Informacje

  • Wszystkie kilometry: 103464.51 km
  • Km w terenie: 357.00 km (0.35%)
  • Czas na rowerze: 262d 01h 52m
  • Prędkość średnia: 16.43 km/h
  • Suma w górę: 181173 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy trobal.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wtorek, 28 listopada 2017 Kategoria spacerkiem

Przesiadka z krzesła na siodełko

Zasiedziałem się. Odbudowa strony internetowej jednak poszła szybciej niż się spodziewałem. Zapomniane cmentarze (dawniej Złe miejsca dla ślimaków) znów działają. Teraz bez pałaców, kościołów, dworów, zamków i pomniejszych budowli. Same cmentarze. Tak ma być. I tak wyszło prawie 500 wpisów. Ale jeszcze nie wiem jak przenieść mapy z google na opentreetmaps. Przy imporcie opisanym w instrukcjach OSM pojawia się błąd lub nie pojawia się nic. Na razie więc pozostanę z googlami.

Bez deszczu. Bez słońca. Ale to nie znaczy że byle jak. Było znośnie. Nawet liczyłem na lekki mróz. Ale się przeliczyłem - ziemia jeszcze nie jest zmarznięta na tyle żeby lekki mróz ją utwardzał. Potrzebowałem tego by dotrzeć do cmentarza wojennego w Maryninie. Nawet nie wiedziałem, czy nie będę musiał przedzierać się przez zaorane pole. Teren znałem tylko z mapy.

Ponieważ długo nie jeździłem byłem przygotowany i na wcześniejszy powrót. Zero szaleństw. Jazda swoim tempem i unikanie marznięcia. To już ten czas gdy przyroda obumiera i czeka na wiosnę. Ona ma czas ale ja nie mogę czekać.



Po drodze rowerzystka z flakiem. Zaoferowałem pomoc ale pomoc już jechała. Ja tylko zdjąłem koło, wyjąłem dętkę i dalej w drogę. Wciąż nie wiem jak fotografować przebiegające drogę bażanty i lecące nad głową jastrzębie. Zawsze mi tego brakowało. Są tak blisko gdy jadę i za daleko gdy staję.

Pierwszy cel, to cmentarz wojenny lub mogiła przy cmentarzu w Słomczynie. Dojechałem przez las, od tyłu.



Brakuje jednak zieleni. Mech na murze cmentarnym (w tle kaplica cmentarna Potulickich) jeszcze zielenią daje nadzieję.



Jadąc dalej przez las dojechałem do tabliczki "teren prywatny". Wydawało mi się, że powinienem jechać dalej. Później na mapach zobaczyłem, że tak właśnie powinienem był zrobić. Ale pierwszym odruchem był zawrócenie roweru i jazda znów w stronę cmentarza. Przede mną była jeszcze próba dojechania do cmentarza w Maryninie. Cmentarz na skraju lasu, wśród pól. Na mapach nie dochodziła do niego żadna droga. Były za to dwie drogi przebiegające w pobliżu cmentarza. Najpierw pojechałem pierwszą z nich. Nawet nie dochodziła do pasa drzew. To było dreptanie obok roweru. Dreptanie w błocie. Szczególnie podczas wspinaczki na skarpę. Później nieużytki - również pieszo. Na koniec cmentarz za wyższymi i gęstymi krzewami - wszedłem od tyłu. Ale zdjęcie jest od przodu.



Pozostało jeszcze postarać się wydostać z tego miejsca. Dojechać do asfaltu. Miałem wrócić przed 14 a już była piętnasta. To znaczy, że pośpiech już nie miał sensu. Mógłby spowodować jeszcze większe opóźnienie. Powoli więc pojechałem drogą gruntową, która jest chyba tylko na mapach. Dziki upodobały sobie wąską ścieżkę ale i po tym dawało się jechać. Powoli. Ale jednak jechać.

Powrót około 16. Już się ściemniało. Mało tego dnia. Ale jednak się zmęczyłem. Trzeba ćwiczyć. Jazda do pracy i z powrotem gdy do przejechania w jedną stronę jest tylko 5 km to za mało. Jako trening to się nie liczy.


  • DST 59.90km
  • Teren 1.00km
  • Czas 03:35
  • VAVG 16.72km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 sierpnia 2017 Kategoria ponad 5 godzin

232

Taka była wewnętrzna potrzeba. Potrzeba przejażdżki w samotności. Start opóźniony, chciałem jeszcze odprowadzić żonę do pracy. A to jazda w kierunku przeciwnym od zaplanowanego.

Po drodze ptak. Niby nic takiego ale był u niemal tak nie na miejscu jak kaczka siedząca na poręczy mostu.

A kaczki spacerowały po ścieżkach.

Wyjazd z miasta nie wyglądał najlepiej. Na wale wiślanym musiałem przeciskać się obok samochodu malarzy. Dzieła tych malarzy mają spowalniać jazdę rowerzystów.

Nie jestem ślimakologiem ale muszla powinna być chyba zawinięta w przeciwną stronę. Tak mi się zdaje. I to właśnie ta myśl a nie napisy i przesłanie znaków mnie zatrzymały na moment.
Udało mi się tym razem dojechać do elektrowni wodnej bez jazdy po drodze krajowej. Ta trasa przyda mi się na wyjazdy planowane w przyszłości.

Pierwszy raz zdarzyło mi się też przejechać po czerwonym moście nad drogą za mostem. Nie wiem dlaczego dotąd nie zauważyłem schodów prowadzących w górę po zboczu. Udało się nawet obok tych schodów podjechać pod górę.

Kolejnym celem po dojechaniu do zapory na Narwi był przejazd do Wierzbicy z ominięciem Serocka. A że wyszło słońce zza chmur to i świat wydawał się znacznie weselszy.


Konie rządzą. Szczególnie w Pobyłkowie Dużym.

A w Wierzbicy rosną betonowo-stalowe truskawki.

Narew widoczna z mostu w Wierzbicy. Mało żagli. Za zimno dla żeglarzy. No i poniedziałek, więc brak żeglarzy niedzielnych.

Kolejny etap to przejazd do Kani Polskiej wzdłuż wału. Droga wyglądała tak jakby zapominała, że jest drogą.

Po wejściu na wał obok zamykającej drogę jakiejś instalacji wodnej mogłem znów szukać życia na wodzie.

Znalazłem je i na Bugu w Kani Polskiej.

Kolejny etap to przejazd do Wyszkowa. Po drodze Barcice.

A wcześniej Popowo Kościelne w którym jest "droga do nieba" i ukryty na cmentarzem parafialnym cmentarz żydowski ze skromnymi resztkami nagrobków.
W Wyszkowie zaskoczyły mnie objazdy. Ale już po drugiej stronie Bugu znów byłem na drogach znanych. W Ślubowie wypoczywające krowy.

W Młynarzach rodzina łabędzi.

Zaintrygował mnie stojący obok cmentarza w Niegowie krzyż. Nie ma na nim żadnych napisów. Jakaś mogiła wojenna? Nie wiem.

Generalnie droga którą jechałem od Niegowa nie była najlepszym rozwiązaniem. Hałas. Bliska obecność drogi krajowej. Chciałem jak najszybciej się od niej oddalić. A to udało mi się dopiero w Woli Rasztowskiej z pałacem zajmowanym przez szkołę. Z zewnątrz prezentuje się całkiem dobrze.

Kolejnym celem było ominięcie w Zielonce głównej, bardzo ruchliwej drogi. Tu jednak poddałem się gdy okazało się, że droga z której chciałem skorzystać jest właśnie remontowana. Może kiedy indziej. Zielonka to wciąż koszmar rowerzystów mimo wielu ścieżek rowerowych w drogach bocznych.
  • DST 174.70km
  • Teren 2.00km
  • Czas 09:04
  • VAVG 19.27km/h
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 sierpnia 2017 Kategoria spacerkiem

218

Wycieczka z Żoną.
Początek na przystanku kolejowym w Urlach. Kierunek Małkinia. Początkowo chciałem pojechać najpierw do Małkini pociągiem, a później wrócić do Urli. Problemem jednak była przeprawa przez Bug. Nie wiedziałem czy przejażdżka nie zakończy się w Kamieńczyku. A tam jest najbliższy prom. Do mostu za daleko było tego dnia. A w Strachowie może nie straszyło ale był już dobry klimat.

Nad Liwcem.

I wciąż nie wiedzieliśmy jak to z tą przeprawą będzie. Na miejscu prom był po drugiej stronie. Siedzący nad brzegiem mieszkańcy Kamieńczyka polecali nam nie czekać tylko jechać do Broku na most. Problem w tym, że ja chciałem jechać do Broku po drugiej stronie rzeki.

Prom jednak przypłynął i mogliśmy pojechać wzdłuż Bugu. Najpierw do Brańszczyka. A po drodze Bug.

Wkrótce natknęliśmy się na grupę żurawi.

I zaraz obok cały ich sejmik.

Bociany też były. Jeszcze pojedynczo. Odlatują troszkę później.

A to wszystko w okolicach Tuchlina - centrum Europy.

Jesień coraz bliżej. Wrzosy w lesie.

W Broku cmentarz żydowski.

W Małkini most

i znowu Bug.

Powrót pociągiem zapchanym rowerami.

  • DST 61.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 04:13
  • VAVG 14.47km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 14 sierpnia 2017 Kategoria ponad 10 godzin

216

Tradycyjny wyskok do Puław. Trasa też z tych "tradycyjnych" tylko dawno nie przejeżdżana.
Wyjazd o 5:25. Już jasno ale słońca jeszcze nie widać. Na zdjęciu poniżej ścieżka rowerowa przy ulicy Skalnicowej czyli dziewiąty kilometr jazdy.

Droga do Kołbieli to już klasyka. Wzdłuż torów do Dąbrówki i zjazd na prostą do samego zapchanego ronda na drodze Warszawa - Lublin. Po drodze lasy, lasy, lasy. Za Kołbielą nie inaczej. Najpierw trzeci już na trasie przejazd przez rzekę Świder w Sufczynie...

... a potem lasy...

.. i pola.

Ten odcinek, do samego Parysowa...

... przejechałem w tym roku parokrotnie. Od Wilchty zaczęły się drogi na których nie było mnie od dawna. Tzn. może od roku. A tam droga do Miastkówka Kościelnego. Rozhuśtana. Rozbujana. I z ładnymi widokami na pola i łąki.

W samym Miastkówku Kościelnym pałac zamieniony w ośrodek konferencyjny (czy toś podobnego).

To mnie natchnęło by zajechać do Żelechowa. Tą osadę omijałem od lat. A teraz chciałem zerknąć na tamtejszy pałac. Okazało się, że są w nim teraz hotel, spa i baseny.

Rynek zaś, który kusił klimatem małomiasteczkowym. W całości wybrukowany "kocimi łbami" posiadał w centrum wielowiekowy budynek z wewnętrznym dziedzińcem. Podobno kiedyś chronili się w nim mieszkańcy Żelechowa podczas ataków bandytów na osadę. Teraz...

... do środka nie zajrzę. Przy budynku położono płyty. Bruk równiejszy niż był kiedyś. Już może nie będą tutaj rozstawiane stragany i nie będą zatrzymywać się autobusy. Teraz to ma wyglądać.
Nie zajechałem na cmentarz żydowski. Mam nadzieję, że nie został jeszcze bardziej zniszczony.
24 km z Żelechowa do Ryk. Odcinek do Kłoczewa to dużo cienia drzew. A po drodze Stare Zadybie z niszczejącymi zabudowaniami folwarcznymi.

Tylko dwór dobrze się trzyma ale jest w nim szkoła. W lasach widać koniec lata. Owocowy koniec lata.

Dalsza droga z Ryk zaprowadziła mnie do Bobrowników. Tutaj już bywałem częściej. Choćby w drodze z dworca kolejowego w Dęblinie, który teraz jest dla mnie bezużyteczny. Przynajmniej do czasu zakończenia remontu linii Warszawa - Lublin. W Bobrownikach przeprawa przez Wieprz.

Tam daleko Dęblin z lotniskiem. I hałas. Lotnicy ćwiczą przed defiladą dnia następnego. W tym czasie na Pomorzu ludzie czekają na pomoc. Defilada jest najważniejsza. Jak kiedyś pochody pierwszomajowe. Znów mamy władze dla których trawę maluje się na zielono. Znów będziemy potęgą światową dla samych siebie.
Za Niebrzegowem pozwoliłem sobie na zjazd z asfaltu. Kilka kilometrów szutru. Na drodze, szerokiej przecież, trafił się jednak "sportowiec" na rowerze tak zajęty rozmową przez telefon, że nie dawał się wyprzedzić jadąc zygzakiem i powoli.

Po dojechaniu do Puław przerwa.
Powrót.
Miała to być jazda do samej Warszawy. Ale... O tym dalej. Najpierw zamiast jechać po prawej stronie Wisły wybrałem stronę lewą. Po drodze do Gniewoszowa miałem podjąć decyzję o tym czy jadę przez Warkę, czy przez Maciejowice. Decyzję podjąłem nieco wcześniej po sprawdzeniu godziny dlatego do samego Gniewoszowa już nie dojechałem. Zaskoczył mnie jednak most nad Wisłą w Dęblinie. Jest remontowany. Ruch wahadłowy i zakaz wjazdu rowerów. Wg znaków rower można tylko przeprowadzić po bardzo wąskim chodniku z jednaj strony mostu. Tu nie ma ruchu wahadłowego więc nie ma też co liczyć na przejechanie całej długości mostu.
Droga do Maciejowic okazała się jednak zbyt męcząca. Samochody. Wyglądało to na wędrówkę ludów. W końcu są wakacje. Z gór jadą nad morze. Z nad morza w góry. Szkoda, że wszyscy wybrali tą właśnie drogę. Dlatego nadłożyłem drogi skręcając do Wróbli. Tam spokój i cisza.

A i miło było się zatrzymać by chwilę odsapnąć.

W Maciejowicach rynek zajęty przez wesołe miasteczko. Przyjechał też cyrk.

A słońce było coraz niżej. A ja znów na ruchliwej drodze co nie sprawiało mi przyjemności. Trochę przyspieszyłem by jak najszybciej zjechać z tej drogi w Wildze. Już byłem decydowany na powrót pociągiem z Pilawy. Ale jak szybko dojechać do Pilawy? Najkrótsza jest droga przez lasy. Droga gruntowa. Wolałem już piach niż samochody. Ale może to był jednak zły wybór. Droga tylko na początku była przejezdna. Później piach utrudniał i uniemożliwiał jazdę na rowerze.
Kolejny znak końca lata.

W pobliżu Woli Władysławowskiej trudno było jechać. Było już ciemno. W lesie potkałem dużego spuszczonego psa. To mi odebrało ochotę na dalsze kopanie się w piachu. W Natolinie jeszcze zdenerwowałem ludzi jadących bez świateł samochodem. Nie spodziewali się rowerzysty. Tak jak ja nie spodziewałem się samochodu ale światła miałem włączone. Ponieważ nie wiedziałem czy droga z Natolina do Łucznicy jest przejezdna (utwardzona) pojechałem do Osiecka i dopiero stamtąd do Pilawy. I tak jeszcze musiałem poczekać na pociąg.

  • DST 249.60km
  • Teren 3.00km
  • Czas 12:14
  • VAVG 20.40km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 1 sierpnia 2017 Kategoria ponad 10 godzin

197

Upał. Ale to nie znaczy, że nie można się ruszać. Podmuchy wiatru to jest to czego potrzeba. Wiatru, który nie pali skóry. Na celowniku miałem Pułtusk. Przejeżdżałem przez niego parokrotnie i nigdy się nie zatrzymywałem. Na mapach zobaczyłem, że omijałem zawsze to co warto zobaczyć: stare miasto, lapidarium w miejscu dawnego cmentarza żydowskiego. Wiem, że to nie wszystko co wg turystologów jest warte obejrzenia. Mnie jednak interesowały te dwie rzeczy plus wypatrzony na OpenStreetMaps "pomnik żydowski" i kładka nad Narwią. Wyjechać chciałem skoro świt, by choć na początku uniknąć grillowania.
Chcieć nie zawsze oznacza móc. W tych temperaturach nie ma szans na wyspanie się. Można wcześnie się obudzić i nie móc się ruszyć. Ostatecznie najpierw potowarzyszyłem Żonie w drodze do jej pracy i dopiero po tym ruszyłem w stronę Pułtuska.

Powoli, żeby mieć siły na powrót. Zdjęcie wykonane na drodze będącej przedłużeniem ul. Szybkiej.
Teraz powinienem szybko opisać przejazd przez Warszawę, przez Wisłę i po wale wiślanym do Jabłonnej. Powinienem? To rzeczy znane. Może tylko ciekawostka. Zniknęła tablica informacyjna przy szlaku turystycznym w Jabłonnej. Przyzwyczaiłem się do niej więc jej brak dostrzegłem.
Do Chotomowa głównie ścieżkami rowerowymi skoro są jeszcze w dobrym stanie (kostka lubi zmieniać z czasem swój układ). W Skrzeszewie popełniłem błąd w nawigacji i zamiast do Olszanki dojechałem do ronda na drogach wojewódzkich. Może ruch samochodów nie był wielki ale przyjemniej byłoby pojechać drogą bardziej zacienioną i spokojniejszą.
Pierwszy tego dnia przejazd przez Narew.

Po podjeździe na skarpie zakręt w prawo i szukanie drogi do Woli Smolanej. To jedno z miejsc które bardzo lubię. Tym razem pojawiłem się już po skoszeniu zbóż.

Co tu jest fajnego? Wieś otoczona jest lasami. Domy znajdują się na skraju, pośrodku pola. Cisza. Spokój.
Dalej też były lasy. I pola. Ale to już nie to samo.

Musiałem pilnować zakrętu w Błędostwie. Chciałem dojechać do Pokrzywnicy. Na łąkach bociany. W grupach i pojedyncze. Młode już powychodziły z gniazd.

Zależało mi na ominięciu drogi krajowej łączącej Serock z Pułtuskiem. Już nią jeździłem i nie mogę nazwać tego przyjemnością. Teraz na mapach wypatrzyłem jak przedostać się do szosy nasielskiej. Miałem zakręcić w bok w Nowym Niestępowie. Ale zjazd ten przejechałem.

Mogłem jeszcze drogami gruntowymi przebić się z Koziegłów do Kacic ale te drogi mi się po prostu nie podobały. Ostatecznie wylądowałem na krajówce i zaraz z niej zjechałem kierując się ja Jeżewo. Nie chodziło tylko o spokój. W Pułtusku do szosy nasielskiej odchodzi ulica Jana Pawła II przy której był cmentarz żydowski. Był. Przed II wojną światową i podczas, także trochę po niej. Później wybudowano tu jakieś zakłady, jeszcze później postawiono bloki. Resztki potłuczonych macew, pozbierane z krawężników, kanałów ściekowych i chodników znalazły się w lapidarium postawionym na skraju dawnego cmentarza. I to dopiero w obecnym tysiącleciu.

Dotąd przez Pułtusk przejeżdżałem drogami wojewódzkimi. Dwa razy? Chyba tak. Raz na pewno w nocy. Z daleka widziałem zamek. Nic takiego. To hotel. Ale nie byłem na starym mieście. Szkoda, że rynek jest w większości przeznaczony na parkowanie samochodów. Ale skoro nie ma tłumów turystów to ta przestrzeń musi znaleźć jakieś przeznaczenie.

Jeszcze kamienice. W większości wymagające remontów. Ale czuje się potencjał turystyczny tego miejsca. Nad Narwią są plaże, przystań. Odchodząc od tego miejsca i tematu dotarłem do "pomnika żydowskiego" znalezionego na mapach. Ten pomnik to nic innego jak pomnik postawiony by uczcić pamięć społeczności żydowskiej Pułtuska.


Było ciepło. Odkryłem, że telefon nie działa. Sparzyłem palce chcąc go wyjąć z torby na ramie. Pierwsza ofiara upałów. Ale teraz było przede mną trochę lasów i cień.
Kładka nad Narwią.

I widok z kładki.

Ja zaś jadąc na południe po kilku kilometrach dojechałem do Puszczy Białej (tu też tną ale nie tak nerwowo).

W Zatorach rzut oka na ogrodzony i nieprzystępny pałac.

Tym razem darowałem sobie cmentarz z I wojny światowej w Zatorach i pognałem do Stawinogi. Ul. Zatorska kiedyś zmusiła mnie do zakupu szerokich opon. Fakt, że nie mogłem nią przejechać bardzo mi wszedł na ambicję. A dzisiaj nawet na cieńszych oponach przejechałbym te 2 km piachu. Jeszcze nie wszystko wyschło po ostatnich deszczach. Nie dla tego piachu jednak chciałem tędy jechać. Lubię widoki z ul. Starorzecze Narwi.

Wkoło teren nie tylko piaszczysty ale też podmokły. Trudno by się jechało na przełaj przez łąki poprzecinane rowami melioracyjnymi.

Po przejechaniu po raz trzeci na drugi brzeg Narwi przeżyłem małe zaskoczenie. W Serocku położono nową nawierzchnię na głównej drodze. Wzdłuż niej powstaje ścieżka rowerowa. Jeszcze nie wiem jak długi odcinek da się nimi przejechać. Sam za rynkiem odbijam na trasy nad samym zalewem.

Miałem okazję sprawdzić stan własnego organizmu. Podjechałem drogami znad zalewu do Jadwisina. No problem. A myślałem, że jednak pogoda mnie wykończy. Kilka lat temu, przy takich wyjazdach o tej godzinie już byłem bardzo zmęczony. Z utęsknieniem czekałem na chłód nocy. Wtedy siły wracały. Teraz pojechałem inaczej. Bez pośpiechu. I energii miałem więcej niż czasu.
Ostatnia przeprawa przez Narew.

W Nieporęcie koszmar komunikacyjny. Mogłem się cieszyć, że to nie jest weekend.



  • DST 174.40km
  • Teren 10.00km
  • Czas 09:23
  • VAVG 18.59km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 lipca 2017 Kategoria spacerkiem

194

W zeszłym roku odkryłem, że w Okuniewie jest cmentarz żydowski. Jeszcze go nie widziałem i wciąż było nie po drodze. Dzisiaj to zmieniłem. Do Sulejówka pojechałem drogą najkrótszą, czyli pełną samochodów. Urozmaiceniem było spotkanie z menelami w zielonym Audi o rejestracji WM 6700 G. Wyprzedzając mnie jeden z pijanych pasażerów rzucił w moim kierunku przez okno szklaną butelkę. Butelka roztrzaskała się na jezdni. A ja przypomniałem sobie jak w Puławach z kabrioletu rzucono we mnie butelką plastikową. Wtedy też jadącym tym samochodem źle życzyłem i nie zdziwiłem się widząc po jakimś czasie ten samochód owinięty wokół drzewa przy drodze. Mam mieć wyrzuty sumienia? Ten też pewnie źle skończy i będzie bezpieczniej na jezdni.
W Okuniewie remont głównej drogi. Dopiero wracając odkryłem, że nie musiałem nią jechać. Ale to już informacja na przyszłość. Po dojechaniu do pałacu nie mogłem się powstrzymać by nie pstryknąć.
 
O cmentarzu żydowskim czytałem rok temu. Może coś mi się pomyliło ale wydaje mi się, że było tam napisane "ogrodzony". Zamiast ogrodzenia tabliczka informująca o ... ochronie konserwatora. Co chroni? Trzeba się domyślić.

Są ludzie, którzy wiedzą i chronią być może skuteczniej niż tabliczka.

Symboliczne połamane drzewa z nagrobków teraz są też powalonymi drzewami.


Powrót był, a może miał być drogą spokojniejszą. Lasami. No i w pierwszym lesie się zgubiłem ale zachowałem odpowiedni kierunek jazdy. W drugi, lesie zaatakował mnie wypuszczony właśnie z samochodu wyżeł. Spokój. To nie tu.
  • DST 51.70km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 18.80km/h
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 24 lipca 2017 Kategoria ponad 10 godzin

185

Miało być ciepło. Miało być pochmurno. Wiatr miał być słaby. Same plusy. W razie czego założyłem jednak bluzę z długimi rękawami. Prognozy zapowiadające chmury bez deszczu mogły oznaczać przebłyski słońca. Ruszając o wpół do szóstej oczywiście słońca nie widziałem. Nie widziałem też błękitu nieba. Całe było zachmurzone. Gdzieś daleko widać było miejscami wstające mgły. A jechało się super. Jeszcze nie było gorąco.
Pierwszy postój pomiędzy Józefowem i Otwockiem. Plaża nad Świdrem pusta.

Ostatni raz jechałem tędy chyba wiosną. Dlatego właśnie wybrałem tą drogę do Puław. A po głowie chodziły na początku tylko myśli o ostatnich wydarzeniach. Od dwóch lat rząd i jego partia wprowadzają zmiany mające na celu centralizację jak za PRL i dlatego wszędzie nominuje się kolegów i znajomych. Nepotyzm. Państwo kolesi. Teraz jeszcze wprowadzania zmian do sądów. Zniesienie niezawisłości i przekazanie władzy nad sędziami ministrowi. Conocne protesty. To męczące. Ale nie wypadało nie brać w tym udziału. Tylko na koniec ten tekst ze sceny pod sejmem, że starzy już nie są potrzebni, bo przyszli młodzi. Chyba nie wypada deptać sobie samemu po palcach? Ale jednak. Teraz młodzi. Ten wyjazd był mi potrzebny, żeby od tego odpocząć. Przestać patrzeć i słuchać jak władza bierze serio tekst Ga-Ga "Cała władza w ręce ludu a lud rządzony niepohamowaną żądzą upijania się".
Ale to ciągle chodziło samo po głowie. Wulgaryzacja języka. Starzy liderzy pamiętający poprzednią walkę o wolną Polskę. Obecni liderzy partii politycznych. Głosowanie w sejmie i w senacie nad ustawą o różnej treści. Bałagan. Obelgi. Obawa o przyszłość nie tylko kraju ale i własną. Pochmurna pogoda i przejazd przejazd przez tereny zabudowane tylko sprzyjały tym jałowym przecież myślom. Nie poprowadzę tłumów. Nie zainspiruję tych, którzy mogą to zrobić. Owszem. Na ostatnią demonstrację wziąłem wydrukowane przez siebie kartki z hasłami: "państwo kolesi ≠ państwo prawa" oraz "równość wobec prawa". Sprzeciwów nie było ale i tak wygrywały: "wolność, równość, demokracja", "konstytucja" i "chcemy veta". Nie kupujcie zniczy w Rossmanie. Z takimi poszliśmy pod Sąd Najwyższy. Mają cienkie knoty i ciągle gasły choć wiatr nie szalał. Mogliśmy kupić na miejscu od handlarzy flag ale to zobaczyliśmy później, po kilkunastu próbach utrzymania ognia. Czy to, że wszyscy mają takie same flagi (biało czerwone i Unii Europejskiej) nie jest dowodem na to, że to nie jest protest spontaniczny? I tak dalej aż dojechałem do miejsc gdzie nie można podejść do horyzontu.
Poranek w Warszówce:

Dawno. Dawno mnie tu nie było. Z Warszówki do Warszawic jechałem po nowym asfalcie. To przyjemne.
W Sobieniach Jeziorach trochę mnie przestraszył wyprzedzający mnie samochód drogowców ze żwirkiem i lepikiem. Na szczęście pojechali inną drogą niż ja. Uniknąłem żwirku na oponach. Tutaj zaczynają się sady ciągnące się aż do Wilgi.

Gruszki, jabłka. Tylko drzewa w większości żyją tu krótko.

W Goźlinie rodzina na spacerze.

Mariańskie Porzecze. Kościół ten sam od lat. Ale czasami można jeszcze raz sfotografować.

Kilka kilometrów za Wilgą wjechałem na szosę 801. Starałem się unikać dróg z dużym natężeniem ruchu. Tu ruch jest średni i mały ale jednak jest. Nie zawsze przeszkadza bocianom. Tutaj gniazdo przy samej drodze w Bączkach:

Wjeżdżając do Maciejowic musiałem zwolnić. Jarmark. Ludzie przechodzą po jezdni z rynku do sklepów i z powrotem. Ale miło zobaczyć żyjący rynek. W jednych miejscowościach rynki przerabia się na skwery. W innych tworzy się puste "place defilad". Są jednak na szczęście takie w których nadal jest to miejsce handlu. Targowiska na obrzeżach miast to poroniony pomysł. Z tego żywego rynku pojechałem sprawdzić czy oznaczono chociaż tabliczką dawny cmentarz żydowski w Maciejowicach. Podobno kiedyś tabliczka tam była gdy już nie było nagrobków. Ale nic się nie zmieniło. Cmentarz tu kiedyś był:

Tak przy okazji chciałem zobaczyć jak wyglądają wsie leżące nad Wisłą między Maciejowicami i granicą województwa mazowieckiego. Zacząłem od Kochowa. Ale tutaj wydawało się, że to osada letniskowa. Dopiero w Kobylnicy poczułem się jak na wsi. Nie znałem tego terenu więc popełniłem kilka błędów w nawigacji. Wcale nie spodziewałem się, że z Kobylnicy do Wróbli mam jechać taką drogą:

Wybrałem asfalt, który doprowadził mnie donikąd i musiałem wrócić do drogi szutrowej. W samych Wróblach przyjemnie. Wieś rozciągnięta wzdłuż wału wiślanego. Z wału widok na Wisłę. Typowy? Nietypowy? To zależy jaką Wisłę się zna.

Nawet jeszcze w Gołębiu myślałem o jeździe po głównej drodze do Puław. Zatrzymałem się pod kościołem by zbić zdjęcie jednej z miejscowych atrakcji turystycznych. Domek Loretańśki.

Zmieniłem zdanie co do trasy po ponownym wjechaniu na 801. To była godzina gdy do pracy w ZA jechała kolejna zmiana pracowników. Zero szans na spokojną jazdę. Odbiłem do lasu. Na szczęście na tych piaszczystych drogach po niedawnych ulewach nie było już niemal śladów. Ale pod ZA spotkałem jadącego w przeciwnym kierunku rowerzystę, który był bardzo zaniepokojony stanem dróg. Bał się, że dalej nie przejedzie. Być może udało mi się człowieka uspokoić. Nie gonił za mną.
Po postoju w Puławach przyszedł czas na powrót i tu było kilka opcji.
1. Jazda na rowerze do Warszawy. Wybierając najkrótszą trasę jechałbym tą samą drogą, którą przyjechałem.
2. Jazda do Radomia. Najbliższa stacja obsługiwana przez Koleje Mazowieckie. Ale pociągi z Radomia do Warszawy jadą aż 3 godziny.
3. Jazda do Garwolina lub Pilawy. To znów ta sama trasa, którą przyjechałem.
4. Jazda do Łukowa. Odległość troszkę większa niż do Garwolina. Z Siedlec pociągi co godzinę.
Wybrałem wariant czwarty. Dawno mnie tam nie było. A w Siedlcach byłem chyba tylko raz by zobaczyć pałac, lapidarium i cmentarz żydowski. W Łukowie bywałem częściej ale dawno temu. No i chciałem przejechać przez Wieprz w Jeziorzanach.
Na początek droga do Żyrzyna i Baranowa. Po przejechaniu leśnymi ścieżkami przy ZA wyjechałem w Bałtowie:

Do Baranowa i z Baranowa kilka kilometrów drogami biegnącymi przez lasy. W ten upał na pewno było warto. W Zagóździu Młyn. Już elektryczny ale nikt go nie przenosi dalej od wody.

W pobliskim Mesznie pierwszy raz zwróciłem uwagę, na to, że miejscowy kościół, nowoczesny, ma pobudowane soboty.

Nie pierwszy kombajn tego dnia.

Miałem przejechać przez Katarzynów. Omyłkowo zjechałem z asfaltu wcześniej niż powinienem. Jechałem dzięki temu krócej ale po gorszej drodze. W sumie więc jeśli oszczędziłem to odległość ale czasu na pewno nie. Zaraz też były Jeziorzany z łąkami i Wieprzem.

Dawne Łysobyki zmieniły nazwę ale na szczęście nie zmieniła się sama miejscowość. Nadal chaty stoją w szeregach przy drodze do Przytoczna.

Droga Przytoczno - Adamów zaskoczyła mnie nie mile. Nie spodziewałem się tak wielu samochodów. Szczególnie tych największych. Ale były. I to całkiem sporo. Za Adamowem za to mijało mnie kilka samych ciągników siodłowych bez naczep. Zbliżał się koniec dnia.
Wojcieszków. Przy rynku jest kilka starych drewnianych domów. Przy robieniu zdjęcia pod słońce ujawniły się wady obiektywu.

W innym mieście się Izba Regionalna.

Miałem teraz 19 km do Łukowa. Droga o dużym natężeniu ruchu. Słońce coraz niżej. Żeby zdążyć na pociąg mocniej naciskałem na pedały. Zanim jednak dojechałem sprawdziłem jeszcze o której mam ten pociąg na który tak się spieszę i ... oklapłem. Pociąg miał być dopiero za kilka godzin. Nie wszystkie pociągi jadące z Siedlec do Warszawy startują z Łukowa. Nie wpadłem na to wcześniej. Dojechałem więc pod dworzec na którym byli kiedy Tytus, Romek i Atomek ale nie wchodziłem.

Przede mną było prawie 30 km jazdy. Mniej byłoby gdybym zdecydował się jechać drogą krajową. Miałem z niej jednak złe wspomnienia. I to mimo tego, że jechałem nią tylko jeden raz. Za to drogą zaczynającą się przy dworcu w Łukowie jechałem wielokrotnie. I było OK. Teraz też było OK do czasu aż zdałem sobie sprawę, że nie jeździłem tędy do Siedlec tylko do Mord. Musiałem więc pojechać po ciemku nieznanymi drogami. Co więcej częściowo przez las tą drogą krajową której unikałem. To wszystko się udało. Jeszcze tylko obawiałem się wolno biegających psów ale te spotkałem dopiero pod samymi Siedlcami. Dwa. Owczarek alzacki i jakiś mieszaniec podobnych gabarytów. Podbiegły do mnie na jezdnię. Nie miałem szans by uciec. Psy na szczęście były tylko zainteresowane, a nie agresywne. A ja tylko przestraszony a nie pogryziony.
Do Siedlec dojechałem kwadrans po odjeździe pociągu na który się tak spieszyłem. Ze zmęczenia drżały mi ręce. Wybór trasy może był błędem ale podobała mi się, także dlatego, że odwiedziłem dawno nie widziane miejsca.
W pociągu. Wśród pasażerów był chłopak z dużymi bagażami, który bilet kupił od konduktora. Nie zawracałbym sobie nim głowy ale nie wiedział dokąd kupił bilet. Kiedy ma wysiąść. Nawet nie wiedział co ma napisane na bilecie. Najwyraźniej nie znał innego alfabetu poza cyrylicą. Był w obcym kraju. Jechał w nieznane miejsce. Nie znał języka. Nie był szczęśliwy. Postarałem się jak potrafiłem wytłumaczyć, że bilet ma do ostatniej stacji. Nie wiem czy pomogłem. Wysiadłem wcześniej. A on chyba bał się nieznanego bardziej niż nasi ksenofobiczni rodacy boją się imigrantów.
  • DST 263.60km
  • Teren 7.50km
  • Czas 12:49
  • VAVG 20.57km/h
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 12 lipca 2017 Kategoria ponad 10 godzin

176

Podczas niedzielnego wypadu do Bud Grabskich widziałem drogowskazy szlaku I wojny światowej. Teraz poszukałem informacji. Google wysłało mnie na stronę "Żyroskop". Trochę tylko szkoda, że nie ma tam informacji sprawdzonych. Ale najważniejszą informacją jest ta, że niebieski szlak rowerowy biegnie przy okolicznych cmentarzach wojennych. Poza tym wyjazd był powtórką z niedzieli, chociaż pojechałem tymi samymi (lub prawie tymi samymi) drogami w przeciwną stronę.
Prognoza pogody: w Warszawie ma lać, w Skierniewicach ma być sucho. Ta prognoza się sprawdziła. Ale z Warszawy wyjeżdżałem jeszcze na sucho.

Zamiast przebijać się do ul. Jeziorki gruntowym odcinkiem ul. Kujawiaka spróbowałem przejechać również gruntowym odcinkiem ul. Krzesanego. Błąd. Ale niewielki. Było więcej błota i droga nie dochodzi do zamierzonego przeze mnie celu. Ale fajnie było jechać za uciekającym drogą pieszo bażantem. Fajnie było zobaczyć bociany, które spłoszyłem niechcący.
Odcinek biegnący po ulicach: Karczunkowa, Gogolińska, Postępu i Mazowiecka - Tu nie było przyjemnie. Duży ruch samochodów i wąsko. W pobliżu zjazdu w ulicę Główną w Bobrowie widziałem samochód rozbity na ścianie budynku. Policja, karetka. Tak rano to chyba kierowca zasnął za kierownicą. Chociaż tego nie wiem. Może co innego było przyczyną. Widok jednak przykry. I ta świadomość, że ja nie jestem ścianą i na mnie nic się nie zatrzyma...
W zasadzie przyjemnie robi się na tej trasie dopiero za Piasecznem. Z wyjątkiem Jeziorek gdzie jest całkiem fajnie. W Głoskowie pomyliłem się i zakręciłem w prawo zamiast w lewo. To była dobra pomyłka. W ten sposób dojechałem do cmentarza z I wojny światowej w Woli Gołkowskiej.

Nie częsty widok zadbanego i ogrodzonego estetycznie cmentarza wojennego.
W Zawadach z ciekawości wjechałem w ul. Pałacową. Dojechałem do błotnistej drogi gruntowej. Czy tam jest pałac? Czy tylko wspomnienie zapisane w nazwie ulicy? Jeszcze nie wiem. Ale też z ciekawości wjechałem w kolejną drogę z oznaczeniami tego samego szlaku rowerowego. Ładnie tam było. Ale nie wiem czy warto nadkładać drogi, skoro można pojechać bez zjeżdżania w bok.
Kierowałem się na Żelechów. A tam chciałem puścić totolotka. Znalazłem sklep z maszyną do gry ale maszyna nie mogła złapać zasięgu i nic z tego nie wyszło.
Pomiędzy Żelechowem i Mszczonowem ostatnio bardzo mi się spodobało. Spokojne drogi. Dużo przestrzeni. Lasy. I teren rozkołysany. Trochę mniej przyjemnie jest na drodze biegnącej wzdłuż krajówki. Przeszkadza hałas. Ale i tak jest nieźle. Odkryłem dlaczego tak mi spodobał się ten właśnie kawałek podczas jazdy w przeciwną stronę w niedzielę. Wtedy miałem więcej z góry niż pod górę.
W Mszczonowie wjechałem na kładkę nad krajówką i zrobiłem zdjęcia cmentarzowi żydowskiemu. Nie mam czasu wydzwaniać i prosić kogoś o udostępnienie klucza. Nie warto więc było z kładki schodzić.

11 km z Mszczonowa do Puszczy Mariańskiej jakoś mi tylko mignęło. Przyjemnie ale nie przepadam za aż tak prostymi drogami. Była tak prosta, że już nawet nie zakręciłem w Puszczy Mariańskiej w kierunku drogi do Bartników tylko przejechałem główną drogę jadąc prosto i obok kościołów (drewnianego i murowanego) pognałem przed siebie szosą równoległą do tej którą powinienem pojechać. Gdy skończył się asfalt poszukałem tylko drogi w prawo by dojechać do drogi właściwej. W ten sposób trochę mniej mnie wytrzęsło.
W Budach Zaklasztornych zatrzymałem się przy malowniczej ruinie dawnego domu drewnianego.

Jak kiedyś wyglądały wsie? Dzisiaj pozostały nam tylko takie ruiny i skanseny. Ale to zaczęło się zmieniać za Gierka, a może i trochę wcześniej. PRL zastał wieś drewnianą i zaczął ją zmieniać w murowaną. Najwięcej z tego okresu jest gierkowskich "klocków". Pamiętam, że często zamieszkiwano w nich piwnice, a góra była częścią reprezentacyjną, odświętną. A teraz pojawił się pomysł odbudowy zamków kazimierzowskich. Kolejnym krokiem powinno być obsadzenie ich "zbrojnymi" w postaci Obrony Terytorialnej.
Jest też pomysł budowy dróg rowerowych co ma sens nie tylko taki, że będzie bezpieczniej ale też po zapowiadanych podwyżkach cen paliwa przybędzie rowerzystów. Polityka. Jej częścią jest wojna. A ja jechałem szukać cmentarzy, których bez takiej polityki by nie było.
Do Bartników dojechać musiałem objazdem. Remontowano główną drogę w Radziwiłłowie. Przejechałem parę kilometrów tej długiej ulicówki kończąc w lesie przy szlaku niebieskim. Szlak obwodowy. Można więc zacząć w dowolnym miejscu i jechać w dowolnym kierunku. Najpierw więc, po chwilowym postoju i wyzerowaniu licznika, pojechałem dalej tą samą drogą. Nie wiedziałem, że dalej też są Bartniki. Ulica Parkowa do końca jest utwardzona. A później szutry i drogi gruntowe. Spotkałem jednego rowerzystę. Przez 45 km trasy (nie 35 jak podaje Żyroskop) tylko jednego. Zabrakło znaku skrętu szlaku niebieskiego do Joachimowa-Mogił. Dojechałem omyłkowo do Bolimowskiego Tartaku i zawróciłem. Wystarczyło trzymać się drogi szutrowej zamiast jechać prosto. Jaki ja jestem niedomyślny :-)

Mauzoleum. To tylko część cmentarza. Ale tej informacji na miejscu nie ma. Jest informacja o kradzieży oryginalnych tablic imiennych. Są tablice z informacjami o żołnierzach niemieckich poległych w II wojnie światowej, których szczątki w 1990 przeniesiono z cmentarza na warszawskich Powązkach. Tutaj spoczywają tysiące poległych w obu wojnach.
Do Bolimowa jest droga asfaltowa. W Bolimowskiej Wsi przebiega obok kolejnego cmentarza z pierwszej wojny. Wielokrotnie robiłem tam zdjęcia więc tym razem sobie odpuściłem. Bolimów także wielokrotnie odwiedzałem więc tylko widok nieba w Bolimowie.

Może tylko warto przypomnieć, że u miejscowego garncarza na podwórku jest słup od dawnej latarni gazowej stojącej na rynku, a na nim wisi dzwon z butli po chlorze użytym przez Niemców w pobliżu Bolimowa w I wojnie. Na butli są oryginalne napisy.
Szlak dalej biegnie przez Wólkę Łasiecką i przechodzi nad Autostradą Wolności. Ta nazwa ma ukryte znacznie. To na tej autostradzie samochody stoją w korkach. A cmentarz... Szlak go omija. Z wiaduktu dopiero wypatrzyłem tablicę informacyjną i zawróciłem. Zależało mi na odwiedzeniu tego miejsca. Byłem tu z kolegą w 2009 roku. Wtedy to były krzaki do których dotrzeć można było tylko drogą gruntową. W krzakach, w trawie, pod murawą były płyty imienne. Pomnik był w rozsypce. Stare zdjęcie:

A dzisiaj:

Płyty imienne wydobyte spod ziemi i trawy. Teren ogrodzony i oznakowany. Tablica informacyjna z listą pochowanych. Zupełnie nie to samo miejsce. Kilka lat temu jeden ze "sprawców" tych zmian zapraszał mnie do ponownych odwiedzin. Wtedy nie miałem jak...
Z Wólki Łasieckiej znów pojechałem w las, w kierunku Bud Grabskich. Tym razem było więcej dróg gruntowych. Zamiast szutru miejscami "zastosowano" szyszki. Jedną, wbitą między hamulec i ramę, dowiozłem do domu. Na asfalt w Budach Grabskich wjechałem tylko po to, by z niego zjechać. Ale znak skrętu szlaku był zakryty krzewami. Miałem więc krótki postój w poszukiwaniu dalszego ciągu trasy. Przy kapliczce informacje o wsi.

Zaraz po wjechaniu we właściwą drogę znalazłem pierwszy cmentarz wojenny w Budach Grabskich.

Ale drugiego już nie znalazłem. Chyba nie ma go bezpośrednio przy niebieskim szlaku. Pozostaje do wyszukania tak jak następny w okolicach przejazdu kolejowego. Przejechałem przez 4 przejazdy i nie rzuciła mi się w oczy żadna tablica informacyjna, nie widziałem żadnego drogowskazu. Pozostają stare mapy i przenoszenie lokalizacji tam odnalezionej na mapy współczesne. Te miejsca to plan na wyjazd w innym terminie. Nie wiadomo kiedy. Nie miałem za to problemu ze znalezieniem cmentarza w Samicach.

Jadąc znów w stronę Bud Grabskich zgubiłem szlak. Drogą z Samic lecą trzy szlaki. Czerwony i niebieski są oznaczone na jej końcu jako zakręcające w stronę Bartników. Ale dalej jest tylko szlak czerwony. Pojechałem do Bud w miejsce w którym szlak niebieski widziałem w niedzielę i pojechałem w przeciwną stronę. Okazało się, że szlak niebieski biegnie tą samą drogą co szlak żółty, który przy wyjeździe z Samic nie zakręcał. W sumie szlak mi się spodobał. A skoro już przejechałem cały musiałem zdecydować się co do wyboru trasy kolejowej do Warszawy. Skierniewice Rawka czy Teresin Niepokalanów? Skierniewice już mnie trochę dzisiaj znudziły. Więc Teresin, choć to parokrotnie dalej ale mogłem jeszcze raz pojechać przez las i tym razem po drodze, którą jeszcze dzisiaj nie jechałem.
Pod Guzowem jeden z wielu w okolicy charakterystycznych krzyży.

Nie pojechałem zobaczyć jak wygląda cmentarz wojenny w Guzowie (obok parku pałacowego). To jeden z największych. A ja od lat tam nie zaglądałem. Mogiły zbiorowe w których leżą głównie ofiary ataków gazowych. Żołnierze armii carskiej. Szkoda mi było czasu, nie wiedziałem czy zdążę na pociąg. Ale jak już zwątpiłem w zdążenie zatrzymałem się by sfotografować ślad tragedii jaka niedawno musiała wydarzyć się pod Maurycewem.

W Teresinie jednak zobaczyłem swój pociąg. Właśnie przejeżdżał przez przejazd kolejowy gdy do niego dojeżdżałem. Kolejny pociąg za 45 min. Nie chciałem czekać. Uznałem, że o własnych siłach dojadę tylko trochę później, a będzie znacznie przyjemniej. Pociąg miał być o 18:22. O tej godzinie byłem pod magazynem Bio Planet w Lesznie. Pociąg jedzie ok. godziny (trochę więcej niż godzinę). Z Leszna mam 2 godziny jazdy na rowerze do domu. Nie było warto czekać. Tylko w Warszawie musiałem jechać po kałużach, to było coś dla mnie nowego tego dnia.

  • DST 232.10km
  • Teren 10.00km
  • Czas 11:56
  • VAVG 19.45km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 lipca 2017 Kategoria ponad 10 godzin

174

Wszystko poszło nie tak. Najpierw plany, które zakładały podróż pociągiem do Ostrołęki i powrót wzdłuż Noteci. Okazało się, że nie ma takiego pociągu. Na odcinku Mostówka - Wyszków jest komunikacja zastępcza. A chciałem zobaczyć ciąg dalszy drogi, którą znam tylko do Różana. Alternatywą miał być wyskok do Bud Grabskich pod Skierniewicami. Spóźniłem się na pociąg. Dlatego zrezygnowałem z przebijania się przez Puszczę Kampinoską w drodze powrotnej. To i tak by się nie udało. Padał deszcz którego miało nie być. Miałem też wrócić pociągiem ze Starachowic ale chciałem jeszcze trochę... I wyszło jak wyszło. Z planowanych ok. 100km zrobiło się 200.
Wystartowałem przed 6 rano. Z zachodu napływały chmury.

Dosyć szybko zrobiło się ciemniej i... Zapowiadali, że nie będzie padał deszcz. Po ponad godzinie jazdy po raz pierwszy poczułem, że prognoza była na wyrost. Padało trzykrotnie zanim dojechałem do Podkampinosu. W Lesznie wyglądało to mniej więcej tak:

Zamglenia w oddali to deszcz. Ptaki czekały na koniec (na autobus albo koniec - jak w starej piosence Rendez Vous). Ja czekałem aktywnie. Zwłaszcza, że inne prognozy, pokazujące opady w Warszawie, pokazywały też, że w Skierniewicach padać nie będzie. I to też później okazało się nieprawdą. A efekt był taki, że wróciłem nieźle upaprany błotem. Wziąłem bowiem rower bez błotników.
Przez Guzów przeleciałem szybko zatrzymując się tylko by zrobić tradycyjnie zdjęcie pałacowi.

W Mszczonowie boćki...

... i cmentarz wojenny.

A dalej był las. Leśnicy wywiesili tablicę całkowitego rozkładu śmieci.

Byłem tu po raz pierwszy. Z map wynikało, że w Bartnikach powinienem zakręcić w prawo i jechać do końca utwardzonej drogi. Tam zjazd w lewo i przeprawa przez strumień. I tu niespodzianka. Droga jest utwardzona dalej niż na mapach.

Musiałem zawrócić i trzymać się niebieskiego szlaku rowerowego. Tylko w ten sposób mogłem dotrzeć do... błota na ścieżce przy małym moście.

W Budach Grabskich nie ma asfaltu. Jest klimat miejscowości letniskowej ale nie miejscowości przydrożnej. Tędy się raczej nie przejeżdża. Na mokro to nawet mi się udawało ale jak to wygląda w suche dni? Może być ciężko.

I są szlaki rowerowe. Niebieski, żółty, czerwony. I strumień w głębokim wąwozie.

I podobno jest też tam cmentarz z I wojny światowej. To mnie zainteresowało najbardziej. Wrócę. Poszukam. A póki co dojechałem do stacji Skierniewice Rawka i uznałem, że mogę jeszcze pojechać dalej. Np. do Puszczy Mariańskiej. Jak już tam dotarłem, po nieprzyjemnych wertepach, uznałem, że muszę jakoś ominąć Grodzisk Mazowiecki - nie cierpię przejeżdżać przez to miasto. Wybór padł na Mszczonów z którego, jak pamiętałem, trudno jest na rowerze wyjechać. Ale udało się. I poznałem drogę do Radziejowic. Z Radziejowic do Żelechowa, w którym zobaczyłem betonowe igloo...

... ale wcześniej pobłądziłem. Najciekawiej wyszło gdy zaraz za Radziejowicami zjechałem z asfaltu i po kilku kilometrach dróg szutrowych dojechałem do miejsce bez drogowskazów. To była droga asfaltowa biegnąca w poprzek tej którą dojechałem. Jej nazwa nawet wiele mówiła.

Dalej miałem przykład ocieplania alfabetu.

Gdy okazało się, że nie ma prostej drogi z Żelechowa wzdłuż drogi krajowej, którą jechać nie chciałem, odkryłem bardzo przyjemną ulicę o nazwie Nad lasem. To ona poprowadziła mnie w kierunku Warszawy (zahaczając o Piaseczno). W te miejsca też jeszcze wrócę, warto.

  • DST 200.70km
  • Teren 5.00km
  • Czas 10:02
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 lipca 2017 Kategoria spacerkiem

173

Nie mogłem usiedzieć w domu. Więcej. Ostatnio za dużo siedziałem. Nie tylko z powodu kiepskiej pogody. Potrzebowałem zadyszki, potu, powietrza, wiatru, przestrzeni i słońca. Słońca za wiele nie było ale już kwitną słoneczniki. Kwitną też rośliny na wałach. Także na wale wzdłuż Jeziorki.

Miejscami rośliny chłostały łydki a nawet ręce. Ale jechać się dało. W oddali miasto.

Przede mną most do którego jeszcze się nie przyzwyczaiłem.

Pot zalewał oczy. Ale to nie znaczy, że nie widziałem jak wyglądają przygotowania do budowy południowej obwodnicy Warszawy. Coś mi mówi, że niedługo będzie więcej utrudnień na drodze wzdłuż Wisły.
  • DST 52.60km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:12
  • VAVG 23.91km/h
  • Sprzęt Klasyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl