Informacje

  • Wszystkie kilometry: 103464.51 km
  • Km w terenie: 357.00 km (0.35%)
  • Czas na rowerze: 262d 01h 52m
  • Prędkość średnia: 16.43 km/h
  • Suma w górę: 181173 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy trobal.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ponad 5 godzin

Dystans całkowity:7297.85 km (w terenie 80.00 km; 1.10%)
Czas w ruchu:383:27
Średnia prędkość:19.03 km/h
Maksymalna prędkość:55.40 km/h
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:137.70 km i 7h 14m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 28 sierpnia 2017 Kategoria ponad 5 godzin

232

Taka była wewnętrzna potrzeba. Potrzeba przejażdżki w samotności. Start opóźniony, chciałem jeszcze odprowadzić żonę do pracy. A to jazda w kierunku przeciwnym od zaplanowanego.

Po drodze ptak. Niby nic takiego ale był u niemal tak nie na miejscu jak kaczka siedząca na poręczy mostu.

A kaczki spacerowały po ścieżkach.

Wyjazd z miasta nie wyglądał najlepiej. Na wale wiślanym musiałem przeciskać się obok samochodu malarzy. Dzieła tych malarzy mają spowalniać jazdę rowerzystów.

Nie jestem ślimakologiem ale muszla powinna być chyba zawinięta w przeciwną stronę. Tak mi się zdaje. I to właśnie ta myśl a nie napisy i przesłanie znaków mnie zatrzymały na moment.
Udało mi się tym razem dojechać do elektrowni wodnej bez jazdy po drodze krajowej. Ta trasa przyda mi się na wyjazdy planowane w przyszłości.

Pierwszy raz zdarzyło mi się też przejechać po czerwonym moście nad drogą za mostem. Nie wiem dlaczego dotąd nie zauważyłem schodów prowadzących w górę po zboczu. Udało się nawet obok tych schodów podjechać pod górę.

Kolejnym celem po dojechaniu do zapory na Narwi był przejazd do Wierzbicy z ominięciem Serocka. A że wyszło słońce zza chmur to i świat wydawał się znacznie weselszy.


Konie rządzą. Szczególnie w Pobyłkowie Dużym.

A w Wierzbicy rosną betonowo-stalowe truskawki.

Narew widoczna z mostu w Wierzbicy. Mało żagli. Za zimno dla żeglarzy. No i poniedziałek, więc brak żeglarzy niedzielnych.

Kolejny etap to przejazd do Kani Polskiej wzdłuż wału. Droga wyglądała tak jakby zapominała, że jest drogą.

Po wejściu na wał obok zamykającej drogę jakiejś instalacji wodnej mogłem znów szukać życia na wodzie.

Znalazłem je i na Bugu w Kani Polskiej.

Kolejny etap to przejazd do Wyszkowa. Po drodze Barcice.

A wcześniej Popowo Kościelne w którym jest "droga do nieba" i ukryty na cmentarzem parafialnym cmentarz żydowski ze skromnymi resztkami nagrobków.
W Wyszkowie zaskoczyły mnie objazdy. Ale już po drugiej stronie Bugu znów byłem na drogach znanych. W Ślubowie wypoczywające krowy.

W Młynarzach rodzina łabędzi.

Zaintrygował mnie stojący obok cmentarza w Niegowie krzyż. Nie ma na nim żadnych napisów. Jakaś mogiła wojenna? Nie wiem.

Generalnie droga którą jechałem od Niegowa nie była najlepszym rozwiązaniem. Hałas. Bliska obecność drogi krajowej. Chciałem jak najszybciej się od niej oddalić. A to udało mi się dopiero w Woli Rasztowskiej z pałacem zajmowanym przez szkołę. Z zewnątrz prezentuje się całkiem dobrze.

Kolejnym celem było ominięcie w Zielonce głównej, bardzo ruchliwej drogi. Tu jednak poddałem się gdy okazało się, że droga z której chciałem skorzystać jest właśnie remontowana. Może kiedy indziej. Zielonka to wciąż koszmar rowerzystów mimo wielu ścieżek rowerowych w drogach bocznych.
  • DST 174.70km
  • Teren 2.00km
  • Czas 09:04
  • VAVG 19.27km/h
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 lipca 2017 Kategoria ponad 5 godzin

170

Ten dzień był pod znakiem chleba.
W planie miałem sprawdzenie trasy na przyszły wyjazd z żoną. Trasy z Małkini do np. Tłuszcza. W takim planowaniu tras staram się omijać drogi ruchliwe i tu mam pewien problem. Z Małkini do Broku trudno jest wybrać inną trasę niż biegnącą po drodze wojewódzkiej. Fakt, że nie jest to szczególnie daleko. Ok. 13 km. Fakt, że nie jest to droga jakoś szczególnie obciążona ruchem samochodów. Ale jednak w porównaniu z drogami o "niższym znaczeniu" ten ruch jest widocznie większy. Jeszcze nawet nie wiem czy wykorzystam tą trasę. Wg mnie jest "do przełknięcia". Ale zanim wyruszyłem musiałem przygotować ciasto na chleb i odstawić do wyrośnięcia. Pociąg o 5:40. Pobudka o 4-tej i jeszcze wyprowadzić przed wyjazdem psy. Najwyraźniej wstałem za późno. Zrezygnowałem ze śniadania licząc na batony zakupione wcześniej na ten wyjazd.
Sam pociąg też niestety nie był najlepszym wyborem. Tylko innego nie ma. Już wsiadając do niego zostałem wyproszony z części dla rowerów przez meneli. "Nie widzi Pan k*wa, że przedział jest zajęty?"

Przeszedłem dalej i po ruszeniu pociągu mocno się zdziwiłem, gdy menel przypełzł za mną by głośno porozmawiać z kimś przez telefon. Później zajęli się nimi kolejarze, z których rozmowy zrozumiałem, że jest to miejscowy folklor, a linia do Wołomina jest najgorszą na Mazowszu jeśli nie w kraju. Aż dziwne, że tym razem był to skład w którym nic nie było zepsute. Bo już jechałem takimi ... Nieważne. Dojechałem. Zaczynał padać deszcz.

I padał coraz mocniej. Przez całą drogę do Broku. Padało więc i gdy byłem przy cmentarzu z I wojny światowej. Dostawiono obok cmentarza tablicę ku czci "niezłomnym" walczącym z komunizmem. Ciekawe, że jeszcze nikt się nie obrusza gdy "niezłomny" oznacza kogoś walczącego z bronią w ręku z aparatem komunistycznym zaraz po II wojnie światowej. Nikt ich nie próbował łamać, chcieli ich pozabijać i w większości tak zrobiono. Że woleli walczyć niż żyć w pokoju? Że walczyli choć nie mieli szans? Wiadomo, że nie wszystko da się wytłumaczyć słowami zapisanymi przez Stefana Dąmbskiego w "Egzekutorze". Nie zawsze była to tylko wygodne życie wolne od obowiązków wobec innych. Ale czy zawsze było to życie w poczuciu obowiązku wobec państwa i współobywateli? Zmitologizowano leśnych ludzi, którzy nie złożyli broni z końcem wojny. Ich pobudki mogły być też nie do końca czyste. Łatwiej jest wrzucić wszystkich do jednego worka. Tak jak wygodnie jest podzielić ludzi na swoich i obcych. Proste podziały ułatwiają selekcję. Tylko deszcz nie wybiera na kogo pada. A tu padał też na mnie i na cmentarz wojenny (tablica poza kadrem).

Padał też gdy przejeżdżałem nad rzeczką Brok wpadającą do Bugu.

Padał też gdy wszedłem w krzaki, by podejść do ruin "zamku". Ciekawostka: nie są w żaden sposób oznakowane i łatwo jest obok nich przejechać nawet ich nie zauważając.

W samym Broku pożywiłem się bananem, a deszcz postanowił przestać padać przynajmniej na jakiś czas. Już była tylko lekka mżawka. Tak było gdy podjechałem do cmentarza żydowskiego. Nie tylko mi już ta pogoda nie przeszkadzała za bardzo. Komarom też.

Nie byłem tu już kilka lat. Nie pamiętam by wcześnie na cmentarzu było koło do ostrzenia noży wykonane z tablicy nagrobnej (macewy).

Do tego miejsca drogę znałem. To była ta wspomniana wcześniej droga wojewódzka. Teraz miałem zjechać na drogi lokalne biegnące bliżej Bugu. Nie wszystkie okazały się być utwardzone. Teraz, po deszczu przejechałem ale czy na sucho też się uda? Na szczęście nie są to bardzo długie odcinki. No i dużo jazdy w lesie. To lubię.

Przejazdy przez wioski też są miłe. Na drogach było niemal pusto. Tak samo na podwórkach. Tylko w bocianich gniazdach było tłoczno.

Nie wszyscy się już w gniazdach mieszczą. Trzeba czasami stanąć na słupie obok żeby wysuszyć pióra.

A że fotografowanie stresuje to trzeba z tymi mokrymi piórami odlecieć.

A w pobliżu tylko lasy i łąki. Dużo łąk.

Wzdłuż widocznego na zdjęciu lasu przejeżdża się do "centrum Europy".

Tutaj też są bociany. Krzaki zasłoniły kolejne dwa lub trzy gniazda na słupach tej samej linii energetycznej.

Jechałem do Brańszczyka. Interesowała mnie przeprawa flisacka do Kamieńczyka. Znów kropił deszcz i do tego już dawał się we znaki kolanom wiatr. Pech chciał, że pociągiem pojechałem z wiatrem, a wracałem do domu pod wiatr.
Przeprawa nie działała. Po przewoźnika chyba trzeba dzwonić (nr telefonu jest przypięty do ściany drewnianego budynku przy przeprawie). Nie chciałem jednak wyciągać kogoś tylko dla mojej wygody w deszczowy niedzielny poranek z łóżka i nie dzwoniłem.

Do tego miejsca przejechałem 42 km. Wariant wycieczkowy dalszej trasy przewiduje przeprawę do Kamieńczyka i jazdę do Urli lub do Tłuszcza na pociąg powrotny. W sprzyjających warunkach może to być i jazda przez Jadów do Sulejowa i przez Sulejówek do Warszawy. Sam jednak musiałem dojechać do przeprawy przez Bug w Wyszkowie i wracałem wzdłuż Bugu do Białobrzegów. Po drodze pojawiło się słońce. W Słopsku było już naprawdę przyjemnie.


Z nieprzyjemności pozostał wiatr. W Kuligowie miałem na liczniku 82 km. Powrót planowałem na godzinę 14 ale to się nie udało. Rzadko się udaje. Im większa odległość tym większa niedokładność. Na rowerze jedzie się około, a nie dokładnie. Czas jest względny. Za to kontakt z naturą jest dokładny. Mimo lekkiego poślizgu w czasie zdążyłem przełożyć ciasto do foremek i pod wieczór upiec chleb. Udał się :-) . Tak jak i ten wyjazd się udał.


  • DST 127.40km
  • Teren 5.00km
  • Czas 06:47
  • VAVG 18.78km/h
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 kwietnia 2017 Kategoria ponad 5 godzin

74

To miał być początek fajnego tygodnia. Prognozy mówiły o ciepłym, suchym i pochmurnym dniu. Nie do końca się sprawdziły. Chmur było jak na lekarstwo. A po przebiciu się przez miasto nad Kanał Żerański ogromną radość sprawił mi widok zwykłej gruntowej drogi.

Taką radość, że dopiero teraz, na zdjęciu, widzę leżące tu śmieci.
Pomknąłem z wiatrem za Nieporęt, do Arciechowa. Nadal jeszcze nie jest tak zielono jakbym tego chciał ale już widać wiosnę.

Podczas poprzedniego przejazdu zauważyłem nadpalone żeremia? tamy? Nadpalone coś, co było dziełem bobrów. Teraz te budowle z patyków płonęły. Ktoś najwyraźniej je metodycznie niszczy walcząc z tymi zwierzakami.

Samych bobrów nie widziałem ale ślady ich roboty tak.

Ta wojna trwa już chyba długo. Ludzie nie chcą mokradeł przy działkach wypoczynkowych. Ale i tak je mają. Ten kanał nie osuszy tego terenu tak by dało się tam biegać pośród kwiatów.

Po drugiej stronie wału Bug, a na wale kwiatki. Żółte. Tak jak lubię.

W Kuligowie powróciłem na asfalt. Jechało się szybciej, a wiosenne obrazki były zgoła inne. Takie tradycyjne, wiejskie.

I trzeba było się spieszyć, żeby nie jechać za rozrzutnikiem. Nie jedynym rozrzutnikiem tego dnia na drodze. Nieco wcześniej mijałem dwie kapliczki. Starej nikt się pewnie nie podejmie rozebrać. Ludzie czekają aż się sama rozsypie, ze starości. Ale teraz jeszcze stoją dwie obok siebie i coraz bardziej się od siebie różnią.

W Słopsku zobaczyłem czaplę, a ona zobaczyła mnie. Zależało mi na zdjęciu więc zatrzymałem się za już zieleniejącym drzewem. Ptak poderwał się do lotu jak tylko zza drzewa wyszedłem.

Dalej to już było poznawanie nowych dróg. Nigdy wcześniej nie byłem w Młynarzach. Nie jechałem z Młynarzy do Ślubów. Ani ze Ślubowa do Wyszkowa. Teraz to nadrobiłem. Najpierw Młynarze. Wieś wśród mokradeł. Przy drodze woda.

Na drodze woda.

A jak chciałem zrobić zdjęcie motylkowi to rower wziął kąpiel błotną (motyl uciekł). Ale wkrótce mogłem przeczytać, że jestem na Szlaku Prymasa Tysiąclecia.

Ta plama na wodzie to brudny łabędź. Spał znudzony życiem. Inne jak widziałem wcześniej na Bugu i na mokradłach budowały gniazda. Ten najwyraźniej jest samotny.

Wkrótce Wyszków z mostem na Bugu, który zawsze sprawia mi problem. Za mostem niemal zawsze zakręcam w lewo. Gdy jest inaczej śmiało pomykam po jezdni. Ale gdy chcę zakręcić wygodniej mi od razu znaleźć się po tej lewej stronie. Tylko chodnik na moście jest okropnie wąski. Trudno jest się mijać pieszym, a tu jeszcze rowery. Jakoś przeszedłem mijając się z ludźmi wyraźnie przyzwyczajonymi do ustępowania rowerzystom. W lewo za mostem jest ścieżka rowerowa (i chodnik) przez park. Tu można trochę ochłonąć, odsapnąć i ruszyć w dalszą drogę. Rybno, Kręgi, Somianka. W zeszłym roku część drogi była rozebrana. Teraz jest ładny asfalt i ścieżki rowerowe okupowane przez dzieci na rowerach.
W Michalinie, za Kręgami dopadł mnie lekki kryzys. Najwyraźniej przeciwny wiatr z jakim zmagałem się od Wyszkowa zaczął dawać mi już bardzo dokuczać. Na chwilę stanąłem, podreptałem, coś przegryzłem, popiłem i mogłem dalej walczyć z naturą.

W Jackowie Dolnym tradycyjnie pracowano przy drodze do Jackowa Górnego. Jak ją dopieszczą pewnie będą mogli się wziąć od nowa za remont. Ale to szczegół. W Jackowie Dolnym lubię łąki. Bardzo je lubię. Jeszcze są częściowo zalane. Wkrótce opanują je krowy. W oddali widać wieżę kościoła w Popowie Kościelnym.

Następny przystanek na potrzeby dokumentowania fotograficznego miło zmarnowanego czasu nastąpił za Cuplem. Musiałem się wdrapać na wał, żeby móc jechać dalej w stronę mostu na Narwi. Na zdjęciu widać cel tej przeprawy.

Po drugiej stronie wału tereny podmokłe ale zamieszkałe.

Wiatr bardzo wzburzył powierzchnię wody Zalewu. Niemal nikt nie wypłynął. Jeszcze może za wcześnie na takie przyjemności? Po Kanale Żerańskim pływają kajaki i łodzie. Ale tam nie widziałem tak dużych fal.
W Serocku mijałem znaki pełne polskiej tradycji literackiej i kulinarnej.

Powrót do Warszawy od Nieporętu przebiegał niemal tą samą drogą co wcześniejszy przejazd w stronę przeciwną. Pewnym odchyleniem był przejazd w pobliżu Stadiony Narodowego. Brygady budowlane wznoszą namioty w stylu europejsko-amerykańskim...

... oraz w stylu mauretańskim.

I dzień mi się skończył. I trasa się skończyła.


  • DST 154.90km
  • Teren 20.00km
  • Czas 08:22
  • VAVG 18.51km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 kwietnia 2017 Kategoria ponad 5 godzin

67

Poznaję Kampinos. Gdy żona chciała, żebym pojechał z nią do Kampinosu w ubiegłym roku określiła to jako "chałę". Sama zna ten las z pieszych wędrówek. Ja poznaję go od niedawna. W końcu w Warszawie jestem od 3 lat, a tyle wokół niej jest ciekawych miejsc. Kampinos to dla mnie tylko jeden z wielu lasów. Jedne znam dobrze, inne trochę, jeszcze innych nie znam wcale. Dzisiaj pojechałem poznać ten jeden las trochę lepiej.

Start o 6 rano. Chciałem przejechać ulicą Połczyńską do Sochaczewskiej w miarę spokojnie. W Lesznie byłem po 2 godzinach. Zrobiłem tam jedno zdjęcie pałacu i ...


...pognałem w stronę Kampinosu. Za tą miejscowością planowałem zjechać w stronę Granicy.



W lesie zaraz zaczął się piach i nawet z szerokimi oponami nie radziłem sobie na drogach. Ślady innych rowerów pokazywały, że nie ja jeden miałem ten problem. Był więc i spacer w miejscach najtrudniejszych. Szukałem wiosny. Poza motylami interesowały mnie inne znaki początku wiosny. Np. takie jak kwitnące drzewa. Co z tego, że nagonasienne. Te też ładnie kwitną.



Trafił mi się i zawalidroga.

Były i inne zawalidrogi, które niestety nie uciekały na mój widok.

Mimo tego, że nie trzymałem się dokładnie trasy proponowanej mi przez mapy Google jakoś dotarłem w te miejsca, do których dotrzeć miałem. Intrygowały mnie betonowe słupy z oprawami żarówek. Nie było między nimi żadnych przewodów. Ale najwyraźniej te drogi były kiedyś często używane. Dojeżdżając do Famułek Brochowskich mijałem kapliczkę. Zadbaną.

W Famułkach Brochowskich oprócz starych fundamentów i piwnic po dawnych domach są też domy zamieszkałe. Jednak przeważają te ślady po domach. Za to pojawiły się kable na słupach. Oświetlenie drogi i tak pozostaje wspomnieniem mieszkańców.

Z Famułek Brochowskich do Famułek Królewskich jazda była już po asfalcie. Po obu stronach drogi teren podmokły. Po łące przechadzały się żurawie. Za daleko dla mojego aparatu.

W kolejnej miejscowości zatrzymał mnie widok drogowskazu z napisem: "Cmentarz ewangelicki". Już kiedyś taki znak mijałem i się nie zatrzymałem. Teraz nie mogłem tego powtórzyć. To co zobaczyłem było smutne. Ten cmentarz, jak wiele innych w polskich wsiach, został zdewastowany przez ludność miejscową. W 2007 roku o takie miejsca zatroszczyło się Stowarzyszenie Lokalna Grupa Działania "Razem" Dla Rozwoju Regionu Sochaczewskiego. Uratowano to co zostało, a jest tego niewiele (1 duży fragment nagrobka bez znanej lokalizacji pierwotnej i 1 mały fragment innego nagrobka). Ale postawiono znaki i tablicę informacyjną. 150 lat mieszkali tu "Olendrzy". Jeszcze w okresie międzywojennym to była połowa mieszkańców Miszorów.

Kolejny drogowskaz do cmentarza ewangelickiego zobaczyłem w Piaskach Duchownych. To był ten, który parokrotnie już mijałem w ubiegłych latach. Tym razem podjechałem. Obraz podobny jak w Miszorach. Cmentarz zniszczony i duża tablica informacyjna.

Olędrzy mieli nie lada zadanie. Osuszanie terenów podmokłych to praca czasami syzyfowa. Ale potrafili to robić. No i otrzymywali ziemię na podstawie kontraktów okresowych. Wspólnie odpowiadali za realizację zobowiązań wobec właściciela ziemi. Zdrowy układ, którego autochtoni mogli im tylko pozazdrościć. Z drugiej strony, to ci osadnicy ciężko pracowali i nie mogli się nadziwić jak tym miejscowym się nie chce. Jak robią tylko to co im się każe i nic ponadto. Takie było wielowiekowe dziedzictwo pańszczyzny, które osadników nie obciążało. Jadę dalej :-)

Z tym kawałkiem Olendrzy sobie nie poradzili. Przez chwilę jechałem wzdłuż wału wiślanego. Widoki były ładne, a do Puszczy zjechać nie mogłem właśnie przez to starorzecze Wisły. Gdy już mogłem zbliżyć do lasu mijałem wreszcie jakieś zwykłe, dzikie kwiaty.

A w samym lesie zawilce do których całych dywanów przyzwyczaiłem się w Puławach.

Z drobnymi zagubieniami i odnalezieniami dojechałem do Rybitew. Za nimi natrafiłem na zagajnik w którym drzewa były pokryte żółtymi porostami.

W pobliżu, na innym gatunku drzewa widać było, że to czas owadów. Choć po zimie powinno ich być mało to tutaj było ciasno. Poza trzmielami ucztowały tam motyle, przeróżne muchówki oraz biedronki (choć te raczej chciały zjeść jakiegoś pluskwiaka).

I w tym miejscu zacząłem się mylić już bardzo jeśli chodzi o drogę. Wcale nie miałem jechać do Cybulic. Ani do Małych ani do Dużych. Może to jednak "znak", że do tych Cybulic Małych trafiłem? To tutaj jechałem ulicą o nazwie pasującej do moich poszukiwań.

Po przejechaniu przez Łomianki skontaktowałem się z żoną. Wiedziałem, że też chce pojeździć, a nie lubi sama. Trafiłem akurat w moment gdy już wyszła z rowerem przed blok. Spotkaliśmy się po drodze i była jeszcze wspólna przejażdżka na dwa rowery.

W sumie dzień udany. Ilość rowerzystów na drogach Warszawy była porażająca. Zdecydowanie łatwiej jest się poruszać na rowerze poza miastem.

  • DST 165.20km
  • Teren 20.00km
  • Czas 09:19
  • VAVG 17.73km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 marca 2017 Kategoria ponad 5 godzin

60

Słoneczna niedziela rozpoczęła się chmurami i chłodem.To był dobry dzień na pokazywanie okolicy nowemu rowerowi.Przy okazji sam też chciałem zobaczyć miejsca w których jeszcze nie byłem. Zaczęliśmy od jazdy wzdłuż Kanału Żerańskiego, który na końcu nazywa się Kanałem Królewskim (dlaczego?). Wszystko wskazywało na to, że mamy narodowy dzień sportu. Przy przejeździe przez Pragę zamykano za mną drogi. Nad Kanałem odbywały się zawody wędkarskie. Wędkarze siedzieli na całej długości Kanału. Cisza spokój i kajaki.

Pierwszym miejscem w którym jeszcze nigdy nie byłem była Rynia i .... Nic ciekawego.
Kolejne miejsce to Arciechów i tu już było ciekawiej. Zwłaszcza gdy już jechałem wzdłuż Bugu.


W drodze do Kuligowa widziałem z daleka czaple białe. Słyszałem i widziałem przez krzaki parę żurawi. Widziałem ogromną ilość pniaków po drzewach wyciętych przez bobry. I ... wciąż jeszcze nie ma wiosny.


Chyba w Słopsku udało mi się zobaczyć pierwszy raz w tym roku bociana.

A dalej to już był właściwie powrót. Powrót do domu znanymi drogami z wariacjami na temat błądzenia.
I śpiewało się samo. Od czasu gdy zobaczyłem czerwone bezlistne krzaki nad brzegiem Bugu.



  • DST 112.50km
  • Czas 05:42
  • VAVG 19.74km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 marca 2017 Kategoria ponad 5 godzin

41

Tradycyjny wyjazd do Puław. Zaplanowany na sobotę, wyszedł w niedzielę. W sobotę... W sobotę nie jedna osoba rozpoczęła "sezon rowerowy". Były wręcz tłumy. Koniec ze swobodą na ścieżkach. Za to można pojechać dalej i jeszcze dalej. W sobotę przejechaliśmy 25 km ale nie rejestrowane więc nie wstawiam. Zdjęć też nie robiłem. W niedzielę moja Miła nie dałaby rady pojechać trasy Dęblin - Puławy - Dęblin. Jeszcze nie teraz. Pojechałem sam. Ale nie Dęblin - Puławy - Dęblin tylko Warszawa - Puławy - Dęblin. Może byłoby i w obie strony na dwóch kołach ale jeszcze za krótki dzień i wiatr... Wiatr nie chciał na początku pomagać.

Ale zacznę od rana. Wyprowadzając przed wyjazdem psy cieszyłem się, że będę miał "z wiatrem". Tak dmuchało jak chciałem. Ale między blokami jest inaczej. Wiatr kręci jak chce. Na ścieżce rowerowej wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego poczułem, że się pomyliłem. Wiatr nie chciał pomagać. I nawet trochę przeszkadzał. Pozwoliłem sobie zrobić zdjęcie domkowi w Falenicy. Nie jest szczególnie piękny i po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że mi on po prostu trochę przypomina dom kockiego rabina z wieżyczką w której miał spędzić parę lat życia.



Chociaż wolę jeździć w soboty to niedziela też ma jakieś plusy. Po sobotniej jeździe mam niedzielę na odpoczynek. Za to w niedzielę mam znacznie mniejszy ruch na drogach. Mogłem więc bezstresowo pojechać z Otwocka do Karczewa. Wcześniej nawet się zastanawiałem czy nie pojechać inną drogą. Tą jeździłem ostatnio jesienią. A wieloma innymi wcześniej. Ale jesienią jeździłem tą drogą ponieważ jest najkrótsza, a dzień był krótki. I teraz też jeszcze jest krótki. To nawet jeszcze nie wiosna. Nie ma świeżej zieleni.



Łyso jest. Podobno w TV mówiono, że przyleciały bociany. Może przyleciały do TV. Nie widziałem ani jednego boćka. Owszem. Są szpaki. Drą się też inne ptaki, których nie zidentyfikowałem. Widziałem tylko sylwetkę na szczycie drzewa ptaka mniejszego od gawrona i głos nieco przypominający głośny śmiech. Zimą albo siedział cicho albo go nie było. Tylko co to za wiosna jak stawy jeszcze nie uwolniły się od lodu. Ledwo jest gdzie zamoczyć kuper.



No i to jest niedziela. W Mariańskim Porzeczu jeszcze miałem szczęście. Jeszcze trwało nabożeństwo.



Ale jak dojeżdżając do Maciejowic trafiłem na moment tuż po nabożeństwie to już fajnie nie było. Jest jednak pewien znak, że to już wiosna. Motocykle. Motocykliści są wszędzie. Silniki motocykli rozwalają swoim rykiem uszy i głowy. Ten potworny ryk generują samce by zwrócić na siebie uwagę samic. Ot technika w służbie przyrody. Koszmar z którym trzeba jakoś żyć.

W Maciejowicach niewiele zmian. Odkąd wymieniono stylowe okna w ratuszu na okna praktyczne, a wcześniej walczono z kocimi łbami na rynku już chyba nie ma co łatwo zepsuć.



Parę kilometrów za Maciejowicami wiatr zaczął mi pomagać. To było miłe. Aż się nie chciało zatrzymywać. Co prawda między Paprotnią i Długowolą wymieniono nawierzchnię i teraz jest pobocze niżej i nie ma dziur to jednak stwierdzam, że walec drogowy, który tu jeździł musiał mieć scentrowane koło. Trochę przez to trzęsie, a gdy się jedzie "z wiatrem" trzęsie bardziej ;-)

Przy wylocie z Dęblina trafiłem na opuszczony szlaban na przejeździe kolejowym. Zamiast cierpliwie czekać podjechałem pod Bramę Lubelską cytadeli.



I przypomniałem sobie, że to tutaj był obóz filtracyjny do którego trafiali wracający z sowieckiej niewoli po wojnie polsko - bolszewickiej. Polecam "Ochotnika" Stanisława Bohdanowicza.

W Gołębiu także jeszcze stawy nie rozmarzły.



i zaraz były Puławy.

Wracać postanowiłem przez lasy. Ale najpierw odkryłem, że prace nad drugą nitką obwodnicy Puław trwają nie tylko przy starej ścieżce rowerowej. Drzewa wycięto i gdzieś pojechały. Karcze zwieziono w jedno miejsce. To nie "efekt Szyszki". To tylko budowa drogi i karcze z zeszłego roku. Na zdjęciu tylko szczyt długiego wału.



A dalej już droga obok kopalni piachy



Tak jechałem w stronę Niebrzegowa. Po drodze mijałem dzieci na deskach i rowerach. Jeźdźca na czarnym koniu i ... gościa w bieliźnie który nie doszedł do sklepu po piwo.



I droga którą dawno nie jechałem. Od paru lat jest mi nie "po drodze". Dzisiaj jednak nią pojechałem nadkładając drogi. Miałem czas do odjazdu pociągu więc sobie pozwoliłem...




Końcówka już w nocy


Niedziela, 18 grudnia 2016 Kategoria ponad 5 godzin

143

Wyjazd łączony. Zapowiadano gołoledź. Zakładałem, że będę jechał w stronę Puław ile się da, a jak już będzie ślisko wsiądę do pociągu. Błędnie założyłem, że po dojechaniu do Dęblina będzie już po gołoledzi.
Początek był całkiem udany. Dopiero za Karczewem dało się dostrzec, że to jednak zima. Tak już było na polach biało. Czasami i na jezdni. Dlatego na zakręcie w Brzezince o mały włos nie przytuliłem się do jezdni. Śnieg przykrył zamarzniętą kałużę. Jednak złapałem przyczepność i było mi trochę cieplej od adrenaliny. Jadąc do Osiecka obserwowałem nad kanałem parę czapli siwych. Uciekały przede mną i wciąż przede mną były. Skreśliłem je z listy ptaków inteligentnych. Ale sfotografować się nie dały.

Za Osieckiem jezdnia była polana solanką i posypana piachem. Szkoda mi w takich warunkach łańcucha ale... kropił deszcz. Na kierownicy powstała warstwa lodu. Podobnie wyglądały rękawy mojej kurtki - oblodzone. Sam też pewnie nieźle wyglądałem, bo ludzie na dworcu w Pilawie patrzyli na mnie jak na cudaka. W pociągu z brody zaczęła mi skapywać woda - brodę też miałem zamarzniętą.
W Dęblinie na widok rowerów (było ich kilka) pracownik sprzątający wagony zawołał: Będzie jazda figurowa! I miał rację. O ile po jezdni dawało się jechać bez gwałtownych ruchów to jazda po ścieżkach rowerowych była niemożliwa. Były pokryte gładkim jak szło lodem. Omijałem je. Droga przez Bobrowniki i Niebrzegów była przejezdna. Obawiałem się tego co będzie za Niebrzegowem, przed Gołębiem. Tam zwykle ani się nie odśnieża, ani nie posypuje. I było ślisko. Mimo tego i ten kawałek udało mi się przejechać. Przejazd z Gołębia do Puław to już był pryszcz ale pod samymi Puławami widziałem, że musiało być niedawno znacznie gorzej - widziałem wbity między drzewa, z półtora metra nad ziemią, samochód. Wypadł z zakrętu. Gdy przejeżdżałem, jego pasażerowie wspinali się po zboczu na drogę. Najwyraźniej nic się nikomu nie stało ale strachu się na pewno najedli. Zaraz sam też się go najadłem. Po skręceniu w Puławach w boczną drogę nie zauważyłem, że koła już nie dotykają asfaltu. Jechałem po lodzie i dotarło to do mnie dopiero gdy chciałem zakręcić. Najzwyczajniej "zaliczyłem glebę" i wjechałem na tyłku na środek skrzyżowania. Dalej nie było lepiej. Do centrum więcej szedłem niż jechałem.

Powrót do Dęblina nie był przyjemny. Nie chciałem jechać bocznymi drogami i musiałem znosić towarzystwo wielu samochodów. Na szczęście kierowcy zachowywali dystans. Na szczęście ponieważ na poboczu jeszcze był lód. W Warszawie luzik. Tak jakby tu nie było gołoledzi. A przecież widziałem...
https://www.endomondo.com/users/10143080/workouts/...
https://www.endomondo.com/users/10143080/workouts/...
https://www.endomondo.com/users/10143080/workouts/...

Sobota, 19 listopada 2016 Kategoria ponad 5 godzin

119

https://www.endomondo.com/users/10143080/workouts/...

Tradycyjny przejazd do Puław
Środa, 21 września 2016 Kategoria ponad 5 godzin

89

https://www.endomondo.com/users/10143080/workouts/...
Sobota, 27 sierpnia 2016 Kategoria ponad 5 godzin

75

https://www.endomondo.com/users/10143080/workouts/794113105

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl