicy skierowałem się na podjazd w stronę Opola Lubelskiego. Około 700 m. Nachylenie 7 % czyli bez górskich rewelacji. Spokojnie wspinałem się pod górę by nie paść przed szczytem. Na drodze do Niezabitowa też było kilka podjazdów ale już krótszych, prawie bez znaczenia. Tylko patrząc na znaki informujące o wybojach zastanawiałem się czy nie byłoby taniej stawiać znaki informujące o braku wybojów. Pewnie nie. Bo gdy odbiłem do Obliźniaka już miałem równy asfalt. Podobnie z Obliźniaka do Kolonii Niezabitów. Do Obliźniaka odbiłem z przyczyny oczywistej – nigdy tam nie byłem. Za to słyszałem kiedyś opowieść klezmera, który grał tam na jakimś weselu w latach siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych. Mówił, że jest to zupełny koniec świata. Jak na koniec świata jest tam wręcz rewelacyjnie. Gdy dojechałem do drogi Poniatowa – Wąwolnica zwróciłem uwagę, że mam jakąś drogę na wprost. I znów: wjechałem bo nigdy tam nie byłem. Droga równa, wąska, kończy się na skrzyżowaniu z drogą gruntową. Ale tej gruntowej jest nagle może 40 m i znów asfalt do skrzyżowania z drogą Niezabitów – Bełżyce. To przy tej drodze, w Łubkach zauważyłem jesienią znak wskazujący zabytkowy dworek. Teraz tam pojechałem. I okazało się, że dworek widać z drogi tylko jego tył jakoś z dworkiem mi się nie kojarzył.
Front (szkoła, przedszkole):
Tył widoczny z drogi.
Kolejna miejscowość na trasie to Wojciechów. Tu jest już parokrotnie odwiedzana przeze mnie "wieża ariańska" z muzeum kowalstwa w którym jeszcze nie byłem (chyba). Z drogi którą jechałem tej wieży wiele nie widać.
A stałem robiąc to zdjęcie nieopodal figury przydrożnej która mnie intryguje. Brakuje na niej inskrypcji. Nie wiem więc kiedy została postawiona. Wydaje się jednak, że stoi na kopcu. Może tylko mi się zdaje. To chyba jakieś skrzywienie, że wszędzie doszukuję się cmentarzy. Ale będę musiał poszukać informacji bo ile razy tędy przejeżdżam tyle razy wraca pytanie: czy to nie jest cmentarz epidemiczny?
Jadąc z Wojciechowa w stronę Miłocina mijałem kilka patroli policji. Trzy samochody pojechały w tą stronę co i ja. Dwa w przeciwną. Nie wiem czy miało to związek z przejazdem do Nałęczowa większej grupy rowerzystów z Lublina. Mieli jechać. Mieli też przejechać siedemnastką ku której jechałem. Im bliżej Bogucina, tym więcej rowerów na drodze. Trochę się zaplątałem i musiałem przejechać przez Pociechę po uczęszczanej trasie 12/17 do Lublina. Ale nie daleko. W Bogucinie był wjazd dla rowerów na nową drogę. Wyczekiwaną od lat obwodnicę Garbowa, Markuszowa i Kurowa. Wjazd tylko dla rowerów :) . Ta cisza… To jej ostatnie dni w tym miejscu. Ekrany niewiele pomogą.
Budowniczy obiecywali piękne widoki. I one są gdy nie ma ekranów.
Wiedziałem, że w stronę przeciwną jechać będzie zorganizowana grupa rowerzystów z Puław. Mają na fejsie swój fanpage. Grunt, że wiedziałem i wypatrywałem znanych mi ze zdjęć twarzy. Zobaczyłem. Zrobiłem zdjęcie i podjechałem się przedstawić. W końcu to, że ich "lubię" na fejsie nic nie znaczy.
Może tłumów na trasie nie było. Ale i tak od pozdrawiania jadących można było się zmęczyć :) Nie wszyscy odpowiadali. Młodzi szosowcy tradycyjnie nie, również nastolatki "pci menskiej" w strojach cywilnych. I jeszcze kilku nie pasujących do tych kategorii. Jechało się bajecznie. Przynajmniej w tą stronę w którą jechać chciałem. Tylko na jednym łagodnym podjeździe zwolniłem do 28 km/h. A tak 31 – 37 km/h. Wiatr pchał. Jadący w przeciwną stronę mieli więcej czasu na oglądanie drogi i okolic. Ostatnie kilometry siedemnastki były przegadane. Dogonił mnie wyprzedzony wcześniej rowerzysta w kurtce z napisem MTB Mazovia i pogadaliśmy o szlakach w Górkach Parchackich. Mówił o jakimś planowanym rajdzie ale chyba nie chodziło o ten który już zaraz ma się zacząć lub już trwa. Jak myślę chodziło o jakąś grupę rowerzystów z Lublina. Polecałem mu szlak zielony ale zapomniałem dodać, że to szlak pieszy. Może się domyśli? On parę razy łączy się ze szlakami rowerowymi ale w innych chyba kolorach. Sam nie wiem. Nie planuję tras po szlakach. Czasami tylko zwracam uwagę na to, że te szlaki są akurat na mojej trasie.
Na zdjęciu powyżej jest przedostatni wiadukt. Jeszcze parę kilometrów i koniec gładkiego asfaltu bez samochodów. Mogliby więcej robić takich ścieżek rowerowych. Po uczęszczanej siedemnastce przejechałem ok. 100 m i odbiłem do lasu. Tam po 700 m drogi szutrowej też jest asfalt. I zielony szlak rowerowy. Wystarczyło te 100 m w towarzystwie samochodów bym nie zastanawiał się nawet nad przejazdem i przejściem przez błoto do drogi która wydała mi się równie dobra jak przejechane 27 km nowiutkiego asfaltu.
Wkrótce znów byłem na siedemnastce ale na krótko i na odcinku z poboczem. A później Borysów, Bałtów i jazda przez lasy. Niewiele tego. Trochę ponad 3 km. Może szlakiem rowerowym więcej ale wiele osób jeździ przez las skrótem. No i są te fajne rowerowe ścieżki obok dróg gruntowych w których rowery się zakopują.
Zapowiadany na okolice południa deszcz najwyraźniej się opóźniał. I całe szczęście. Z przeciwdeszczowych ciuchów miałem z sobą tylko kamizelkę nieprzemakalną jedynie od przodu. Już pod ciemnymi chmurami przejechałem obok Zakładów Azotowych i tradycyjnie jak w dni robocze ścieżką rowerową do miasta. W pobliżu stacji kolejowej Puławy Chemia chyba mijałem Kamila ale wyglądało to na wycieczkę rodzinną więc nie zapytałem. Zaraz zaczęło grzmieć i może po pół godzinie spadł deszcz. Zdążyłem. Wielu rowerzystów dziś nie miało tyle szczęścia.
Co do Endomondo – telefon rozładował się dopiero w domu. Trasa złapana raczej poprawnie. Tylko ta średnia… Postoje też w nią weszły. Licznik roweru pokazuje, że rower poruszał się przez 4 godziny i 38 minut. Na dłuższe wyjazdy toto się nie nadaje. Telefon przyda się np do telefonowania – to funkcja na której najbardziej mi w nim zależy.
- DST 108.85km
- Teren 5.00km
- Czas 04:38
- VAVG 23.49km/h
- VMAX 50.05km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 maja 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Otrzęsiny
Tylko zdawało mi się poprzedniej niedzieli, że już jestem zdrowy i mogę hulać. Szkoda. Ale mam nadzieję, że tym razem mam już to za sobą. Zwłaszcza, że rozpoczyna się urlop. Zaczął się deszczem. Dzisiaj założyłem na przedni widelec bagażnik. Było z tym trochę roboty. Ostatnio był założony dwa lata temu na stary, jeszcze oryginalny widelec TransAlpa. Nowy widelec jest inny. Chyba Crosso nie przewidziało tej grubości - obejmy nie pasowały. Pobawiłem się w podkładanie pod najszersze i trzeba było sprawdzić czy to się na drodze nie rozsypie. Dociążyłem sakwy i wypuściłem się na drogi w miarę możliwości dziurawe. To przyjemne: poczuć znów ciężar pod sobą. Co kilka kilometrów sprawdzałem czy śruby się poluzowały. Raz tylko musiałem dokręcić.
Rower jest gotowy do drogi. Jeszcze tylko pytanie czy pola ryżowe szybko obeschną? Nie chcę ruszać w błota. A jutro jeszcze przejazd S17. Tylko jutro wpuszczą tam rowery. Może wreszcie będzie się przyjemniej jeździło od Kurowa do Garbowa? Ale kto to może wiedzieć? Dzisiaj w Borku pojechałem drogą z betonowych płyt zobaczyć czy bardzo opadła tam woda. Omal nie ogłuchłem gdy przejeżdżało tuż obok mnie chyba 8 motocykli i quadów. Śmigają po nadwiślańskich błotach. Nawet komary nie gryzły gdy przejeżdżali.
Jadąc wzdłuż wału wiślanego musiałem poruszać się za beczkowozem. Przepuszczał tylko rowerzystów jadących z naprzeciwka. Trafiła się akurat jakaś większa wycieczka. A ja za szambelanem bez szans na wyprzedzenie - chyba nie miał lusterek. Zupełnie zdębiałem gdy się zatrzymał i wysiadła z niego kobieta. Coś mi się zdaje, że teraz, gdy już hasła typu "kobiety na traktory" śmieszą właśnie kobiet na traktorach jest więcej. Nic na siłę. Najważniejsze że ostatnie 10 km przed Puławami już jechałem we względnej ciszy. Hałas męczy. Miasto męczy. Praca męczy. I człowiek jest tak zmęczony, że aż go nosi.
Rower jest gotowy do drogi. Jeszcze tylko pytanie czy pola ryżowe szybko obeschną? Nie chcę ruszać w błota. A jutro jeszcze przejazd S17. Tylko jutro wpuszczą tam rowery. Może wreszcie będzie się przyjemniej jeździło od Kurowa do Garbowa? Ale kto to może wiedzieć? Dzisiaj w Borku pojechałem drogą z betonowych płyt zobaczyć czy bardzo opadła tam woda. Omal nie ogłuchłem gdy przejeżdżało tuż obok mnie chyba 8 motocykli i quadów. Śmigają po nadwiślańskich błotach. Nawet komary nie gryzły gdy przejeżdżali.
Jadąc wzdłuż wału wiślanego musiałem poruszać się za beczkowozem. Przepuszczał tylko rowerzystów jadących z naprzeciwka. Trafiła się akurat jakaś większa wycieczka. A ja za szambelanem bez szans na wyprzedzenie - chyba nie miał lusterek. Zupełnie zdębiałem gdy się zatrzymał i wysiadła z niego kobieta. Coś mi się zdaje, że teraz, gdy już hasła typu "kobiety na traktory" śmieszą właśnie kobiet na traktorach jest więcej. Nic na siłę. Najważniejsze że ostatnie 10 km przed Puławami już jechałem we względnej ciszy. Hałas męczy. Miasto męczy. Praca męczy. I człowiek jest tak zmęczony, że aż go nosi.
- DST 56.74km
- Czas 02:42
- VAVG 21.01km/h
- VMAX 31.43km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 maja 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Zgubiłem się i znalazłem
Kolejny trening. No prawie trening. Poruszałem się. Może więcej niż zwykle w dzień roboczy i dlatego nazywam to treningiem. Tym razem chciałem pomęczyć większe podjazdy niż we wtorek. Najpierw przejazd przez ulicę Piasecznica (podobno mają ją utwardzić).
Z niej zaraz w prawo w moją ulubioną głębocznicę. Podjazd tędy zawsze mnie męczy, a uznałem, że trening ma mnie zmęczyć. Na zdjęciu "najgorsze już za mną".
Na końcu podjazdu nagroda.
Przyjechałem drogą z prawej, jechać mam drogą z lewej. Za plecami Skowieszyn. Na wprost długi wąwóz prowadzący gdzie indziej niż chciałem jechać.
Puławy gdzieś tam daleko.
I radosne widoczki.
A myśli wciąż krążą wokół sobotniego wyjazdu. Problemem są spodziewane w sobotę deszcze. Miejsca do których chcę dotrzeć dzień po intensywnych opadach też będą niedostępne. Wypada ruszyć w nocy, dojechać gdzieś o świcie i jechać dopóki się nie rozpada. Powrót w pelerynie już bez postojów. To wariant wschodni. Wariant zachodni też przewiduje jazdę do świtu i... szybki powrót. Chyba nie powinienem tak się tym przejmować. Za tydzień urlop i jechać będzie można gdzie się chce i kiedy. Ale szkoda mi dnia wolnego. Tak myśląc dojechałem do pomnika przy którym nie powinienem być. Fakt, że chciałem do pomnika ale nie tego. W planie był zjazd do Parchatki i podjazd w Bochotnicy. Tymczasem byłem blisko Celejowa. To zmieniło całkiem moje plany.
Pomknąłem dalej do Stoku. Po drodze mijałem ludzi zebranych pod krzyżem na majówkę. W Stoku już asfaltem do Wąwolnicy. Plan przewidywał dojazd do Nałęczowa. Spojrzałem jednak na zegarek - już miałem być w domu. Odbiłem więc na Drzewce Kolonię (pod krzyżem majówka z udziałem młodzieży) i przez Łopatki (pod kapliczką majówka) dojechałem do Klementowic, Pożoga i zamiast gnać asfaltem uznałem, że jeszcze trochę posłucham ciszy - przejazd polnymi drogami.
Ostatecznie przejechałem więcej niż planowałem. Także więcej w terenie niż chciałem. I nadal nie wiem co z sobotą. Pozostaje obserwować prognozy pogody.
Mapka
Z niej zaraz w prawo w moją ulubioną głębocznicę. Podjazd tędy zawsze mnie męczy, a uznałem, że trening ma mnie zmęczyć. Na zdjęciu "najgorsze już za mną".
Na końcu podjazdu nagroda.
Przyjechałem drogą z prawej, jechać mam drogą z lewej. Za plecami Skowieszyn. Na wprost długi wąwóz prowadzący gdzie indziej niż chciałem jechać.
Puławy gdzieś tam daleko.
I radosne widoczki.
A myśli wciąż krążą wokół sobotniego wyjazdu. Problemem są spodziewane w sobotę deszcze. Miejsca do których chcę dotrzeć dzień po intensywnych opadach też będą niedostępne. Wypada ruszyć w nocy, dojechać gdzieś o świcie i jechać dopóki się nie rozpada. Powrót w pelerynie już bez postojów. To wariant wschodni. Wariant zachodni też przewiduje jazdę do świtu i... szybki powrót. Chyba nie powinienem tak się tym przejmować. Za tydzień urlop i jechać będzie można gdzie się chce i kiedy. Ale szkoda mi dnia wolnego. Tak myśląc dojechałem do pomnika przy którym nie powinienem być. Fakt, że chciałem do pomnika ale nie tego. W planie był zjazd do Parchatki i podjazd w Bochotnicy. Tymczasem byłem blisko Celejowa. To zmieniło całkiem moje plany.
Pomknąłem dalej do Stoku. Po drodze mijałem ludzi zebranych pod krzyżem na majówkę. W Stoku już asfaltem do Wąwolnicy. Plan przewidywał dojazd do Nałęczowa. Spojrzałem jednak na zegarek - już miałem być w domu. Odbiłem więc na Drzewce Kolonię (pod krzyżem majówka z udziałem młodzieży) i przez Łopatki (pod kapliczką majówka) dojechałem do Klementowic, Pożoga i zamiast gnać asfaltem uznałem, że jeszcze trochę posłucham ciszy - przejazd polnymi drogami.
Ostatecznie przejechałem więcej niż planowałem. Także więcej w terenie niż chciałem. I nadal nie wiem co z sobotą. Pozostaje obserwować prognozy pogody.
Mapka
- DST 54.14km
- Teren 14.00km
- Czas 02:40
- VAVG 20.30km/h
- VMAX 49.61km/h
- Temperatura 24.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 14 maja 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Zmotywowany więc mały trening
BS motywuje. Od dawna podziwiam ludzi jeżdżących w górach. Sam nie mam tyle mocy by dać radę podjazdom. Przejazdy daniel3ttt-a od dawna wprawiały mnie w podziw i skłoniły do rejestracji na BS. To co ostatnio zrobili wilk i maratonka dało mi kopa. Trzeba potrenować. Prawda, że i tak im nie dorównam. Wymagałoby to wiele wysiłku z mojej strony i rzucenia palenia (na podjazdach wyraźnie brakuje mi powietrza). Na takie poświęcenie jestem zbyt wygodny i leniwy. Ale pojeździć trochę więcej niż tylko codzienne praca-dom? Np dwa razy w tygodniu? Tak do 60 km żeby jeszcze się spokojnie przespać przed pracą (i zarwaną nocą w weekend). To nie pierwsza próba. Już kiedyś tak chciałem i skończyło się po jednym razie (brak czasu). Może tym razem będzie lepiej?
Zaskoczony byłem ilością spotkanych rowerzystów. Na asfalcie uśmiechnięci i odpowiadający na pozdrowienia. Na ścieżce rowerowej nadęci i udający, że nikogo nie widzą. Zdaje się, że pomysł z jazdą ścieżką rowerową był zupełnie nietrafiony. Postaram się tam nie wracać. Ale generalnie postarałem się zaliczyć trochę górek. Nie ma ich zbyt wiele w mojej okolicy. Ale zawsze...
mapka
Zaskoczony byłem ilością spotkanych rowerzystów. Na asfalcie uśmiechnięci i odpowiadający na pozdrowienia. Na ścieżce rowerowej nadęci i udający, że nikogo nie widzą. Zdaje się, że pomysł z jazdą ścieżką rowerową był zupełnie nietrafiony. Postaram się tam nie wracać. Ale generalnie postarałem się zaliczyć trochę górek. Nie ma ich zbyt wiele w mojej okolicy. Ale zawsze...
mapka
- DST 43.99km
- Czas 01:50
- VAVG 23.99km/h
- VMAX 55.01km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 kwietnia 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Na szybko, na chwilę, na lepszy sen
Jeszcze po wczorajszym wyjeździe musiałem trochę się pokręcić. Zobaczyć w jakim stanie jest ścieżka rowerowa do pracy (w piątek jeszcze był śnieg). Zobaczyć jak się czuje rower. Zobaczyć jak się jeździ po drugiej stronie Wisły wzdłuż wału. Trasa łatwa. Nie próbowałem tylko pchać się na dłuższy odcinek gruntowy od ZA w stronę Gołębia. Ale być może i tam już można jeździć.
- DST 56.35km
- Teren 0.50km
- Czas 02:41
- VAVG 21.00km/h
- VMAX 34.81km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 marca 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Płukanie łańcucha
Na dzień jutrzejszy przewidziano opady śniegu. Dziś wolne i ... nie usiedziałem na krześle. Przez zimę i tak już nawymieniałem się z nim atomami jak chce teoria atomowa de Selby. Atomów rowerowych mam więcej. Jakby nie było jazda po wertepach przyspiesza mieszanie atomów.
Poprowadziłem rower z Puław do Gołębia. Najgorszy jest przejazd przez miasto. Pod cmentarzem jeden samochód wymusił na mnie pierwszeństwo. Taka norma choć miałem ochotę gdy już byłem przed nim zejść z roweru i oddać mu pokłony. Rzadko przecież na 50 m jeden samochód wymusza pierwszeństwo trzy razy pod rząd na jednym uczestniku ruchu. Nie zsiadłem. Szkoda mi było czasu na gesty, które i tak nie odniosą żadnego skutku. Samochody rządzą na drogach. Wymuszenia są dla ich kierowców elementem walki o miejsce na drodze. Rowerzysta jest tu z góry przegrany. Nawet nie trzeba wiele po nim klepać.
W Gołębiu na moment zatrzymałem się przy kościele i skierowałem obiektyw aparatu na Domek Loretański. Jesienią lub zimą zakończono jego remont. Szkoda mi tylko dawnej czerwienia zastąpionej różem.
Z Gołębia droga prowadziła przez Niebrzegów i most na Wieprzu. Zima jest widoczna. Nie da się jej ukryć. Kalendarz oszukuje. Za Wieprzem Podwierzbie.
Dalsza trasa to jazda do Sarn. Po drodze las i śnieg. Ale chciałem mieć asfalt pod kołami i miałem.
Trochę dalej i te trzy ścieżki były przerywane bielą ale niewiele tego było.
W Białkach Górnych widziałem tylko jedno gniazdo z bocianem. Pierwszy widziany w tym roku. Reszta mogła gdzieś szukać czegoś do jedzenia. Podobno coraz częściej grzebią na wysypiskach śmieci. Oby dotrwały do wiosny.
Jeszcze przed Ułężem na moment zatrzymałem się przy kościele w Żabiance...
... przy stawach pod Ułężem.
Tutaj wiosny nie widać. Nie widać jej też w Drążgowie. Za to słychać - jak dwa tygodnie wcześniej - dzikie gęsi. Nie odleciały. Czekają na lepszą pogodę.
Droga z Baranowa do Żyrzyna po remoncie wygląda jeszcze gorzej niż przed. Ale to normalne - remontowano tylko trzy mostki. Nawierzchnia drogi czeka na lepsze czasy. Z Żyrzyna wybrałem drogę której bardzo nie lubię. Nie jedną przygodę z samochodami tu przeżyłem. Na odcinku Żyrzyn - Osiny parokrotnie ocierałem się o busy i uciekałem na pobocze przed samochodami jadącymi z naprzeciwka, które musiały wyprzedzać już i teraz. Dzisiaj było w miarę spokojnie. Busów niewiele. Samochody osobowe w większości jechały w tym samym co ja kierunku. No i tu szosa była sucha. Praktycznie od Gołębia miałem ram więcej, raz mniej kałuż wody. Tylko w jednym miejscu pojawiła się nowa ogromna dziura w jezdni i z daleka ją widać. Można więc było śmiało rozchlapywać wodę bez obawy o obręcze kół.
Poprowadziłem rower z Puław do Gołębia. Najgorszy jest przejazd przez miasto. Pod cmentarzem jeden samochód wymusił na mnie pierwszeństwo. Taka norma choć miałem ochotę gdy już byłem przed nim zejść z roweru i oddać mu pokłony. Rzadko przecież na 50 m jeden samochód wymusza pierwszeństwo trzy razy pod rząd na jednym uczestniku ruchu. Nie zsiadłem. Szkoda mi było czasu na gesty, które i tak nie odniosą żadnego skutku. Samochody rządzą na drogach. Wymuszenia są dla ich kierowców elementem walki o miejsce na drodze. Rowerzysta jest tu z góry przegrany. Nawet nie trzeba wiele po nim klepać.
W Gołębiu na moment zatrzymałem się przy kościele i skierowałem obiektyw aparatu na Domek Loretański. Jesienią lub zimą zakończono jego remont. Szkoda mi tylko dawnej czerwienia zastąpionej różem.
Z Gołębia droga prowadziła przez Niebrzegów i most na Wieprzu. Zima jest widoczna. Nie da się jej ukryć. Kalendarz oszukuje. Za Wieprzem Podwierzbie.
Dalsza trasa to jazda do Sarn. Po drodze las i śnieg. Ale chciałem mieć asfalt pod kołami i miałem.
Trochę dalej i te trzy ścieżki były przerywane bielą ale niewiele tego było.
W Białkach Górnych widziałem tylko jedno gniazdo z bocianem. Pierwszy widziany w tym roku. Reszta mogła gdzieś szukać czegoś do jedzenia. Podobno coraz częściej grzebią na wysypiskach śmieci. Oby dotrwały do wiosny.
Jeszcze przed Ułężem na moment zatrzymałem się przy kościele w Żabiance...
... przy stawach pod Ułężem.
Tutaj wiosny nie widać. Nie widać jej też w Drążgowie. Za to słychać - jak dwa tygodnie wcześniej - dzikie gęsi. Nie odleciały. Czekają na lepszą pogodę.
Droga z Baranowa do Żyrzyna po remoncie wygląda jeszcze gorzej niż przed. Ale to normalne - remontowano tylko trzy mostki. Nawierzchnia drogi czeka na lepsze czasy. Z Żyrzyna wybrałem drogę której bardzo nie lubię. Nie jedną przygodę z samochodami tu przeżyłem. Na odcinku Żyrzyn - Osiny parokrotnie ocierałem się o busy i uciekałem na pobocze przed samochodami jadącymi z naprzeciwka, które musiały wyprzedzać już i teraz. Dzisiaj było w miarę spokojnie. Busów niewiele. Samochody osobowe w większości jechały w tym samym co ja kierunku. No i tu szosa była sucha. Praktycznie od Gołębia miałem ram więcej, raz mniej kałuż wody. Tylko w jednym miejscu pojawiła się nowa ogromna dziura w jezdni i z daleka ją widać. Można więc było śmiało rozchlapywać wodę bez obawy o obręcze kół.
- DST 63.00km
- Czas 03:15
- VAVG 19.38km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze