Wpisy archiwalne w kategorii
wyskok na chwilę
Dystans całkowity: | 6867.71 km (w terenie 88.50 km; 1.29%) |
Czas w ruchu: | 387:14 |
Średnia prędkość: | 17.52 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.01 km/h |
Liczba aktywności: | 151 |
Średnio na aktywność: | 45.48 km i 2h 35m |
Więcej statystyk |
Środa, 1 stycznia 2014
Kategoria wyskok na chwilę
Nowy rok
Lubię pierwszego stycznia rano jeździć po mieście. Taka moja mała tradycja. Tylko miasto się zmieniło, zwyczaje nie.
- DST 43.58km
- Czas 02:29
- VAVG 17.55km/h
- VMAX 29.81km/h
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 grudnia 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Góra Kalwaria
Wyjazd do Góry Kalwarii. Od dawna przymierzałem się do odwiedzenia
cmentarza żydowskiego w Górze Kalwarii. Od dawna chciałem zobaczyć
cmentarze z I wojny światowej w pobliżu Góry Kalwarii. Wreszcie to
zrealizowałem. Szczęśliwie w niedzielę rano nie było na drogach
wielkiego ruchu. Nie robiłem sobie wydruków map ani nie naniosłem sobie
punktów docelowych na mapy google. Starałem się jechać na pamięć. Zanim
opuściłem Warszawę zajechałem pod budowany kościół w Wilanowie. Betonowy
bunkier, który ma górować nad okolicznymi blokami. Wcale mi się nie
podoba.
Pierwszy cmentarz wojenny mijałem w Moczydłowie. Zachował się malutki kopiec nie sądzę jednak by był tak mały od początku. Spoczywają tu podobno żołnierze carscy. Ale czy tylko?
Na przeciwko cmentarza stara kapliczka.
Kolejny cmentarz znajduje się przy drodze do Piaseczna. Zachował się prawdopodobnie w stanie nie odbiegającym wiele od pierwotnego. Na dwóch głazach są do dziś widoczne inskrypcje.
Następny cmentarz, który tego dnia odwiedziłem znajduje się w Kątach. Myślałem, że i tu będzie cmentarz wojenny. Jednak jest to cmentarz ewangelicki. Zachował się otaczający go rów i wał ziemny. Ale nagrobków niewiele i w większości zniszczone.
Podobnie zniszczony jest cmentarz ewangelicki w Górze Kalwarii. Butelki po piwie w komorach grobowych. Jeden grób niedawno rozkopany. Ale najbardziej zaskoczyła mnie stela nagrobna nieznanego żołnierza armii cesarsko-królewskiej. Pochowany w lipcu 1916 roku.
Cmentarz żydowski do niedawna był bardzo zadbany. Oglądając starsze zdjęcia widziałem różnicę. Teraz zaczyna zarastać.
Wracałem przez Piaseczno. Nie pamiętałem jak dojechać do tamtejszego kirkutu ale chciałem poznać drogę i okolice. W ten sposób znalazłem się na drodze, która właściwie Piaseczno omija. Jednak jechać się tędy daje całkiem znośnie. Na odcinku pomiędzy Piasecznem i Warszawą dołączyłem do grupy szosowców. Poruszali się tu znacznie pewniej niż ja co i mi dodało nieco pewności. Straciłem ją gdy znalazłem się ponownie w pobliżu torów wyścigowych na Służewcu.
http://www.endomondo.com/workouts/280436287
Pierwszy cmentarz wojenny mijałem w Moczydłowie. Zachował się malutki kopiec nie sądzę jednak by był tak mały od początku. Spoczywają tu podobno żołnierze carscy. Ale czy tylko?
Na przeciwko cmentarza stara kapliczka.
Kolejny cmentarz znajduje się przy drodze do Piaseczna. Zachował się prawdopodobnie w stanie nie odbiegającym wiele od pierwotnego. Na dwóch głazach są do dziś widoczne inskrypcje.
Następny cmentarz, który tego dnia odwiedziłem znajduje się w Kątach. Myślałem, że i tu będzie cmentarz wojenny. Jednak jest to cmentarz ewangelicki. Zachował się otaczający go rów i wał ziemny. Ale nagrobków niewiele i w większości zniszczone.
Podobnie zniszczony jest cmentarz ewangelicki w Górze Kalwarii. Butelki po piwie w komorach grobowych. Jeden grób niedawno rozkopany. Ale najbardziej zaskoczyła mnie stela nagrobna nieznanego żołnierza armii cesarsko-królewskiej. Pochowany w lipcu 1916 roku.
Cmentarz żydowski do niedawna był bardzo zadbany. Oglądając starsze zdjęcia widziałem różnicę. Teraz zaczyna zarastać.
Wracałem przez Piaseczno. Nie pamiętałem jak dojechać do tamtejszego kirkutu ale chciałem poznać drogę i okolice. W ten sposób znalazłem się na drodze, która właściwie Piaseczno omija. Jednak jechać się tędy daje całkiem znośnie. Na odcinku pomiędzy Piasecznem i Warszawą dołączyłem do grupy szosowców. Poruszali się tu znacznie pewniej niż ja co i mi dodało nieco pewności. Straciłem ją gdy znalazłem się ponownie w pobliżu torów wyścigowych na Służewcu.
http://www.endomondo.com/workouts/280436287
- DST 72.90km
- Czas 03:31
- VAVG 20.73km/h
- VMAX 37.62km/h
- Temperatura 7.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 grudnia 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Błonie
Wyskok do miejscowości Błonie. W tym roku zdewastowano tam cmentarz żydowski. Na forum mamy
zdjęcia sprzed dewastacji. Trochę się pogubiłem jadąc. Nadłożyłem przez
to drogi i poznałem trochę więcej miejscowości niż sobie zaplanowałem.
Do cmentarza dojechałem… przez przypadek. Zaplątałem się wśród bocznych
uliczek na osiedlu domków jednorodzinnych. Dziś nie ma na cmentarzu ani
jednego stojącego nagrobka, a były.
Wracając też się pogubiłem. Sam nie wiem czy mam unikać dróg głównych czy też nie. Mam pewne obawy po tegorocznym wypadku ale zdaje się, że nie jest aż tak źle by kierowcy we mnie celowali.
http://www.endomondo.com/workouts/279848877
Wracając też się pogubiłem. Sam nie wiem czy mam unikać dróg głównych czy też nie. Mam pewne obawy po tegorocznym wypadku ale zdaje się, że nie jest aż tak źle by kierowcy we mnie celowali.
http://www.endomondo.com/workouts/279848877
- DST 79.10km
- Czas 03:55
- VAVG 20.20km/h
- VMAX 37.62km/h
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 grudnia 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Radość
Na początku grudnia zmieniłem miejsce zamieszkania. Teraz oswajam się z Warszawą. Nie wiem ile czasu mi to zajmie ale pracuję nad tym usilnie.
21 grudnia już pojechałem „tradycyjnie”, tzn. celem był cmentarz. Konkretnie cmentarz żydowski w Radości. Zamiast jechać jak google przykazały najpierw pojechałem Wałem Miedzeszyńskim do końca (lub początku) ścieżki rowerowej. Nadłożyłem drogi ale poznałem trochę lepiej te okolice w których już raz na rowerze byłem w cieplejszym okresie. Sam dojazd do kirkutu budził moje obawy – na mapach widziałem dwa ronda, a pomiędzy nimi torowisko. Miejsce to przy otwartym przejeździe kolejowym okazało się nie sprawiać większych problemów komunikacyjnych. A cmentarz odnalazłem bez większych problemów – znajduje się przy samej drodze.
Cmentarzem zniszczony podczas wojny jak wiele innych. Ma jednak opiekunów, a zdjęcia które widziałem wcześniej pokazują to samo co zobaczyłem na własne oczy. Stan więc się nie zmienił mimo upływu czasu. Za to zmieniła się sytuacja na przejeździe kolejowym. Mogłem zobaczyć to czego się obawiałem – korek na obu rondach. Właściwie to da się z tym żyć. Przejechałem. Więcej problemów miałem dopiero dalej, gdy spróbowałem pojechać przez Dolinę Służewiecką. Celem był sklep w którym był potrzebny mi plecak/torba. Problemem był dla mnie przejazd przez ulicę Puławską. Na pierwszy rzut oka miejsce wydaje się trudne do przebycia. Ale problemy są do rozwiązywania. Jeszcze parę przejazdów i już nie będę miał z tym chyba kłopotów. Zakładam, że jakieś miejsce znam gdy mogę w nim jechać na pamięć bez szukania tabliczek z nazwami ulic i ustalaniem z pomocą GPS aktualnej lokalizacji. Tego miejsca jeszcze nie znałem 21 grudnia. Mimo tego przejechałem i dojechałem do celu.
http://www.endomondo.com/workouts/278426797
21 grudnia już pojechałem „tradycyjnie”, tzn. celem był cmentarz. Konkretnie cmentarz żydowski w Radości. Zamiast jechać jak google przykazały najpierw pojechałem Wałem Miedzeszyńskim do końca (lub początku) ścieżki rowerowej. Nadłożyłem drogi ale poznałem trochę lepiej te okolice w których już raz na rowerze byłem w cieplejszym okresie. Sam dojazd do kirkutu budził moje obawy – na mapach widziałem dwa ronda, a pomiędzy nimi torowisko. Miejsce to przy otwartym przejeździe kolejowym okazało się nie sprawiać większych problemów komunikacyjnych. A cmentarz odnalazłem bez większych problemów – znajduje się przy samej drodze.
Cmentarzem zniszczony podczas wojny jak wiele innych. Ma jednak opiekunów, a zdjęcia które widziałem wcześniej pokazują to samo co zobaczyłem na własne oczy. Stan więc się nie zmienił mimo upływu czasu. Za to zmieniła się sytuacja na przejeździe kolejowym. Mogłem zobaczyć to czego się obawiałem – korek na obu rondach. Właściwie to da się z tym żyć. Przejechałem. Więcej problemów miałem dopiero dalej, gdy spróbowałem pojechać przez Dolinę Służewiecką. Celem był sklep w którym był potrzebny mi plecak/torba. Problemem był dla mnie przejazd przez ulicę Puławską. Na pierwszy rzut oka miejsce wydaje się trudne do przebycia. Ale problemy są do rozwiązywania. Jeszcze parę przejazdów i już nie będę miał z tym chyba kłopotów. Zakładam, że jakieś miejsce znam gdy mogę w nim jechać na pamięć bez szukania tabliczek z nazwami ulic i ustalaniem z pomocą GPS aktualnej lokalizacji. Tego miejsca jeszcze nie znałem 21 grudnia. Mimo tego przejechałem i dojechałem do celu.
http://www.endomondo.com/workouts/278426797
- DST 62.01km
- Czas 03:34
- VAVG 17.39km/h
- VMAX 30.69km/h
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 listopada 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Początek listopada
Początek listopada to z zasady wiele utrudnień na drogach. Szczególnie na drogach biegnących przy cmentarzach. Każdy chce tego dnia odwiedzić rodzinne groby i zaparkować samochód jak najbliżej furty cmentarnej. Dla mnie to oznaczało, że chcąc pojeździć muszę wybrać trasę przy której cmentarzy nie będzie. Zaplanowałem więc przejazd do Iłży. Dodam, że 1 listopada nie chodzę na cmentarze. Wolę te dni gdy większość ludzi o nich nie myśli. Wydawało mi się, że przejazd do Iłży nie powinien sprawić mi większych problemów. Ale chcąc wracać inną drogą niż ta którą do Iłży dojadę już miałem problem – mogłem jednak mijać jakiś cmentarz. Nie miało to ostatecznie większego znaczenia. Trasę zmieniłem jeszcze przed Zwoleniem, który miał być ominięty. Pojechałem w jego stronę drogą gruntową, której stan wskazywał na częste ujeżdżanie także przez samochody osobowe. Ominąłem samo centrum kierując się na Czarnolas. Oczywiście nie wiedziałem jak tak dojechać omijając drogę krajową ale szukałem na wyczucie. Mijałem też cmentarz. Cmentarz żydowski, który zanim przybrał obecny wygląd został zamieniony na park miejski.
Droga wiodła przez tereny których nigdy wcześniej nie odwiedziłem. Już nawet myślałem, że nic nie pofotografuję – już tak jesiennie smutno, że wszystko wydaje się szare i nieciekawe. Ale w Paciorkowej Woli mijałem kapliczkę z XVII wieku. Jest odnowiona z wykorzystaniem funduszy unijnych. Gdyby tylko nie było tam tablicy pamiątkowej po papieżu to byłoby to całkiem ciekawe. Nie przepadam za takim mieszaniem czasów. Tablica pamiątkowa wg mnie jest tu nie na miejscu.
W Czarnolesie jak zwykle nic nie fotografowałem. Dworek nie jest Kochanowskiego, w parku nie ma „tej” lipy. Zresztą muzeum i park tego dnia były zamknięte. Przemknąłem przez Gniewoszów i zatrzymałem się na moment w Borku nad Wisłą. Są tu sady. Liczyłem na czerwień jabłek i słońce. Przeliczyłem się. Akurat w tym miejscu jabłko pozostawiono tylko jedno.
Czerwień znalazłem tuż obok, przy drodze prowadzącej do tego sadu.
Kolejny plan jaki chciałem zrealizować zakładał przejazd przez Bobrowniki i Sarny do Baranowa. Ale jeszcze przed Bobrownikami przypomniałem sobie o ubiegłorocznych problemach z przejazdem przy cmentarzu między Białkami i Żabianką. W Bobrownikach zatrzymałem się po raz pierwszy przy domu z wieloma domkami dla ptaków. Chyba dla ptaków. Tak mi się zdaje. Może to tylko ozdoba?
Odbiłem w stronę Niebrzegowa i Puław. To już były ostatnie kilometry. Za Niebrzegowem chwilę pochodziłem po lesie nad brzegiem Wieprza.
Zamiast trzymać się asfaltu, przed przejazdem kolejowym zakręciłem w drogę leśną i nią dotarłem w okolice Zakładów Azotowych.
To był chyba najprzyjemniejszy fragment tego przejazdu, a zarazem jego końcówka.
Droga wiodła przez tereny których nigdy wcześniej nie odwiedziłem. Już nawet myślałem, że nic nie pofotografuję – już tak jesiennie smutno, że wszystko wydaje się szare i nieciekawe. Ale w Paciorkowej Woli mijałem kapliczkę z XVII wieku. Jest odnowiona z wykorzystaniem funduszy unijnych. Gdyby tylko nie było tam tablicy pamiątkowej po papieżu to byłoby to całkiem ciekawe. Nie przepadam za takim mieszaniem czasów. Tablica pamiątkowa wg mnie jest tu nie na miejscu.
W Czarnolesie jak zwykle nic nie fotografowałem. Dworek nie jest Kochanowskiego, w parku nie ma „tej” lipy. Zresztą muzeum i park tego dnia były zamknięte. Przemknąłem przez Gniewoszów i zatrzymałem się na moment w Borku nad Wisłą. Są tu sady. Liczyłem na czerwień jabłek i słońce. Przeliczyłem się. Akurat w tym miejscu jabłko pozostawiono tylko jedno.
Czerwień znalazłem tuż obok, przy drodze prowadzącej do tego sadu.
Kolejny plan jaki chciałem zrealizować zakładał przejazd przez Bobrowniki i Sarny do Baranowa. Ale jeszcze przed Bobrownikami przypomniałem sobie o ubiegłorocznych problemach z przejazdem przy cmentarzu między Białkami i Żabianką. W Bobrownikach zatrzymałem się po raz pierwszy przy domu z wieloma domkami dla ptaków. Chyba dla ptaków. Tak mi się zdaje. Może to tylko ozdoba?
Odbiłem w stronę Niebrzegowa i Puław. To już były ostatnie kilometry. Za Niebrzegowem chwilę pochodziłem po lesie nad brzegiem Wieprza.
Zamiast trzymać się asfaltu, przed przejazdem kolejowym zakręciłem w drogę leśną i nią dotarłem w okolice Zakładów Azotowych.
To był chyba najprzyjemniejszy fragment tego przejazdu, a zarazem jego końcówka.
- DST 98.69km
- Teren 4.00km
- Czas 04:41
- VAVG 21.07km/h
- VMAX 34.93km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 października 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Barwy jesieni
Szybki wyskok nad Wieprz. Trochę chorowałem gdy ta jesień była najładniejsza ale nie mogłem usiedzieć spokojnie. Potrzebowałem nakarmić oczy kolorami. Prognozy pogody mówiły o słonecznej pogodzie i należało to wykorzystać. Tylko początek dnia wcale nie wyglądał obiecująco.
Choć słońce już wstało to z trudem przedzierało się przez gęstą mgłę. Nie było też za ciepło ale na początku drogi nie przeszkadzało mi to za bardzo – często się zatrzymywałem by robić zdjęcia.
Około dziesiątej było już praktycznie po mgle. Szron zniknął nawet z moich rękawów.
W Białkach Górnych pierwszy raz zatrzymałem się przy domu którego rozpad obserwuję od lat. Jest go coraz mniej.
Gęsi od lat kojarzą mi się z Jeziorzanami. Dawno temu długo czekałem siedząc w autobusie aż gęsi zejdą z drogi. Teraz nie ma ich tu tak wiele. Ot kilka sztuk na łąkach. Wygrzewały się w słońcu.
Że grzeje czułem wyraźnie – lewa dłoń mi zamarzała podcza jazdy na wschód schowana przed słońcem w cieniu torby umieszczonej na kierownicy. To bolało. Prawa dłoń była cały czas wystawiona na promienie słoneczne i nawet trochę się pociła w rękawiczce.
W Michowie sprawdziłem czy coś się zmieniło w okolicach pomnika na skraju lasu. Jedyne zmiany to jesienne liście.
W innym lesie przez który przejeżdżałem spodobały mi się ambony myśliwskie. Zwykle nie występują stadnie.
Choć słońce już wstało to z trudem przedzierało się przez gęstą mgłę. Nie było też za ciepło ale na początku drogi nie przeszkadzało mi to za bardzo – często się zatrzymywałem by robić zdjęcia.
Około dziesiątej było już praktycznie po mgle. Szron zniknął nawet z moich rękawów.
W Białkach Górnych pierwszy raz zatrzymałem się przy domu którego rozpad obserwuję od lat. Jest go coraz mniej.
Gęsi od lat kojarzą mi się z Jeziorzanami. Dawno temu długo czekałem siedząc w autobusie aż gęsi zejdą z drogi. Teraz nie ma ich tu tak wiele. Ot kilka sztuk na łąkach. Wygrzewały się w słońcu.
Że grzeje czułem wyraźnie – lewa dłoń mi zamarzała podcza jazdy na wschód schowana przed słońcem w cieniu torby umieszczonej na kierownicy. To bolało. Prawa dłoń była cały czas wystawiona na promienie słoneczne i nawet trochę się pociła w rękawiczce.
W Michowie sprawdziłem czy coś się zmieniło w okolicach pomnika na skraju lasu. Jedyne zmiany to jesienne liście.
W innym lesie przez który przejeżdżałem spodobały mi się ambony myśliwskie. Zwykle nie występują stadnie.
- DST 91.50km
- Teren 4.00km
- Czas 04:33
- VAVG 20.11km/h
- VMAX 39.13km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 sierpnia 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Relaks po upałach
Piątek był straszny. To był kolejny dzień z upałami. W pracy 33 stopnie. Za oknem młot pneumatyczny przez cały dzień rozbijał drogę. Wiatr przynosił z rana odór amoniaku. Masakra. Ten dzień wypadł mi z pamięci, z kalendarza. Wykończył psychicznie i fizycznie. I to drugie było najgorsze. Następnego dnia nie mogłem wypocić złości jadąc do jakiegoś celu bo nie miałem na to siły. Odpocząć musiały dusza i ciało. Najlepszym lekarstwem jakie znam jest jazda bez celu. Bez pośpiechu. Bez jakiegokolwiek przymusu i planu. Ogólnie swoboda. Ktoś jeszcze pamięta ten kawałek zagrany i zaśpiewany przez Józefa Brodę? Było na płycie "Fala".
Może nie do końca był to przejazd bez planu. Wymyśliłem, że to dobry moment by odwiedzić znajomych do których nie zajeżdżałem od dawna. Mieszkają za daleko by pójść i za blisko by jechać. Zwalić się im na głowę bez zapowiadania. Efekt był taki, że przejechałem od zamkniętych drzwi do kolejnych zamkniętych drzwi. Jest lato. Są wakacje.
W okolicach Kurowa na łąkach nad Kurówką było tak. Jak wszędzie są takie bele na żółtym ściernisku tak tu na zielonej trawie. Za Drążgowem chciałem jednym ujęciem załatwić bociany i jarzębinę. Nie wiem dlaczego bociany tak jak inne zwierzaki uciekają gdy rower się zatrzymuje.
Tu są trzy, a nie zauważyłem, że za plecami mam ich kilkanaście pomiędzy jakimiś krzakami (może aronia). Tych kilkanaście odleciało jak tylko się zbliżyłem. I nie było wśród nich młodzieży. Same dorosłe boćki. Młodzież nadal sterczy w gniazdach.
W Brzozowej drugie zamknięte drzwi. Ale jest od zawsze ładny dworek modrzewiowy.
I jakoś samo tak przyszło i zaczęło się śpiewać. Karuzela.
Właściwie jak już nikogo nie zastałem to postanowiłem sprawdzić dokąd prowadzi droga którą nigdy nie jechałem. Chodziło o drogę z Grabowców Dolnych do Grabowców Górnych. A jest jeszcze jedna. Przejeżdżałem obok kilkanaście razy w tym roku. Jeszcze nigdy tam nie byłem. Zapomniałem. I teraz też nie pojechałem.
Przy wschodnim skraju drogi do Grabowców Górnych leżało ciacho. Może nadal leży. Dla niektórych to wielkie ciacho. Powstało nawet zbiegowisko.
To już był powrót. Gdy startowałem koło południa było ponad 26 stopni. Ok. 16-stej już 20. Spodziewałem się, że spotka mnie deszcz. Wziąłem jakieś foliowe torby by chronić aparat foto, telefon i papierosy. Liczyłem na schłodzenie mnie po tych długotrwałych upałach. Na opłukanie z kurzu roweru i butów. Przeliczyłem się. Deszcz nie spadł. W Bobrownikach udało mi się jeszcze sfotografować białą flotę na łąkach nad Wieprzem.
I tyle było tego jeżdżenia. Najważniejsze, że odpocząłem. Wiatr raz dokuczał, raz pomagał. A ludzie wciąż są dla mnie zagadką. W okolicach Sędowic mam do wyboru dwie drogi do Bobrowników. Pierwsza jest krótsza i biegnie pośród pól. Trochę na niej trzęsie. Z daleka widziałem na niej rowerzystów. Może byli nawet w połowie drogi. Druga droga wije się pomiędzy budynkami. Jest dłuższa. Czy dlatego jej nie wybrali? Domy osłaniają od wiatru. Na spokojnie wyprzedziłem widzianych z daleka rowerzystów. Krótsza droga nie jest synonimem łatwiejszej czy szybszej, a wiatru nie rozgarnia się rękami.
Może nie do końca był to przejazd bez planu. Wymyśliłem, że to dobry moment by odwiedzić znajomych do których nie zajeżdżałem od dawna. Mieszkają za daleko by pójść i za blisko by jechać. Zwalić się im na głowę bez zapowiadania. Efekt był taki, że przejechałem od zamkniętych drzwi do kolejnych zamkniętych drzwi. Jest lato. Są wakacje.
W okolicach Kurowa na łąkach nad Kurówką było tak. Jak wszędzie są takie bele na żółtym ściernisku tak tu na zielonej trawie. Za Drążgowem chciałem jednym ujęciem załatwić bociany i jarzębinę. Nie wiem dlaczego bociany tak jak inne zwierzaki uciekają gdy rower się zatrzymuje.
Tu są trzy, a nie zauważyłem, że za plecami mam ich kilkanaście pomiędzy jakimiś krzakami (może aronia). Tych kilkanaście odleciało jak tylko się zbliżyłem. I nie było wśród nich młodzieży. Same dorosłe boćki. Młodzież nadal sterczy w gniazdach.
W Brzozowej drugie zamknięte drzwi. Ale jest od zawsze ładny dworek modrzewiowy.
I jakoś samo tak przyszło i zaczęło się śpiewać. Karuzela.
Właściwie jak już nikogo nie zastałem to postanowiłem sprawdzić dokąd prowadzi droga którą nigdy nie jechałem. Chodziło o drogę z Grabowców Dolnych do Grabowców Górnych. A jest jeszcze jedna. Przejeżdżałem obok kilkanaście razy w tym roku. Jeszcze nigdy tam nie byłem. Zapomniałem. I teraz też nie pojechałem.
Przy wschodnim skraju drogi do Grabowców Górnych leżało ciacho. Może nadal leży. Dla niektórych to wielkie ciacho. Powstało nawet zbiegowisko.
To już był powrót. Gdy startowałem koło południa było ponad 26 stopni. Ok. 16-stej już 20. Spodziewałem się, że spotka mnie deszcz. Wziąłem jakieś foliowe torby by chronić aparat foto, telefon i papierosy. Liczyłem na schłodzenie mnie po tych długotrwałych upałach. Na opłukanie z kurzu roweru i butów. Przeliczyłem się. Deszcz nie spadł. W Bobrownikach udało mi się jeszcze sfotografować białą flotę na łąkach nad Wieprzem.
I tyle było tego jeżdżenia. Najważniejsze, że odpocząłem. Wiatr raz dokuczał, raz pomagał. A ludzie wciąż są dla mnie zagadką. W okolicach Sędowic mam do wyboru dwie drogi do Bobrowników. Pierwsza jest krótsza i biegnie pośród pól. Trochę na niej trzęsie. Z daleka widziałem na niej rowerzystów. Może byli nawet w połowie drogi. Druga droga wije się pomiędzy budynkami. Jest dłuższa. Czy dlatego jej nie wybrali? Domy osłaniają od wiatru. Na spokojnie wyprzedziłem widzianych z daleka rowerzystów. Krótsza droga nie jest synonimem łatwiejszej czy szybszej, a wiatru nie rozgarnia się rękami.
- DST 96.53km
- Teren 2.00km
- Czas 04:38
- VAVG 20.83km/h
- VMAX 42.30km/h
- Temperatura 26.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 lipca 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Potłuczony
Być potłuczonym to nie znaczy tylko być obolałym w wyniku urazów. To stan umysłu. Sprzeciw. Marsz pod prąd. Niezbędny jest tu też optymizm. I to ten "niepoprawny". Nie byłbym potłuczony fizycznie gdybym zakładał, że jazda na rowerze musi prowadzić do wypadku drogowego. Istnieje możliwość, że do wypadku dojdzie. Ale statystycznie częściej do wypadków nie dochodzi. Istota jaką jest rowerzysta składa się z roweru i człowieka. Ta druga część jest znacznie delikatniejsza i ma zdolność regeneracji. Ale czy rowerzysta to też stan umysłu? Dlaczego rowerzysta ma być innym gatunkiem? Świadomość rowerzysty obejmuje delikatność życia. W przypadku świadomości gatunku określanego nazwą "kierowcy samochodu" dochodzi poczucie bezpieczeństwa dawana przez blachę. Czasami zastanawiam się czy kierowcy nie prowadzą zeszycików w których notują kolejne potrącenie rowerzystów (jak lotnicy podczas wojny kolejne zestrzelenia samolotów przeciwników). To jest jak wojna. Tylko jedna strona – ta opancerzona – ma przeciw sobie miliony rowerów. Mahatma zastanawiał się dlaczego w Europie ludzie nie szli tłumnie i bez broni przeciwko uzbrojonym żołnierzom i nie ginęli tylko po to by uzmysłowić strzelającym bezsens zabijania. Ofiary powinny zmuszać do myślenia. Ale jak mają zmuszać skoro nawet Kryszna zapewnia wojowników, że to nie oni odbierają życie. W wojnie religijnej sprawcy są niewinni – realizują tylko boski plan. Potok myśli opuścił nurt główny. Wracam do bycia potłuczonym czyli poza nurtem głównym. Mahatma nie wiedział, że Niemcy zaplanowali masowe zabijanie i je uprzemysłowili. To podobno "nowoczesność", "modernizm".
Mimo tego, że na forum http://eksploratorzy.com.pl jest wiele osób o podobnych do moich cmentarnych zainteresowaniach to jednak nie jest to zainteresowanie powszechne. A zainteresowanie cmentarzami w jakiś sposób obcymi czasami wydaje się nawet podejrzane. Już pytano mnie czy coś mnie łączy z Żydami, a przecież nie tylko kirkuty mnie interesują. No i to nie jest też do końca tak, że to chodzi o cmentarze. Ich stan jest dla mnie wskaźnikiem stanu pamięci lokalnej. Pamięci historycznej. Pamiętam jak w Warce kilka lat temu zapytałem o cmentarz żydowski jakiegoś młodego chłopaka. Powiedział, że nie wie gdzie on jest. Dopiero po zastanowieniu zapytał mnie czy to to samo co "kierkut". Gdzie jest "kierkut" wiedział. W Pawłowicach ksiądz zlikwidował cmentarz z I wojny światowej i umieścił tabliczkę pamiątkową z napisem "Poległym cudzoziemcom" – dla niego było oczywiste, że to nie byli Polacy. Czy mógł nie wiedzieć, że nie było też Polski i że wśród poległych mogli być Polacy? Nazywanie cmentarzy z I wojny "niemieckimi" jest dość powszechne. Głównie dlatego, że zachowane napisy są w języku niemieckim i że podczas II wojny światowej okupanci niemieccy wiele z tych cmentarzy wyremontowali. Są jeszcze cmentarze ewangelickie pozostałe po dawnych osadnikach niemieckich. O tych słyszałem, że Niemcy je odnawiają choć robią to lokalne stowarzyszenia i inne organizacje. Na koniec cmentarze prawosławne pozostałe po wysiedleniach, które rzadko nazywa się czystkami etnicznymi. Wszystkie te cmentarze są w jakiś sposób obce. Ich niszczenie – a ten proces w różnym tempie ale postępuje – być może doprowadzi do usunięcia śladów przeszłości i będzie można napisać nową wersję historii.
Trwa walka o pamięć o polskich Żydach. 10% mieszkańców kraju przed II wojną światową ma zniknąć z historii. Wykwit myśli antysemickiej widziałem ostatnio na portalu Gazety Wyborczej. Jakiś antysemita domagał się od Żydów nieruchomości z których mógłby żyć nie pracując. To taka szczególna myśl ekonomiczna zakładająca, że kapitału się nie tworzy tylko bierze się go od Żydów. A podczas okupacji i zaraz po niej nie było przecież inaczej. Ile domów wznieśli Żydzi? One nie zniknęły. Na fejsie ktoś napisał mi, że władze lokalne obawiają się przyjazdu Żydów, gdyż ci mogą domagać się zwrotu domów. Dla mnie to nie jest odkrycie ale napisał to Żyd, którego przodkowie mieszkali w Puławach. On sam chyba w Polsce nie był. Może na wycieczce do obozu w Oświęcimiu.
Czy zdarzyło się komuś mijać wycieczkę chasydów? Przyjeżdżają do Polski odwiedzać groby sławnych cadyków. I tylko to ich interesuje. Tak przynajmniej sądziłem. Zero kontaktu. Mijają miejscowych jak niewidzialnych. Myślałem kiedyś, że to ich religijne skupienie ale to raczej strach i obcość. Trafiłem raz jadąc na cmentarz żydowski do Józefowa nad Wisłą na moment gdy kilka autokarów chasydów wyjeżdżało z Kazimierza Dolnego. Ci ludzi w swoim własnym gronie byli weseli, robili sobie pamiątkowe zdjęcia nad Wisłą. Ale wystarczy się zbliżyć by poczuć obecność muru. Jestem dla nich obcy i moja obcość ich nie interesuje. Ten mur rósł przed drugą wojną światową, podczas niej i później też. Już niemal nie ma ludzi dla których to byli sąsiedzi. Od dawna łatwo się pisze osobne historie miast. Wkrótce będzie można zupełnie ignorować istnienie żydowskich Puław, żydowskiej Końskowoli, Kurowa, Markuszowa, Baranowa, Kazimierza Dolnego, Janowca – ograniczę się tylko do powiatu puławskiego. I do niczego nie przyda się choćby takie wspomnienie kiedyś przeze mnie usłyszane:
Mąż był oficerem w jednostce w Puławach. Zabraniał mi kupować w sklepach żydowskich. Ale jak nie było pieniędzy to w tajemnicy przed nim szłam do krawców żydowskich żeby uszyli ubranka dla dzieci. Bo tak było taniej.
Czemu miało służyć całkowite zniszczenie cmentarza żydowskiego w Michowie, którego dokonano pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku? Czy nie wymazaniu tej części historii? Pozostaje jeszcze do wymazania informacja z wydanego w XIX wieku "Słownika geograficznego Królestwa Polskiego" o tym, że Michów był miastem żydowskim. A chodziło o to, że został wraz z majątkiem Rudno lub jego częścią zakupiony przez jakąś spółkę założoną przez osoby pochodzenia żydowskiego. Nie mogę się doczekać postawienia pomnika upamiętniającego ten cmentarz. Boję się, że może być zaraz zniszczony.
Na jedne potłuczenia są maści i opatrunki. Na inne nie ma lekarstwa. W moim przypadku to jak alergia na szarość. Potrzebuję kolorów, różnorodności. Polska monokultura jest czymś nowym. Jako miłośnik historii nie chcę się z nią pogodzić. Tak jak nie chcę się pogodzić ze znikaniem starych figur z kapliczek przydrożnych, z bylejakością i znanym od wieków pijaństwem. W XVIII wieku Polska była znana na zachodzie Europy z sobotniego pijaństwa chłopów i z czarnych chałatów chasydów w miasteczkach. To drugie zniknęło całkiem niedawno.
W ubiegłym tygodniu potrącił mnie samochód. Jeszcze tego samego dnia przejechałem 80 km ale chcąc pisać musiałem lewą rękę położyć sobie na klawiaturze przy pomocy drugiej ręki. Już następnego dnia ból był większy ale już ręka nie była tak bezwładna. Przez dwa dni chodziłem do pracy. Przez las, pieszo. To przyjemne by było gdyby nie komary. Tysiące kwiopijców czekało tam na mnie dwa razy dziennie. Rower po wymianie suportu mimo bólu przy wsiadaniu i zsiadaniu stał się ponownie głównym środkiem transportu do pracy. W sobotę uznałem, że mogę trochę pojeździć. Po równych drogach i nie za daleko – na wypadek gdybym jednak nie mógł jeździć. Pojechałem do Baranowa. Nad Wieprz. Wybrałem drogę może nie najkrótszą ale dla mnie najbardziej w tym momencie logiczną – przez mosty na Wiśle w Puławach i w Dęblinie. Najpierw jazda wzdłuż wału wiślanego.
Później do Wysokiego Koła bo na tej drodze mniej trzęsie.
Niebo nie mogło się zdecydować czy lać wodą, czy nie.
W Gniewoszowie przykład pożydowskiego majątku. Synagoga. Ale wiele domów wokół rynku też tu chyba jest pożydowskich. A na cmentarzach (dwóch) nie zachował się ani jeden nagrobek.
W Borku chciałem podjechać nad brzeg Wisły. Chciałem. Ładnie tam jest ale…
… jazda po płytach betonowych jest dziś dla mnie zbyt bolesna. Do asfaltu wróciłem pieszo.
Na Wiśle pod Dęblinem już widać piaszczyste łachy. Woda wyraźnie opadła. Zajechałem na cmentarz zapalić świeczkę na grobie ojca i dalej prosto do Moszczanki. Chyba coś tam w głowie po ostatnim wypadku zostało. Trochę się bałem tych niemal ocierających się o mnie samochodów na drodze krajowej. Chociaż miałem dojechać tak do Ułęża jednak zjechałem z krajówki już na wysokości Korzeniowa. Za duży hałas, za duży stres. A na drodze biegnącej wzdłuż Wieprza spokój. Przejechałem nią do Baranowa. Na łąkach nad Wieprzem jeszcze stoi woda. Od wczesnej wiosny. Widać, że jest jej mniej ale to trwa już bardzo długo.
Z Baranowa wyjechałem drogą do Kurowa.
Przyjemnie się rozglądało ale trzęsło. Za bardzo trzęsło. Na szczęście było trochę równego asfaltu. Może nie za wiele ale zawsze. Nasilił się wiatr. I to przeciwny. Zacząłem żałować, że nie wziąłem okularów. Owady nie unikały zderzenia. I było ich wiele. A na polach lato w pełni.
Być może rozwiązałem zagadkę tego dokuczliwego wiatru. Młode bociany w gniazdach podskakują i wymachują skrzydłami. Może to ich sprawka? Jest ich przecież dużo. W gniazdach za dużo by robiło to kilka na raz. Do Puław dojechałem przez Chrząchówek i Końskowolę. W tygodniu może jeszcze parę razy się przejadę w ramach treningów. Jak pogoda dopisze. Jak zdrowie pozwoli. Na razie się jeszcze trochę pokjuruję.
Mapka
Mimo tego, że na forum http://eksploratorzy.com.pl jest wiele osób o podobnych do moich cmentarnych zainteresowaniach to jednak nie jest to zainteresowanie powszechne. A zainteresowanie cmentarzami w jakiś sposób obcymi czasami wydaje się nawet podejrzane. Już pytano mnie czy coś mnie łączy z Żydami, a przecież nie tylko kirkuty mnie interesują. No i to nie jest też do końca tak, że to chodzi o cmentarze. Ich stan jest dla mnie wskaźnikiem stanu pamięci lokalnej. Pamięci historycznej. Pamiętam jak w Warce kilka lat temu zapytałem o cmentarz żydowski jakiegoś młodego chłopaka. Powiedział, że nie wie gdzie on jest. Dopiero po zastanowieniu zapytał mnie czy to to samo co "kierkut". Gdzie jest "kierkut" wiedział. W Pawłowicach ksiądz zlikwidował cmentarz z I wojny światowej i umieścił tabliczkę pamiątkową z napisem "Poległym cudzoziemcom" – dla niego było oczywiste, że to nie byli Polacy. Czy mógł nie wiedzieć, że nie było też Polski i że wśród poległych mogli być Polacy? Nazywanie cmentarzy z I wojny "niemieckimi" jest dość powszechne. Głównie dlatego, że zachowane napisy są w języku niemieckim i że podczas II wojny światowej okupanci niemieccy wiele z tych cmentarzy wyremontowali. Są jeszcze cmentarze ewangelickie pozostałe po dawnych osadnikach niemieckich. O tych słyszałem, że Niemcy je odnawiają choć robią to lokalne stowarzyszenia i inne organizacje. Na koniec cmentarze prawosławne pozostałe po wysiedleniach, które rzadko nazywa się czystkami etnicznymi. Wszystkie te cmentarze są w jakiś sposób obce. Ich niszczenie – a ten proces w różnym tempie ale postępuje – być może doprowadzi do usunięcia śladów przeszłości i będzie można napisać nową wersję historii.
Trwa walka o pamięć o polskich Żydach. 10% mieszkańców kraju przed II wojną światową ma zniknąć z historii. Wykwit myśli antysemickiej widziałem ostatnio na portalu Gazety Wyborczej. Jakiś antysemita domagał się od Żydów nieruchomości z których mógłby żyć nie pracując. To taka szczególna myśl ekonomiczna zakładająca, że kapitału się nie tworzy tylko bierze się go od Żydów. A podczas okupacji i zaraz po niej nie było przecież inaczej. Ile domów wznieśli Żydzi? One nie zniknęły. Na fejsie ktoś napisał mi, że władze lokalne obawiają się przyjazdu Żydów, gdyż ci mogą domagać się zwrotu domów. Dla mnie to nie jest odkrycie ale napisał to Żyd, którego przodkowie mieszkali w Puławach. On sam chyba w Polsce nie był. Może na wycieczce do obozu w Oświęcimiu.
Czy zdarzyło się komuś mijać wycieczkę chasydów? Przyjeżdżają do Polski odwiedzać groby sławnych cadyków. I tylko to ich interesuje. Tak przynajmniej sądziłem. Zero kontaktu. Mijają miejscowych jak niewidzialnych. Myślałem kiedyś, że to ich religijne skupienie ale to raczej strach i obcość. Trafiłem raz jadąc na cmentarz żydowski do Józefowa nad Wisłą na moment gdy kilka autokarów chasydów wyjeżdżało z Kazimierza Dolnego. Ci ludzi w swoim własnym gronie byli weseli, robili sobie pamiątkowe zdjęcia nad Wisłą. Ale wystarczy się zbliżyć by poczuć obecność muru. Jestem dla nich obcy i moja obcość ich nie interesuje. Ten mur rósł przed drugą wojną światową, podczas niej i później też. Już niemal nie ma ludzi dla których to byli sąsiedzi. Od dawna łatwo się pisze osobne historie miast. Wkrótce będzie można zupełnie ignorować istnienie żydowskich Puław, żydowskiej Końskowoli, Kurowa, Markuszowa, Baranowa, Kazimierza Dolnego, Janowca – ograniczę się tylko do powiatu puławskiego. I do niczego nie przyda się choćby takie wspomnienie kiedyś przeze mnie usłyszane:
Mąż był oficerem w jednostce w Puławach. Zabraniał mi kupować w sklepach żydowskich. Ale jak nie było pieniędzy to w tajemnicy przed nim szłam do krawców żydowskich żeby uszyli ubranka dla dzieci. Bo tak było taniej.
Czemu miało służyć całkowite zniszczenie cmentarza żydowskiego w Michowie, którego dokonano pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku? Czy nie wymazaniu tej części historii? Pozostaje jeszcze do wymazania informacja z wydanego w XIX wieku "Słownika geograficznego Królestwa Polskiego" o tym, że Michów był miastem żydowskim. A chodziło o to, że został wraz z majątkiem Rudno lub jego częścią zakupiony przez jakąś spółkę założoną przez osoby pochodzenia żydowskiego. Nie mogę się doczekać postawienia pomnika upamiętniającego ten cmentarz. Boję się, że może być zaraz zniszczony.
Na jedne potłuczenia są maści i opatrunki. Na inne nie ma lekarstwa. W moim przypadku to jak alergia na szarość. Potrzebuję kolorów, różnorodności. Polska monokultura jest czymś nowym. Jako miłośnik historii nie chcę się z nią pogodzić. Tak jak nie chcę się pogodzić ze znikaniem starych figur z kapliczek przydrożnych, z bylejakością i znanym od wieków pijaństwem. W XVIII wieku Polska była znana na zachodzie Europy z sobotniego pijaństwa chłopów i z czarnych chałatów chasydów w miasteczkach. To drugie zniknęło całkiem niedawno.
W ubiegłym tygodniu potrącił mnie samochód. Jeszcze tego samego dnia przejechałem 80 km ale chcąc pisać musiałem lewą rękę położyć sobie na klawiaturze przy pomocy drugiej ręki. Już następnego dnia ból był większy ale już ręka nie była tak bezwładna. Przez dwa dni chodziłem do pracy. Przez las, pieszo. To przyjemne by było gdyby nie komary. Tysiące kwiopijców czekało tam na mnie dwa razy dziennie. Rower po wymianie suportu mimo bólu przy wsiadaniu i zsiadaniu stał się ponownie głównym środkiem transportu do pracy. W sobotę uznałem, że mogę trochę pojeździć. Po równych drogach i nie za daleko – na wypadek gdybym jednak nie mógł jeździć. Pojechałem do Baranowa. Nad Wieprz. Wybrałem drogę może nie najkrótszą ale dla mnie najbardziej w tym momencie logiczną – przez mosty na Wiśle w Puławach i w Dęblinie. Najpierw jazda wzdłuż wału wiślanego.
Później do Wysokiego Koła bo na tej drodze mniej trzęsie.
Niebo nie mogło się zdecydować czy lać wodą, czy nie.
W Gniewoszowie przykład pożydowskiego majątku. Synagoga. Ale wiele domów wokół rynku też tu chyba jest pożydowskich. A na cmentarzach (dwóch) nie zachował się ani jeden nagrobek.
W Borku chciałem podjechać nad brzeg Wisły. Chciałem. Ładnie tam jest ale…
… jazda po płytach betonowych jest dziś dla mnie zbyt bolesna. Do asfaltu wróciłem pieszo.
Na Wiśle pod Dęblinem już widać piaszczyste łachy. Woda wyraźnie opadła. Zajechałem na cmentarz zapalić świeczkę na grobie ojca i dalej prosto do Moszczanki. Chyba coś tam w głowie po ostatnim wypadku zostało. Trochę się bałem tych niemal ocierających się o mnie samochodów na drodze krajowej. Chociaż miałem dojechać tak do Ułęża jednak zjechałem z krajówki już na wysokości Korzeniowa. Za duży hałas, za duży stres. A na drodze biegnącej wzdłuż Wieprza spokój. Przejechałem nią do Baranowa. Na łąkach nad Wieprzem jeszcze stoi woda. Od wczesnej wiosny. Widać, że jest jej mniej ale to trwa już bardzo długo.
Z Baranowa wyjechałem drogą do Kurowa.
Przyjemnie się rozglądało ale trzęsło. Za bardzo trzęsło. Na szczęście było trochę równego asfaltu. Może nie za wiele ale zawsze. Nasilił się wiatr. I to przeciwny. Zacząłem żałować, że nie wziąłem okularów. Owady nie unikały zderzenia. I było ich wiele. A na polach lato w pełni.
Być może rozwiązałem zagadkę tego dokuczliwego wiatru. Młode bociany w gniazdach podskakują i wymachują skrzydłami. Może to ich sprawka? Jest ich przecież dużo. W gniazdach za dużo by robiło to kilka na raz. Do Puław dojechałem przez Chrząchówek i Końskowolę. W tygodniu może jeszcze parę razy się przejadę w ramach treningów. Jak pogoda dopisze. Jak zdrowie pozwoli. Na razie się jeszcze trochę pokjuruję.
Mapka
- DST 93.13km
- Czas 04:18
- VAVG 21.66km/h
- VMAX 40.48km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 czerwca 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Pocięta sieć dróg
Zachciało mi się pojeździć choć już robiło się późno. Na dworze dmuchało dokuczliwie. A ja wymyśliłem, że może spotkam się w trasie z puławską grupą rajdową. Byli dziś w Lubartowie, a przez endomondo widziałem którą droga wracają i gdzie mniej więcej są. Poza tym od momentu gdy rozpoczęto budowę trasy S17 nie widziałem mogiły w lesie obok Bałtowa. Zawsze była na uboczu i łatwiej zobaczyć pomnik w Kurowie na rynku niż mogiłę, która jest ukryta w lesie.
Z grupą rowerzystów z Puław prawie się minąłem. Widziałem tylko kilku ostatnich rowerzystów. Złą drogą wjechałem z drogi głównej na tą, którą oni jechali. A z pomnikiem był mały problem. Gruntowa droga, którą zwykle tam dojeżdżałem jest teraz przecięta przez trasę S17. Nie pomyślałem o tym wcześniej. Dojechać można tylko od strony Bałtowa ale szukałem "krótszego rozwiązania". Wybór padł na przejście dla zwierzaków. Ślady wskazywały na częste wizyty rowerzystów i quad-owców.
A dalej był piach, kopalnie piachu i dziury w ziemi z których już korzystają wędkarze. Jazda była prawie niemożliwa. Rower nie orał tylko dlatego, że nie odkładał skiby. Pozostawało tylko iść i pchać go przez piachy. I jakoś dopchałem go do drogi właściwej. Tej przeciętej przez S17. Wjechałem w las i zobaczyłem, że chociaż znalazłem przejście to nie znalazłem dojścia.
Wiek już jak dojechać. Więc może jak już ziemia podeschnie po porze mokrej jakoś się tu wybiorę. Wracałem do Puław przez las - osłaniał przed wiatrem, który na początku mnie przyjemnie popychał. Gdy z lasów wyjechałem było już prawie po wietrze. I po dziewiętnastej. A jutro rano do pracy.
Z grupą rowerzystów z Puław prawie się minąłem. Widziałem tylko kilku ostatnich rowerzystów. Złą drogą wjechałem z drogi głównej na tą, którą oni jechali. A z pomnikiem był mały problem. Gruntowa droga, którą zwykle tam dojeżdżałem jest teraz przecięta przez trasę S17. Nie pomyślałem o tym wcześniej. Dojechać można tylko od strony Bałtowa ale szukałem "krótszego rozwiązania". Wybór padł na przejście dla zwierzaków. Ślady wskazywały na częste wizyty rowerzystów i quad-owców.
A dalej był piach, kopalnie piachu i dziury w ziemi z których już korzystają wędkarze. Jazda była prawie niemożliwa. Rower nie orał tylko dlatego, że nie odkładał skiby. Pozostawało tylko iść i pchać go przez piachy. I jakoś dopchałem go do drogi właściwej. Tej przeciętej przez S17. Wjechałem w las i zobaczyłem, że chociaż znalazłem przejście to nie znalazłem dojścia.
Wiek już jak dojechać. Więc może jak już ziemia podeschnie po porze mokrej jakoś się tu wybiorę. Wracałem do Puław przez las - osłaniał przed wiatrem, który na początku mnie przyjemnie popychał. Gdy z lasów wyjechałem było już prawie po wietrze. I po dziewiętnastej. A jutro rano do pracy.
- DST 49.50km
- Teren 3.00km
- Czas 02:23
- VAVG 20.77km/h
- VMAX 41.92km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 czerwca 2013
Kategoria wyskok na chwilę
Popołudniowe rozruszanie nóg
Po wczorajszej przejażdżce dziś bolały mnie nogi. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. Postanowiłem im choć trochę dokopać by przestały. Ponieważ cel nie był tym razem punktem na mapie powłóczyłem się po okolicy Puław.
Borschtsch Allee pod Kotlinami
W wielu bocianich gniazdach są po trzy młode. Podobno to oznacza urodzajny rok. A wczoraj widziałem jedno gniazdo z czterema bocianiętami. Jak 3 to urodzaj to 4 to już chyba klęska urodzaju. Bo nie może być tak, że nie ma na co narzekać. O czym by się wtedy rozmawiało? O politykach? Ile już razy przytakiwałem rozmówcom by ich nie drażnić? A ponarzekać, że nic się nie opłaca zawsze można. To narzekanie się opłaca ;)
Kwitną lipy
Lato, a jutro ma padać, padać, padać deszcz.
Borschtsch Allee pod Kotlinami
W wielu bocianich gniazdach są po trzy młode. Podobno to oznacza urodzajny rok. A wczoraj widziałem jedno gniazdo z czterema bocianiętami. Jak 3 to urodzaj to 4 to już chyba klęska urodzaju. Bo nie może być tak, że nie ma na co narzekać. O czym by się wtedy rozmawiało? O politykach? Ile już razy przytakiwałem rozmówcom by ich nie drażnić? A ponarzekać, że nic się nie opłaca zawsze można. To narzekanie się opłaca ;)
Kwitną lipy
Lato, a jutro ma padać, padać, padać deszcz.
- DST 91.56km
- Teren 5.00km
- Czas 04:11
- VAVG 21.89km/h
- VMAX 39.46km/h
- Temperatura 35.0°C
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze