Informacje

  • Wszystkie kilometry: 103464.51 km
  • Km w terenie: 357.00 km (0.35%)
  • Czas na rowerze: 262d 01h 52m
  • Prędkość średnia: 16.43 km/h
  • Suma w górę: 181173 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy trobal.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2013

Dystans całkowity:1868.45 km (w terenie 9.50 km; 0.51%)
Czas w ruchu:98:54
Średnia prędkość:18.89 km/h
Maksymalna prędkość:51.93 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:207.61 km i 10h 59m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 Kategoria ponad 10 godzin

Z wiatrem w plecy

Podczas ostatniego wyjazdu bardzo dokuczył mi wiatr. Plany nie zostały zrealizowane. A że kolejny wyjazd wypadł dość szybko nie bawiłem się w tworzenie nowej trasy. Trochę tylko zmodyfikowałem poprzednią. Zamiast jechać przez Kozienice teraz miałem przejechać przez Radom. Zamiast Białobrzegów do planu wstawiłem inną miejscowość – Inowłódz. Gotowa trasa miała być rozjeżdżana od północy. Tu nastąpił poślizg. Obudziłem się by wyłączyć budzik jak trzeba. Później budziłem się jeszcze parę razy ale już z postanowieniem – wstaję i jadę. Postanowienie sobie, a ja sobie. Inercja woli, lenistwo lub jak chcą niektórzy odwieczny konflikt uczuć i myślenia racjonalnego (choć nie wiem co tu było racjonalne). Prawie 3 godziny w plecy. I już nawet sprzyjające warunki nie pomogły tej straty nadrobić.

W Puławach unowocześniono skwer miejski. Jest na nim teraz więcej kamienia i mniej zieleni. Do tego kiczowata fontanna. Dzieciom się podoba. Moim zdaniem skwer remontem zepsuto. Fontanna zmienia kolory przez całą noc. Nie pierwsza fontanna w Puławach. Dotąd było tradycją, że fontanna po kilku latach przestawała działać i po kilku kolejnych latach była likwidowana. Nie spodziewam się innego losu i dla tej. Wszystko jest teraz na krótko, na chwilę.



Do Radomia chciałem podjechać drogą główną – najkrótszą. W nocy nie ma na niej wielkiego ruchu. Ta droga nie ma utwardzonego pobocza. To było moje największe zmartwienie – przy dużym ruchu było jednak niebezpiecznie. Dojeżdżając do Zwolenia wyraźnie odczułem narastający ruch samochodów. Chwilowy postój koło figury Jadzi pozwolił mi usłyszeć wiosenne śpiewy ptaków w ciemnościach. Przez hałas samochodów był niesłyszalny. Jeszcze jeden powód by jednak pojechać inną drogą.



W Zwoleniu odbiłem więc w drogę do Pionek. Kilka kilometrów lasu. Ale najwyraźniej te wiosenne śpiewy ptaków miały związek z oświetleniem miejskim. W lesie było bardzo cicho. Tutaj spotkałem nagle jeden samochód. I to był piekarniany bułkowóz. Gdy dojechałem do Suchej jeszcze było ciemno. Kilka kilometrów dalej – w Czarnej Wsi – już było szaro. Wstawał dzień. O piątej byłem już za Słupicą. Po przejechaniu przez Jedlnię-Letnisko na trasie miałem drewniany most. Gdzieś poznikały. Niewiele takich mostów pozostało. Trochę szkoda. Jest w wyrobach z drewna coś "ludzkiego". Może ciepło? Drewno samo nie jest zimne. Następne pokolenia z drewnem stykają się coraz rzadziej. Nie wiem czy mają podobne odczucia.



W Radomiu byłem zaraz po szóstej. Miałem przejechać szybko, łatwo i przyjemnie. I prawie się udało. Prawie. Ponieważ wyjechałbym szybko w innym kierunku niż chciałem. Trochę się zgubiłem. Zamiast w ulicę Przytycką wjechałem w ulicę Zieloną. Błąd szybko dostrzeżony i poprawiony – należało pojechać obwodnicą do kolejnej krzyżówki. A potem… Wiatr mnie popychał. Gnałem i gnałem. Temperatura już z 5 stopni wzrosła do 9. Setkę na liczniku przekroczyłem pod Potworowem. Nie zatrzymałem się tym razem w Przytyku. Chciałem trochę nadrobić stracony czas. Ale czas raz stracony jest nie do odzyskania.

W Klwowie miałem nadzieję na to, że jak krzaki porastające cmentarz żydowski nie mają jeszcze liści uda mi się zobaczyć umieszczoną tam podobno tablicę pamiątkową. Krzaki widać z daleka – z drogi 48. Na miejscu widać też kolce na krzakach i pąki kwiatowe. Choć tablicy nie zobaczyłem zacząłem żałować, że nie trafiłem w moment gdy krzaki zakwitną. Byłem za wcześnie dzień lub dwa. Gdy to piszę może już to wszystko jest białe od kwiatów?



Na drodze do Odrzywołu jakaś ciężarówka chciała mnie zrzucić z jezdni. Jej kierowca uznał, że spokojnie mnie wyprzedzi i wróci na pas unikając kolizji z jadącym z naprzeciwka samochodem. W jego rozumowaniu może czegoś zabrakło? Może myślał, że jadę te piętnaście km/h lub mniej jak często się zdarza rowerzystom? Akurat jechałem sobie dwa razy szybciej i zdążyłem zwolnić widząc, że naczepa może mnie potrącić. Właśnie do kierowców samochodów ciężarowych zawsze mam najmniej uwag. A tu taki numer mi wywinął. Ale po drodze dwa lub trzy razy widziałem dziwne zachowania kierowców samochodów osobowych podczas wyprzedzania mojego roweru. Robili to na styk i powoli. Tak jakby chcieli mnie potrącić jak najsłabiej. Nie rozumiem tego. Chyba, że chcieli tą chwilę smakować jak najdłużej.

Z Odrzywołu do Drzewicy jest 9 km. Przed Drzewicą leśny parking i pomnik poświęcony żołnierzom poległym w kampanii wrześniowej 1939 roku. Nie wiem czy nie w tym miejscu właśnie zostali pochowani zaraz po śmierci.



Do Drzewicy wybierałem się już w ubiegłym roku. Tak jak i do Opoczna. Chciałem odnaleźć cmentarz żydowski. Przy okazji zobaczyć ruiny zamku i stary kościół. Przez zimę gdzieś mi się ulotniła pamięć o zamku i kościele. Dlatego byłem nimi mile zaskoczony :)





Nie odnalazłem cmentarza żydowskiego. To znaczy – na pewno byłem na jego terenie. Robiłem też zdjęcia. Ale na którym z nich na pewno jest teren cmentarza dopiero będę musiał ustali nakładając na siebie mapy i zdjęcia lotnicze. Na powierzchni ziemi nie ma żadnych śladów. Za to na cmentarzu parafialnym widziałem mogiłę żołnierzy, których pomnik mijałem przed Drzewicą.



Podobno są na cmentarzu pochowani też powstańcy i żołnierze polegli w pierwszej wojnie światowej. Ich grobów nie widziałem. Może nawet już ich nie ma i została tylko pamięć o tym, że gdzieś na cmentarzu spoczywają? Doświadczenie mam takie, że informacje o grobach często zachowują się dłużej niż same groby. Miejsce na cmentarzu przecież kosztuje. Ustawa o grobach wojennych w PRL-u była ignorowana. A i dzisiaj bywa obchodzona. Na cmentarzu w miejscu kwatery wojennej może pojawić się tabliczka pamiątkowa, by było zgodnie z prawem.

Gdy oglądałem zamek spadł deszcz. W prognozach widziałem wcześniej, że w okolicach południa ma się dość nagle ocieplić. Ten deszcz, który spadł przy temperaturze w okolicach 10 stopni był sygnałem nadchodzącego ocieplenia. W drodze do Inowłodza zatrzymałem się na chwilę by zadzwonić do koleżanki i podczas rozmowy co chwilę coś z siebie zdejmowałem. Temperatura wzrosła do 20 stopni. A wiatr osłabł. Ucieszył mnie mały ruch samochodów na drodze do Inowłodza. Dopiero na miejscu zobaczyłem co było tego przyczyną. Ta droga gdzieś w okolicach Opoczna była zamknięta. Miałem więc może trochę szczęścia. A przejazd przez lasy był bardzo przyjemny. Mijałem drogowskaz wskazujący kapliczkę ukrytą gdzieś w lesie. Mijałem też pomnik pomordowanych podczas II wojny światowej mieszkańców okolicznych wiosek.



W Inowłodzu chciałem zobaczyć synagogę



Nie wiedziałem, że w jej wnętrzu są polichromie. Chociaż jak je już zobaczyłem to wydało mi się, że już gdzieś na zdjęciach je oglądałem. Może w Wirtualnym Sztetlu? Pani w sklepie poproszona o zgodę na ich sfotografowanie wyraziła zgodę. To miłe – częściej spotyka się w takich okolicznościach niechęć.



Poza synagogą interesowały mnie jeszcze: cmentarz żydowski i widoczny z daleka kościół św. Idziego. Najpierw pojechałem w kierunku kościoła.



Z cmentarzem sprawa wydawała się trudniejsza. Pamiętałem z map mniej więcej którędy mam do niego dojechać. Zaskoczył mnie drogowskaz wskazujący tą drogę z informacją, że do cmentarza jest 300 m. Po przejechaniu 300 m jednak nie trafiłem na cmentarz. Teren w sąsiedztwie cmentarza jest eksploatowany jako odkrywka. Odległość podano w linii prostej. Żeby dojechać musiałem objechać wykop. Z daleka widać żółtą tabliczkę z napisem "Cmentarz żydowski". Ale napis przeczytać można tylko z bliska.



Jest tu około 30 macew w różnym stanie. Najczęściej są uszkodzone. I wiele śladów pamięci.

Przy drodze do kirkutu dostrzegłem znak wskazujący ruiny zamku. Nie po raz pierwszy pomyślałem, że tak wiele budowano w pobliżu cmentarzy żydowskich ;) Wiem, że kolejność jest odwrotna. Ale liniowość dziejów sama kusi by ją trochę zapętlić. No i te ruiny wyglądają na częściowo odbudowane.



Dalsza trasa miała mnie doprowadzić do Opoczna. Ale nie miała to być drogą którą dojechałem do mostu w Inowłodzu. To miała być droga łącząca Tomaszów Mazowiecki z Opocznem. Taki był plan. W tym celu musiałem zaraz za mostem pojechać drogą na zachód. Bardzo przyjemna droga. Szczególnie na długim odcinku leśnym zaczynającym się zaraz za Inowłodzem. Przedostanie się do tamtej drogi miało cel. Przeglądając mapy dostrzegłem pomiędzy wsiami Kamień i Szadkowice zaznaczony cmentarz. Miał znajdować się w pobliżu drogi w zagajniku. Było to dla mnie tym bardziej interesujące, że dwa lata temu jechałem tą drogą wracając z sakwami z Osjakowa i nie widziałem tu żadnego cmentarza – zwróciłbym uwagę, takie mam już skrzywienie. Z tym cmentarzem jest chyba tak samo jak z cmentarzem wojennym w Chinowie pod Kozienicami. Jest na mapach. Na miejscu brakuje śladów. Choć wydaje się, że mógł być tu kopiec lub tylko wzniesienie i zostało częściowo rozkopane. Będę jeszcze szukać, może znajdę jakieś informacje. Nie wiem przecież nawet co to za cmentarz, choć pierwszowojenny wydaje się najbardziej prawdopodobny.

Wjazd do Opoczna przez ostatnie lata się zmienił. Jest teraz obwodnica, rondo. Jest łatwiej. Przynajmniej kierowcom pojazdów mechanicznych. Samo Opoczno jest po staremu zapchane samochodami. Obwodnica miała zmniejszyć ten ruch ale przybyło samochodów. No i ludzie wolą podjechać samochodem do sklepu niż na rowerze czy pieszo. Gdyby tylko nie kolidowało to z ruchem pieszym i rowerowym, a koliduje. Ciężko jest przejechać przez Opoczno poruszając się w poprzek drogowej osi miasta. Przedostałem się jednak na dawny cmentarz epidemiczny. Chodziło mi o kwaterę wojenną.



Najwięcej tabliczek imiennych z I wojny należy do żołnierzy armii carskiej. Dziwnie to wygląda gdy na prawosławnym krzyżu czyta się polskie i żydowskie nazwiska. Ale Żydzi i Polacy służyli we wszystkich armiach walczących w tej wojnie na ziemiach polskich.

Cmentarze żydowskie w Opocznie podobno były trzy. Jeden – najnowszy – gdzieś w okolicach cmentarza epidemicznego. Dwa starsze w okolicach ulicy Limanowskiego. Na terenie najstarszego, w pobliżu synagogi, jest dziś zajezdnia PKS. Drugi to teren zielony. Brak jakichkolwiek znaków które by informowały o dawnym przeznaczeniu tych miejsc. Sama synagoga też jest na terenie zamkniętym. Jest to teraz chyba wytwórnia okien.



Ale przynajmniej bryła budynku zachowała swoje dawne cechy w odróżnieniu od synagog w Dęblinie, Rykach czy Ożarowie.

Już było po szesnastej ale miałem nadzieję na parę godzin dobrego światła do robienia zdjęć. Pognałem więc do Żarnowa. Wiatr na zmianę pomagał i dokuczał. Ale nawierzchnia dobra i trochę lasów. Można było przyjemnie jechać i do tego ruch samochodów nie był uciążliwy. W Żarnowie chciałem zobaczyć miejsce które było grodem, a później stało się cmentarzem epidemicznym.



W pobliżu jest jeszcze i kościół romański.



Już się zastanawiałem co robić dalej. Do Końskich nie miałem szans dojechać wystarczająco wcześnie by robić zdjęcia. Ale powrotu tak na prawdę nie było. Jedyna trasa jaka wchodziła w grę to trasa przez Stąporków i Szydłowiec. W Końskich jeszcze nigdy nie byłem. W Stąporkowie też. Nigdy nie jechałem drogą między Stąporkowem i Szydłowcem. To wszystko było jak zachęta by tam pojechać i to zobaczyć.

W Modliszewicach pod Końskimi jest dwór obronny.



Do niego też warto będzie jeszcze przyjechać. Tak jak do zespołu pałacowo-parkowego w Końskich i do kwatery wojennej na cmentarzu parafialnym w Końskich. Sam zespół pałacowo-parkowy jest teraz rozgrzebany – trwają jakieś prace budowlane więc nie będę się spieszył z kolejna wizytą. Warto może też będzie zobaczyć Stąporków. Tak wyszło, że do niego nie wjechałem. Niebieski szlak rowerowy, który miał mnie przeprowadzić przez lasy omijał Stąporków. Ja też go trochę ominąłem i musiałem wrócić. Później jeszcze w jednym miejscu szlak zgubiłem i wyjechałem na drugim końcu Stąporkowa. Ale ten błąd udało się szybko naprawić. Przede mną była jazda nieznaną drogą przez las. Drogą asfaltową. Tylko miejscami ten asfalt miał problemy z ciągłością. Dziury. Minusem jazdy w nocy w lesie jest to, że na podjazdach nie widać ich końca. Szczęśliwie wsie przez które przejeżdżałem były oświetlone. Są tam piękne zjazdy i… chyba nie zdecyduję się prędko na przejazd w stronę przeciwną. Gładkie podjazdy pozostają jednak podjazdami. A przy zjazdach hamowałem. Problemem nocnej jazdy jest ograniczona widoczność. Nie wiedziałem czy nagle nie pojawią się dziury. Kask chronił moją czaszkę ale ktoś musiał chronić resztę silnika rowerowego.

Ratusz w Szydłowcu nocą.



Dalszą drogę znałem. Może nie jeździłem jeszcze przez Szydłowiec nocą ale przez Wierzbicę nie raz. Podobnie przez Skaryszew. Ale w Skaryszewie pojawiło się na rynku coś nowego. Takie sentymentalne.



Psy jakoś tej nocy nie dokuczały mi mocno. Gdy wyjeżdżałem ze Skaryszewa z jednego z podwórek odezwał się chaotyczny chór gęsi. Przypomniały mi legendę o gęsiach ratujących Rzymian. A w Tynicy (droga do Rawicy) bardzo mi dokuczał jeden piesek. Nie wystarczyło mu, że raz mnie pogonił. Zrobił to jeszcze raz. I jeszcze raz. Zezłościł mnie tym dziwnym zachowaniem. Sięgnąłem po jeszcze jedno światło by mu się lepiej przyjrzeć. Oczywiście od razu uciekł. A ja zobaczyłem wielki czworonożny cień. To był jeszcze jeden pies. Najwyraźniej młody (chciał podejść zainteresowany mną ale się bał) biegł z tym małym i go tym nakręcał. Nie szczekał. Podobało mu się bieganie, rower go nie interesował. Dalsza jazda była spokojna. Od Zwolenia znów pojechałem drogą główną. Wiatr mnie delikatnie popychał. I tak już było do końca jazdy, do Puław.



  • DST 367.53km
  • Teren 1.00km
  • Czas 18:23
  • VAVG 19.99km/h
  • VMAX 49.61km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 kwietnia 2013

Nie wyszło ale było ładnie



W ubiegłym roku miałem w planach wyskok do Opoczna. Od początku wiosny realizuję różne zaległe plany. Ten też chciałem. Choć na planowanej trasie najpilniejsze było odnalezienie cmentarza wojennego w Chinowie pod Kozienicami. Liczyłem na to, że skoro okoliczni mieszkańcy wiedzą gdzie on jest (mówili mi że sam go nie znajdę) to może odnajdę choć mały krzyż czy znicz. Chodziło tylko o to bym tam przyjechał zanim się wszystko zazieleni. Na mapach WIG ten cmentarz zaznaczony jest jako pomnik, na mapach geoportalu jest wyraźnie naniesiony. By się nie pomylić pomierzyłem sobie na mapie odległości. Licznik rowerowy miał mi ułatwić działanie w terenie. Podczas przygotowań słuchałem jednego z moich ulubionych kawałków The Trucks "Old Bikes" i myślałem, że to będzie piosenka przewodnia tego wyjazdu.

W planach oprócz Opoczna pojawił się nieznany, może wojenny cmentarz na północ od Opoczna. A także Końskie. Tylko na taki wyjazd już potrzebny byłby kawałek nocy. A ta miała być deszczowa. Jeszcze nie pozbyłem się całkiem przeziębienia po poprzednim wyjeździe. Postanowiłem więc to przemyśleć. Jedno było pewne. Zajadę do lasu pod Chinowem. A dalej pojadę trasą 48. Jak będzie to się dopiero zobaczy podczas jazdy. Na pewno nie chciałem jechać przez Radom. Po co mi wiosną miasto? A zanim się wybrałem córcia na fejsie podrzuciła link do … Nie ważne. To już był nowy motyw przewodni. Ciągnęło się to za mną niemal przez całą drogę. 5'nizza "Jamaica"

Wystartowałem tak jak co dzień rano do pracy – o piątej. Rzut oka na Puławy z mostu na Wiśle. Gdzieś tam dalej wstawało słońce.



Pojechałem wzdłuż wału wiślanego. Kilka kilometrów. Przed Wysokim Kołem wjechałem na drogę do Kozienic. Już było całkiem jasno. A wiatr choć miał mnie pchać tylko przeszkadzał. Tak było do Gniewoszowa. Później pomagał. Po drodze krótkie postoje:

Przy cmentarzu wojennym w Bąkowcu



przy cmentarzu wojennym w Słowikach



W Kozienicach zajechałem do parku miejskiego pod cmentarzyk Dehnów (rodzina generała Iwana Iwanowicza i on sam). Chyba jednak "patrioci" którzy postawili obok pomnik AK nie wymuszą likwidacji tego cmentarza, który im tak nie pasuje przy pomniku. Generał przecież zaprojektował kilka twierdz rosyjskich na terenie Polski i modernizował twierdzę w Modlinie. Po prostu czarny charakter :-) .



W Chinowie doszedłem do tego miejsca, które wskazywały mapy. Dwa lata temu byłem dokładnie w tym samym miejscu. Wtedy jeszcze bardziej poharatały mi nogi jeżyny i inne kolczaste rośliny. Nie ma żadnego krzyża, zniczy. To kawałek lasu. Nic ciekawego na zdjęciach nie mam. Wiem tylko, że już wcześniej jednak trafiłem choć mówiono mi, że sam nie trafię. To, że cmentarz nie jest w żaden sposób upamiętniony jest co najmniej dziwne. Atrakcją turystyczną Chinowa jest cmentarz ewangelicki ale to kilkaset metrów od tego cmentarza i przy asfaltowej drodze. Tutaj jest tylko droga gruntowa.



Wiosna. Dodaje energii i poprawia humor. Widziałem żuczka, który był chyba w siódmym niebie. Żuczym niebie.



I kwiaty. Jeszcze są zawilce. Już zaczęły kwitnąć dzikie śliwy. Robi się kolorowo. A ja jechałem dalej (nucąc Jamajkę). Wiatr dmuchał od czoła. Spowalniał i męczył. Zatrzymałem się więc na moment ok. 2 km od Chinowa w Maciejowicach i zajrzałem na tamtejszy cmentarz wojenny.



Teraz na trasie miałem Brzózę. Jest tu kościół z połowy XIX wieku. Może projekt nie typowy. Z wieżyczkami na ścianie frontowej. Zrobiłem jedno zdjęcie z daleka i miałem już nie zawracać sobie dziś nim głowy.



Zgłodniały zajechałem do sklepu. Mieli tylko pączki. Wziąłem co mieli i jedząc obserwowałem krążącego wokół kościoła bociana. Na jednej z wieżyczek bociany założyły gniazdo. Najwyraźniej zeszłoroczny młodzik chciał gniazdo dla siebie. Rodzice go przepędzali. A ile było przy tym klekotania (nie wiem czy mu nie ubliżały). Młody stoi na wyższej wieżyczce. Zaraz go stamtąd przegoniono.



Po przejechaniu przez obleganą przez wędkarzy Radomkę dojechałem do Głowaczowa i dalej. W Dobieszynie sfociłem kościół. Nie wydaje się stary ale aż się prosi o remont.



O jedenastej dojechałem do Białobrzegów. Wciąż pod wiatr. Ale miałem przejeżdżać przez cmentarz żydowski. Dokładnie tak. Przejeżdżać przez cmentarz ponieważ trasa 48 biegnie przez cmentarz. Nie ma tu żadnych nagrobków.



Cmentarz jest i pod jezdnią i po jej bokach. Zaskoczył mnie napis na murze przy terenie cmentarza. W kontekście cmentarza jest to jak triumfalny pomnik obwieszczający zwycięstwo nad zmarłymi.



Przede mną było teraz kilka kilometrów lasu. Ale jeszcze zanim dojechałem do Białobrzegów postanowiłem rozpocząć powrót między dwunastą i trzynastą. Jeszcze się łudziłem, że może uda mi się dojechać do Klwowa. Dalej chciałem pojechać do Przysuchy i do Orońska. Ale to było za daleko. Może gdyby wiatr zmienił kierunek… Miał zmienić wg prognozy ok. 17. Teraz tylko dalej mnie męczył. Drogowskaz wskazujący Przytyk uznałem za właściwy znak i pojechałem tam gdzie on wskazywał. Zezłościło mnie trochę to, że w tym momencie wiatr się uspokoił. Ale nie na długo. Po kilkunastu minutach znów powiało. I to powiało chłodem. Akurat byłem w Radzanowie. Na mapie umieszczonej na przeciwko kościoła zobaczyłem, że nieopodal Radzanowa jest jakaś mogiła. Miałem tam dojechać czarnym szlakiem rowerowym. Szlak doprowadził mnie do szkoły i tu się skończył. Żadnych znaków, które by wskazywały miejsce pamięci. Podjechałem jeszcze do Rogolina ale i tam nic. Sprawdziłem na mapie turystycznej, którą wrzuciłem jeszcze wczoraj do sakwy. Na niej też żadnych znaczków – tak jakby takiego miejsca tu nie było. Wróciłem więc na drogę do Przytyku.

W Przytyku obowiązkowo zajechałem na cmentarz żydowski.



Teraz już wiatr mnie pchał. I kropił co chwilę deszcz. Ale nawet na jezdni nie było tego widać. Do Radomia wpadłem jak burza i choć wciąż go nie znam udało mi się jednak szybko przez niego przejechać. Zatrzymałem się tylko na moment przy pozostałości radomskiego zamku.



Wjeżdżając do Radomia i wyjeżdżając z niego zwykle kierowałem się znakami czarnego szlaku rowerowego. I zawsze go gdzieś gubiłem. Ponieważ było całkiem wcześnie postanowiłem dokładniej się porozglądać by wreszcie ustalić przebieg szlaku. Jego znaki są przy wyjeździe z Radomia i przy drodze do Jedlni-Letniska. Ale zdawało mi się, że ten szlak nie przechodzi pod Radomiem przez tory kolejowe. Dziś po raz pierwszy zauważyłem znaki szlaku na słupach trakcji elektrycznej przy torach. Droga gruntowa. Zapuściłem się w nią radośnie i nie cieszyłem się zbyt długo. Zatrzymałem się przy bajorze. Po drugiej stronie stał kaczor kaczki krzyżówki i widząc że nie odchodzę odleciał.



Byłem pewien, że nie przejadę. A przejście wydawało się niemożliwe. Próbowałem górą ale nie było jak zejść za bajorem. Z naprzeciwka nadjechali też cykliści. Próbowali przejść i się nie udało. Gdy ja już się wycofałem przejechali. Ale oni już mieli nie daleko. Ja miałem jeszcze ponad 60 km do przejechania. Nie wiedziałem czy wyszedłbym z tego z suchymi nogami. Pojechałem tak jak zwykle przez Rajec Szlachecki i przeniosłem rower przez tory. A wiatr wciąż pchał. W Słupicy znów zatrzymałem się przy starym, nieużywanym już kościele.



W Suskowoli przy zrujnowanym dworze.



Po ponad 4 km lasu jeszcze Policzna (pomnik pomordowanych w 1943 roku mieszkańców osady).



Dalej jest Czarnolas i tu zawsze mam zgryz. Fotografować? Ale co fotografować? Jest muzeum Kochanowskiego. Ale nie ma dworu Kochanowskiego. Został z niego tylko jeden kamienny fragment (chyba kominka). Nie ma lipy. I od dawna nie ma też Urszulki. Nie robiłem żadnych zdjęć. Pognałem do Polesia gdzie na moment zatrzymałem się przy cmentarzu żołnierzy niemieckich. Kiedyś myślałem, że tylko poległych podczas II wojny światowej. Ale nie. To na ten cmentarz z Siedlec przeniesiono pochowanych tam żołnierzy poległych podczas I wojny światowej. Zrobili sobie "cmentarz żołnierzy polskich" zmieniając trochę niemiecki pomnik i nie patrząc na to, że w niemieckiej armii służyli też Polacy.



Już miałem tylko 15 km do Puław. W sumie wyjazd nie udany. Tyle miejsc do których nie dotarłem. Ale teraz gdy to piszę właśnie na dworze grzmi. Mam wolne do 2 maja. Jeszcze zdążę dojechać do Opoczna.
  • DST 215.82km
  • Teren 2.00km
  • Czas 11:16
  • VAVG 19.16km/h
  • VMAX 43.29km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 Kategoria ponad 10 godzin

Falstart

Plan tego wyjazdu powstał w dwóch wersjach. Pierwsza to resztki z innych wyjazdów. Odwiedzić miałem cmentarz żydowski w Międzyrzecu Podlaskim, cmentarz unicki pod Łosicami, kaplicę cmentarną w Łosicach, cmentarze żydowskie w Sarnakach i Drohiczynie. Te miejsca uznałem za niezbędne minimum. W trakcie przygotowań pojawiły się kolejne miejsca. Cmentarz wojenny w Krzewicy, cmentarze żydowskie w Sokołowie Podlaskim, Mokobodach, Kałuszynie i Mińsku Mazowieckim. Wszystkie te miejsca razem to plan maksymalny. Zasadą jest, że maksimum nie daje się zrealizować jeśli warunki temu nie sprzyjają. Tego dnia chodziło o wiatr. Wg prognoz miał w ciągu dnia zmienić kierunek i dmuchać z siłą wyraźnie odczuwalną. Spodziewałem się, że do mostu na Bugu będę miał wiatr boczny i czasami przeciwny. Później będę przez wiatr pchany lub będę miał wiatr boczny. Temperatury: w ciągu dnia do 20 stopni, w nocy w okolicach zera. By nie tracić czasu postanowiłem też dotrzeć do Międzyrzeca Podlaskiego w okolicach świtu. Start był więc w nocy (nie spałem by nie zaspać). Tempo starałem się utrzymywać na poziomie takim by się nadto nie pocić – tego by mi tylko brakowało by chłód dobrał się do przepoconego ubrania. Przebieg planowanej trasy nieco zmieniłem po przejechaniu przez most między Baranowem i Drążgowem. Wieprz wylał dość obficie i nie wiedziałem czy przez Blizocin da się przejechać "suchym kołem". A zaletą przejazdu przez Blizocin był płaski teren. Ostatecznie musiałem pojechać drogą krajową z jej dołkami i górkami. Krótki postój w Przytocznie. Następny w Kocku pod pomnikiem Kleeberga.



Nie byłem pewien jak jedzie się teraz do Radzynia Podlaskiego. Ostatnim razem gdy tu byłem prace przy obwodnicy Kocka trwały poza drogą główną. Teraz podczas planowania mapy google pokazywały mi jakieś zygzaczki przy trasie do Radzynia. Ale już tędy można spokojnie jechać. Zwłaszcza w nocy gdy samochody są na drodze rzadkością. W ogóle w dzień roboczy jest ich mniej niż w weekendy. Ludzie śpią czy co?

Mogłem ominąć Radzyń ale zajechałem do jego centrum by zobaczyć co się dzieje z pałacem, którego nikt nie chce wydzierżawić. Jeszcze go nie rozebrali.



Droga do Międzyrzeca jest wybrukowana kostką chyba bazaltową – nie przyglądałem się dokładnie ale nie wyglądało na beton. Zanim dojechałem do pałacu mijałem nowy budynek sądu w Radzyniu. To chyba wyjaśnia dlaczego pałac jest teraz miastu niepotrzebny. Resztę instytucji, które tam były pewnie poupychano po innych budynkach.

Gdy startowałem była temperatura nieco poniżej 4 stopni na plusie. Gdy byłem w Kąkolewnicy już był mróz. Lekki. Do Międzyrzeca temperatura spadła do -1 stopnia. Na trawie szron. Ale nie czułem jakoś specjalnie tego chłodu. Nawet na butach miałem ochraniacze – założyłem tak w razie czego i się przydały. A pod cmentarzem żydowskim, pod bramą, stał jakiś samochód. Czyżby ktoś był w domku na cmentarzu? To stawiało mnie w niezręcznej sytuacji gdy tam wchodziłem. Ale przez 3 lata nie udało mi się ustalić jak oficjalnie wejść na teren cmentarza. Na co dzień jest zamknięty. I zwykle kończyłem na patrzeniu z zewnątrz. Teraz jednak pojechałem do wyrwy w murze z tyłu cmentarza. Po przeskoczeniu mocno się zdziwiłem widokiem.



Te macewy nie są wyrzucone. Były umieszczone na zniszczonej części muru. A śmieci… Ktoś je tu podrzucił. Nie tylko śmieci. Są też ślady "załatwiania potrzeb fizjologicznych przez ludzi". Miejsce jest ustronne. Gdyby go nie było nadal nie widziałbym żeliwnych macew.



Ale podejść do domku nie chciałem. Nie wiem czy ktoś kto tam był, nie poczułby się zagrożony. Czułem się intruzem. Zaraz też opuściłem cmentarz i Międzyrzec Podlaski.

Teraz chciałem dotrzeć do cmentarza wojennego. O jego istnieniu dowiedziałem się trochę przypadkowo. Przeglądając rejestr zabytków w gminie Międzyrzec Podlaski (szukałem cmentarza w Strzakłach) znalazłem cmentarz w Krzewicy do którego najlepiej chyba dotrzeć od strony Łukowiska. Cmentarz jest przy gruntowej drodze. Cały porośnięty drzewami i krzewami. Nie ma na jego terenie oryginalnych krzyży. Ale kiedyś podnoszono mogiły ponieważ są wyraźnie widoczne. Tak jak dół wykopany przez poszukiwaczy skarbów w jednej z mogił zbiorowych. Granice cmentarza wytyczają wał ziemny i rów. Przerwa w wale będąca wejściem na cmentarz znajduje się od strony Krzewicy. A rów stał się dzikim wysypiskiem śmieci.



Na terenie cmentarza nie brak śladów pamięci o spoczywających tu ludziach.



Nie pojechałem najkrótszą drogą do Łosic. To byłoby za proste. Pojechałem przez Huszlew by nie pominąć cmentarza unickiego w Chotyczach.



Prawdę mówiąc spodziewałem się, że jak na terenach objętych Akcją Wisła i ten cmentarz jest opuszczony. Ale myliłem się. Choć cmentarz jest nieczynny to jednak groby są odwiedzane i pielęgnowane.



Kolejnym punktem wyjazdu był grób powstańca styczniowego w Łosicach. Miał znajdować się w sąsiedztwie kaplicy cmentarnej. Kaplica jest na terenie starego cmentarza. Może to był cmentarz przykościelny? Nie wiem w którym miejscu do 1929 stała cerkiew unicka (drewniana). Teraz stoi w Dęblinie i to już w drugim z kolei miejscu w tym mieście. Jak na budowlę z drugiej połowy XVIII w. dobrze się trzyma. A w Łosicach w sąsiedztwie kaplicy cmentarnej nie ma nagrobków. Pod ogrodzeniem w jednym miejscu widziałem ich resztki zsypane jak gruz. Czy ciało powstańca nadal tu spoczywa? A jeśli tak to w którym miejscu?

Wiatr już wiał dość mocno. W drodze z Łuzek do Łosic przyjemnie mnie popychał. Akurat na tej drodze spotkałem wielu drogowców. Wycinają drzewa. Tego nie lubię. Ale przynajmniej niektórzy mnie pozdrawiali. Jak myślę dlatego, że też byłem w pomarańczowej kamizelce odblaskowej. Od Łosic do Sarnaków już wiatr przeszkadzał. Do tego droga wąska, a na niej dużo TIR-ów. Wiele razy chciałem im zjechać z drogi ale pobocza są tu za miękkie. Ostatecznie przepuszczałem je tylko na podjazdach. Za to jak wszędzie busy i autobusy pasażerskie niemal się o mnie ocierały. Kolejny raz dały mi odczuć, że ich kierowcy oceniają wartość życia ludzkiego na podstawie cennika biletów. Najważniejsze, że dojechałem. Zjechałem w drogę przy której powinienem odnaleźć cmentarz żydowski i nie byłem pewien czy to ta droga. Gdy stanąłem przy krzakach porastających cmentarz zamarły prace w ogródkach. Nie wiem dlaczego ale tak mam często. Jak podchodzę do cmentarza żydowskiego, a w pobliżu mieszkają ludzie to od razu staję się głównym punktem programu. Ludzie stali i patrzyli. Tego dnia mi się to nie spodobało i nie zapytałem ich czy to ulica Konopnickiej (jeszcze nie miałem pewności czy to jest to miejsce). Podjechałem do centrum, do pomnika partyzantów zaangażowanych w przekazanie Brytyjczykom informacji o V2.



Następnie wróciłem pod krzaki – nie było żadnej innej drogi, która pasowałaby mi do cmentarza z mapy WIG.



Ale na teren cmentarza nie wszedłem. Musiałbym się znów ubrać by wcisnąć się pomiędzy krzaki. Tak robiłem w Józefowie nad Wisłą. I nic tam nie znalazłem poza śmieciami. Tu może znalazłbym tyle samo. Ruszyłem więc do Drohiczyna. Odcinek od Sarnaków do Bugu jest nawet przyjemny. Fajny zjazd. Lasy. Ale tego mostu nie lubię. Głównie z powodu przejść dla pieszych. Kiedyś tam się wcisnąłem z rowerem. Oczywiście nie po to by jechać tylko by przejść. I na takie przejście jest tam za ciasno. Teraz nie próbowałem tylko przejechałem drogą.



Bug szeroko się rozlał. Bardziej niż Wieprz. Plan przewidywał zjazd w pierwszą drogę w lewo. I nie zjechałem. Przy samej drodze była woda. Pomyślałem, że to pewnie nie ta droga. I się pomyliłem. Tak więc z jednej drogi krajowej wjechałem w następną. Na szczęście nie była zapchana samochodami. Dało się jechać spokojnie. W pierwszej mijanej miejscowości zaintrygowały mnie błyszczące w słońcu kopuły cerkwi. Musiałem do niej podjechać.



Świątynia wygląda na nową dlatego zdziwiłem się czytając tablicę informacyjną przy niej. Jest tam napisane o celu zwiększenia atrakcyjności wsi Słochy Annopolskie. Dałem się zwieść błyskotkom?

Niemal na przeciwko drogi do cerkwi jest pomnik pomordowanych podczas wojny mieszkańców wsi. W 1941 roku Niemcy zamordowali 58 mieszkańców Słochów Annopolskich. Ślady z czasów wojny są i dalej choć nieco inne. Za to cechą charakterystyczną rozbujanego krajobrazu są małe krzyże na polach – bliżej lub dalej od szosy. No i wspomniane ślady po okresie wojennym. Pierwszy:



Drugi:



Trzeci:



Takie betony są i w Drohiczynie i dalej ale to nie jest to co mnie kręci. Wjechałem w gruntową część Alei Jaćwieży i szukałem cmentarza żydowskiego. Dwa razy obok niego przejechałem zanim go odnalazłem. Właściciele sąsiadującej z cmentarzem posesji oddzieli się od niej drutem kolczastym. Pies z ich posesji szczekał i szczekał… Żałowałem jednego. Macewy z polnych kamieni mieniły się w słońcu. I tego na zdjęciach nie widać.



Od Drohiczyna było już ciężko. Przez wiatr i zmęczenie. Coś też mi nie wyszło z planowanych kilometrów. Na liczniku miałem ich o 20 więcej niż planowałem. Prawdopodobnie nie przewidziałem przejazdu przez Huszlew. Przejeżdżając przez most na Bugu w stronę Sokołowa Podlaskiego miałem już ponad 200 km w kołach. Już myślałem o tym by się jednak wycofać. Minimum zrealizowałem. I to z lekkim naddatkiem. Ale nie chciałem znowu jechać przez Mordy i Łuków. Z Sokołowa podlaskiego do Siedlec i Łukowa też nie chciałem jechać. Pierwsza droga już była w tym roku przeze mnie przejechana. Drugą nie lubię jeździć. Dojechałem więc do Sokołowa i postanowiłem najpierw poszukać Rynku Szewskiego by zobaczyć, czy w rampie przy sklepach nadal widoczne są macewy. Nie widziałem żadnej. Za to na przeciwko jest cukiernia. Chciało mi się słodkiego. Nie wiem z czego robi się bajaderki ale tego dnia okazały się dla mnie za mało słodkie.

Cmentarz żydowski w Sokołowie Podlaskim jest teraz parkiem. O tym, że spoczywają tu ludzie można przeczytać na tablicy pamiątkowej. Choć nie ma tam słów które by mówiły wprost, że spaceruje się tu po grobach.



Kolejny cel to Mokobody. Wymyśliłem wcześniej, że pojadę tam przez ulicę Fabryczną w Sokołowie. Tylko nie wiedziałem jak do tej ulicy dojechać. Na mapach WIG jest przy niej mały cmentarz. Może z I wojny światowe? Na zdjęciach z geoportalu już go nie ma. Teren jest zmasakrowany. Myślałem, że była tu jakaś kopalnia odkrywkowa. Ale nie. Gdy zapytałem o drogę dowiedziałem się, że przy drodze jest cukrownia i kiedyś był tam stadion. Widocznie te ślady po kopaniu to teren stadionu. A cukrownię zobaczyłem z daleka. Miałem szczęście bo właśnie jest burzona. A bez niej może nie znalazłbym ulicy Fabrycznej. Po cmentarzu nie ma żadnego śladu. A ja zacząłem dokonywać złych wyborów. Mapa zamiast podpowiadać mi jak jechać zaczęła mi pokazywać dokąd zbłądziłem. Chciałem pojechać przez Rozbity Kamień ale nie wyszło. Po drodze tylko odebrałem telefon z pytaniem czy mam łyżki do opon. Mam. Ale mnie nie ma. Przynajmniej w Puławach.

Do Mokobodów dojechałem. Odnalazłem też ulicę Stodolną przy której jest kirkut. Wg opisów to jest dziś boisko. Podczas wojny usunięto macewy. Po wojnie wycięto drzewa. Trochę też podkopano skarpę wydobywając piach. Przy ulicy Stodolnej takich podebranych miejsc w skarpie jest dużo. Ale już na samym początku ulicy złapałem kapcia. Drugi raz w tym roku. I w tej samej oponie. Poprzednio to było szkło. Teraz kolec z jakiegoś drzewa. Kolec który wbił się w zeszłym tygodniu. Zanim go usunąłem zdążył sam odpaść. Tak myślałem, a on się ułamał i cały czas drążył problem ogumienia rowerowego. Szybka łatka. I pojechałem do końca Stodolnej. Geoportal pokazywał, że będzie można do cmentarza przejść bez przeszkód ale nie znalazłem takiego miejsca. Szkoda.

Do Kałuszyna i Mińska Mazowieckiego nie chciałem już jechać. I do nich i do Puław miałem pod wiatr. Postanowiłem wracać. Nie wiedziałem, że rozpocząłem całą serię błędów. Plan: jadę do Broszkowa i Kotunia. Wykonanie: dojechałem do Nowego Opola i Nowych Igań. Kolejny plan: jadę do Wodyń. Wykonanie: dojechałem do Kotunia. Chociaż byłem w pobliżu miejsc mi znanych to jednak na ziemi nieznanej i to już po ciemku. Zamiast wrócić do miejsca w którym zgubiłem drogę zacząłem szukać skrótu. Myliłem się jeszcze dwukrotnie ale zaraz po dojechaniu do tablicy z nazwą miejscowości sprawdzałem dokąd jadę. Dwukrotnie jechałem w stronę przeciwną niż powinienem. Ostatecznie jednak dojechałem do Wodyń po drodze przebierając się ponownie w ubranko zimowe.



W drodze do Stoczka Łukowskiego poczułem się senny. I to bardzo. Do tego brakowało sił. Nic tylko się kłaść przy drodze. Na chwilę. To pomaga. Przyczyną było na pewno ubranie. Dopóki czułem chłód mobilizowałem się do wysiłku. Na ciepło nie czułem takiej potrzeby. Zatrzymałem się więc na chwilę przy pomniku bitwy pod Stoczkiem Łukowskim. Wtargałem rower na wyższy poziom by nie rzucać się w oczy przejeżdżającym. Zdarzało mi się już, że gdy rozprostowywałem plecy w wiatach przystankowych zatrzymywały się samochody. Ludzie chcieli pomóc. Widzieli przecież, że gość leży. Może potrzebuje pomocy? Nie potrzebowałem. Potrzebowałem chwilę odpocząć. Teraz więc by nie zawracać nikomu głowy i z braku karimaty położyłem się na ławeczce. Nie na długo. Kilka minut leżenie wystarczyło żebym zaczął się cały trząść z zimna. Nie było mrozu ale tu docierał chłód znad łąk i rzeki przepływającej przez Stoczek. Mobilizacja gigantyczna. Zanim z rowerem zszedłem do drogi szczęka złapała swój rytm. Nawet podjazd do centrum Stoczka Łukowskiego mnie nie rozgrzał całkiem. Kolejny już trochę bardziej. A później rozgrzewały mnie co jakiś czas pieski goniące mnie przez wieś. Bywały i spore. Wiadomo. Duży pies daje więcej ciepła. Na szczęście nigdy nie goniło mnie więcej niż dwa na raz. Od Stryjna do Puław już mi się to nie zdarzyło. A już wypracowałem taką technikę: odpoczynek i spokojna jazda w terenie niezabudowanym. Przez wieś sprint. Brakowało mi sił na dłuższe przejazdy bez odpoczynku. Za wcześnie zdecydowałem się na tak długą trasą. To pewnie jeszcze ta euforia nie tyle wiosenna co pozimowa. Do jesieni jeszcze trochę czasu. Jeszcze się pojeździ.

Póki co jest wiosna



Mapka

  • DST 405.93km
  • Teren 4.00km
  • Czas 23:34
  • VAVG 17.22km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 kwietnia 2013 Kategoria ponad 5 godzin

Troszkę się zapędziłem

Dłuższą trasę zaplanowałem na jutro. A dzisiaj nie mogłem usiedzieć spokojnie w domu. Wymyśliłem więc spokojny, lajtowy przejazd w okolice Nałęczowa. Informowano mnie o cmentarzu wojennym w Bronicach na którym ma stać pomnik z informacjami o Legionistach. Legiony w 1915 walczyły bliżej Lublina, nie tutaj. Więc pojechałem. Spokojnie. Trochę drogami gruntowymi (żałowałem). Pomnik odnalazłem - jak mi się zdaje i wychodzi na to, że informacja była taka jak wiadomości z radia Erewań. Nie cmentarz tylko pomnik ku czci. Nie Legiony w 1915 tylko "pod dowództwem Piłsudskiego" w latach 1914-1920. Nie dla upamiętnienia cmentarza tylko w rocznicę powstania organizacji Strzelec w pobliskich Drzewcach. Do tego nazwiska trzech mieszkańców Bronic poległych w latach 1914-1920.



Jak już to pooglądałem powinienem wracać do Puław.
Zimno.
Mgliście.
Nieprzyjemny wiatr.

Ale...

Jestem koło Drzewiec. Mam blisko do Wąwolnicy. Z Wąwolnicy jest blisko do Niezabitowa. Z Niezabitowa jest blisko do Karczmisk. Z Karczmisk jest blisko do Opola Lubelskiego. W sumie więc mam blisko do Opola Lubelskiego? Właściwie dalej niż do Puław ale o tym nie pomyślałem tylko pojechałem dalej. W Kęble za Wąwolnicą zatrzymałem się przy konikach.



Myślałem wtedy nawet by pojechać przez Poniatową ale nie podobał mi się ruch na drodze do Poniatowej. Dlatego pewnie zdecydowałem się pojechać przez Karczmiska drogą na której jest jeszcze więcej samochodów. Logika zawodziła. Jeśli coś miało być lajtowe to chyba tylko ona taka była podczas jazdy.

W Opolu Lubelskim chciałem rzucić okiem na cmentarz od niedawna wojenny. Długo było tu tylko kilka nagrobków z bukwami. A teraz i ogrodzenie i pomnik.



Czas na powrót. Ale przecież nie po tej zapchanej samochodami drodze. Pojechałem więc do Kamienia. Może ostatni raz? W Kamieniu ma powstać most do Solca nad Wisłą. I ta droga będzie ruchliwa i zapchana samochodami. Zero przyjemności z jazdy. Ale teraz jeszcze nie. Teraz jeszcze można było w miarę spokojnie nią przejechać. Zatrzymałem się przy pozostałościach pałacu. Resztki piwnic i jedna wieża. Tyle pozostało ze znacjonalizowanego pałacu pod zarządem PGR-u.



Pojechałem dalej do Kępy Gosteckiej. Obok sanktuarium. Zdawało się, że zniknie po śmierci fundatora. Ale nie. Pojawiły się teraz nowe drogowskazy. Tylko figury świętych już nie są kolorowe. I jest to teraz Sanktuarium Matki Boskiej Opiekunki Prześladowanych. Ja i tak teraz myślałem o tym by ominąć Zagłobę i dojechać do Wilkowa. Tam chciałem nabyć jakiś napój. To co wziąłem dawno wypociłem (taki lajt mi wyszedł). A i wiatr troszkę mnie spowalniał. Na celowniku był podjazd pod Skarpę Dobrską. Lubię z niej zjeżdżać (dobra nawierzchnia). Hamuję tylko gdy mam zamiast kasku czy bandany czapkę z daszkiem. Zrywa ją z głowy. A teraz miałem podjechać. To dobra okazja by sprawdzić jej długość. Chociaż jest tu lepsza nawierzchnia niż przy podjeździe w Bochotnicy to jednak zawsze jest tu ciężej. Chyba jest większe nachylenie. Bo długość podobna. A od szczytu lekki zjazd do Kazimierza Dolnego. Tylko wiatr nie pozwalał pojechać całkiem na luzie. I dziury. Tych w powiecie puławskim wyraźnie przybyło.

W Kazimierzu już zaczął się sezon turystyczny. Dużo samochodów z obcymi rejestracjami. Piesi wchodzą niespodziewania na szosę. Samochody wymuszają pierwszeństwo. Koszmar, którego zawsze staram się unikać. Jakoś powoli dało się przejechać. Pozostało jeszcze sprawdzić informację o dociągnięciu ścieżki rowerowej z Puław do oczyszczalni ścieków w Bochotnicy. Informacja jest prawie prawdziwa. Prawie. Ponieważ od oczyszczalni rozpoczęto budowę ścieżki w stronę Puław. Ale jest jej tylko kilkaset metrów. Jeszcze nawet nie widać w którym miejscu będzie kładka nad Bystrą. Od drugiej strony też jeszcze nie dokończono. Można więc dojechać z Puław tylko do drogi do przeprawy promowej. A przez Bochotnicę trzeba na razie przejeżdżać po asfalcie.

Teraz nie wiem czy jutrzejsze plany nie będą musiały się przesunąć na pojutrze. Niby mały problem - wziąłem urlop. Ale nie chciałbym go tak tracić.

  • DST 121.74km
  • Teren 1.00km
  • Czas 06:24
  • VAVG 19.02km/h
  • VMAX 51.93km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 16 kwietnia 2013 Kategoria ponad 5 godzin

Tam i z powrotem

To nie jest opowieść Hobbita. A może szkoda. Hobbici na pewno inaczej patrzą na świat. Ptaki śpiewały od świtu. Nie musiałem pędzić do pracy tylko na szkolenie 3 godziny później. Chciało się. Chciało się skakać, biegać i … jechać. Po kursie więc przyszedł czas na szybkie przełknięcie jakiegoś "co bądź", przebranie i w drogę :) .

Było ciepło. I chciałem pierwszy raz w tym roku poczuć wiatr we włosach. Wygrzebałem krótkie spodenki. Tak jest lepiej. Na celowniku były Maciejowice. Od paru tygodni czekałem by wreszcie poszukać miejsca egzekucji maciejowickich Żydów. Myślałem, że w Maciejowicach jest tylko cmentarz. I to nieoznakowany, zdewastowany. A tu na stronie Kazimierza Paciorka znalazłem informację o tym miejscu. Wiatr choć dość silny to dmuchał w stronę Maciejowic. Tylko się rozpędzić i jechać. Tak zrobiłem. I jak zwykle gdy jedzie się z wiatrem nie czuje się tego chłodu początku wiosny. Musiałem zdjąć bluzę. W krótkim rękawku gdy inni w kurtkach ale tak mi było ciepło. I do tego więcej włosów = więcej wiatru we włosach = większa przyjemność. Do Dęblina dojechałem znacznie szybciej niż się tego spodziewałem. Skoczyłem na cmentarz zapalić znicz na grobie rodzinnym i dalej w stronę Stężycy, Paprotni… A właśnie. Ktoś napisał, że usunął trochę krzaków z cmentarza wojennego w Paprotni. Byłem tam chyba 3 lata temu. Odbiłem więc trochę w bok by zobaczyć jak to teraz wygląda. I… wygląda jeszcze gorzej. Nie przypominam sobie by poprzednio były tam wykopane dwie dziury. Najwyraźniej ktoś już szukał tu skarbów. A drewniany krzyż spróchniał jeszcze bardziej. Ktoś też go odciągnął nieco na bok z samego szczytu kopca.



Wcale mi się to nie podoba. Tylko co ja mogę? Ponarzekać? Chyba tylko tyle.

Do Maciejowic dojechałem w dwie i pół godziny (tak na oko). Jak na mnie to szybko (podziękowania dla wiatru). Skierowałem rower w drogę do Łaskarzewa i szukałem drogowskazu do Zakrętów. Za drogowskazem miałem zjechać w pierwszą drogę z prawej strony. Proste. Dalej miało być 200 m drogą gruntową ale licznik pokazał mi tylko 140 m i już byłem na miejscu.



Nie wiem czy ciała tu nadal spoczywają. Nic nie napisano o ekshumacji. Opis egzekucji jest niemal identyczny z innymi o jakich czytałem. Choćby w "Spowiedzi" Calka Perechodnika, który opisał egzekucje m.in. w Otwocku.

Dochodziła godzina 18. Jutro na rano do pracy. Jestem ok. 50 km od Puław. I na pewno nie usnę od razu. Wiatr nieco osłabł dając mi nadzieję na w miarę szybką jazdę. Ale najpierw zrobiłem zdjęcie dawnemu ratuszowi w Maciejowicach. W ubiegłym roku prowadzono prace remontowe na rynku. O ile zmiany w postaci parkingu pokrytego kostką zamiast kocich łbów tak się w oczy nie rzucają to brak drewnianych okiennic i powiększone okna w części parterowej widać. Bardzo widać. Nie wiem czy mi się to podoba.



Jeszcze skoczyłem zobaczyć cmentarz żydowski. Ktoś mi napisał, że źle go zlokalizowałem i że kiedyś była tam tabliczka informacyjna. Gdy szukałem cmentarza żadnej tabliczki nie było. Wskazanie na lekkie wzniesienie terenu obok miejsca przeze mnie wskazanego pasowałoby nawet bardzo. Ale sam nie wiem. Szkoda, że nie ma żadnych śladów. W Maciejowicach pamięta się Kościuszkę, który był tu dość krótko. Nie pamięta się ludzi, którzy byli tu przez kilka pokoleń.



Wracając zajechałem na moment pod cmentarz wojenny w Kobylnicy. W rowie obok cmentarz chyba przybyło śmieci. Cmentarz raczej się nie zmienił (nie wspiąłem się tym razem na górę).



Nieco dalej jest miejscowość Wróble. Kiedyś podesłano mi informację, że jest tam cmentarz z I wojny światowej. Od tamtego czasu wyjaśniło się, że jest to mogiła żołnierza polskiego poległego w wojnie polsko-bolszewickiej. A ja i tak nadal nie wiedziałem w którym to miejscu. Kazimierz Paciorek podpowiedział, że na wzniesieniu obok szosy nadwiślańskiej. Powinienem więc jechać w pobliżu. Tylko jadąc w przeciwną stronę nic nie dostrzegłem. Teraz na wzniesieniu dostrzegłem białą tabliczkę wśród drzew. Wdrapałem się by zobaczyć co to jest.



Tak jakby ktoś to dla mnie przygotował :) Ale mogiła bez żadnych tablic pamiątkowych czy informacji. Tylko stalowy krzyż.



To już były chyba wszystkie cmentarze, które tego dnia miałem zamiar odwiedzić. Pozostało gnać do Puław. Słońce było coraz niżej. W Tyrzynie ostatni rzut oka na mazowiecką ziemię.



Jeszcze przed Stężycą założyłem ponownie bluzę. Robiło się chłodno.

Kościół w Stężycy (jeden z dwóch). Jeszcze modrzewie nie zasłaniają.



W Stężycy która ma ponad 700 lat są drogi, które już mają śladowe ilości asfaltu. Na wierzchu coraz więcej kocich łbów. To ma jakiś urok ale dziwnie wygląda gdy jednocześnie trwają prace budowlane nad Wisłą. Przyglądając się temu co tam robią dostrzegłem figurę św. Jana Nepomucena. Stara drewniana figura. Dlaczego nigdy wcześniej nie rzuciła mi się w oczy?



Zaraz byłem w Dęblinie i już powłączałem światła. Robiło się ciemno. Wiatr nie dokuczał. Na moment zatrzymałem się przy drodze do Borowiny. Na przeciwko gniazda bocianów. Jeden akurat zanurkował i odleciał w stronę Wisły. Nawet nie zauważyłem, że był to tylko jakiś pokaz. Najwyraźniej trwają gody. Moment później już zbereźnik był w gnieździe. Wiosna, wiosna. Klekotanie, trzepotanie i robienie jaj.
  • DST 111.58km
  • Czas 05:13
  • VAVG 21.39km/h
  • VMAX 34.21km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 kwietnia 2013 Kategoria wyskok na chwilę

Na szybko, na chwilę, na lepszy sen

Jeszcze po wczorajszym wyjeździe musiałem trochę się pokręcić. Zobaczyć w jakim stanie jest ścieżka rowerowa do pracy (w piątek jeszcze był śnieg). Zobaczyć jak się czuje rower. Zobaczyć jak się jeździ po drugiej stronie Wisły wzdłuż wału. Trasa łatwa. Nie próbowałem tylko pchać się na dłuższy odcinek gruntowy od ZA w stronę Gołębia. Ale być może i tam już można jeździć.

  • DST 56.35km
  • Teren 0.50km
  • Czas 02:41
  • VAVG 21.00km/h
  • VMAX 34.81km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 kwietnia 2013 Kategoria ponad 10 godzin

Płazy na drogach

Prognozy pogody wskazywały opady deszczu i silny wiatr po południu. Wypadało więc ruszyć jak najwcześniej. Gdybym miał jechać pociągiem musiałbym wyjechać z Puław o trzeciej rano by dojechać na czas do Dęblina na pociąg. Ponieważ pociągu nie było tego dnia wymyśliłem, że wystartuję o pierwszej w nocy i pojadę do Międzyrzeca Podlaskiego przez Łuków. 107 km znanymi drogami. Nie pomyliłem się tylko w kwestii dystansu. Znikający śnieg odsłania niespodzianki na drodze. Na starcie miałem delikatną mżawkę. Temperatura powietrza była w okolicach 5 stopni. Godzina była druga – miałem na wstępie mały poślizg z czasem ale to chyba nie jest wielki problem skoro zdarza mi się bardzo często. Na początek była najkrótsza trasa do Baranowa. W tych godzinach raczej mało uczęszczana. Niespodzianki zaczęły się w lesie pomiędzy Puławami i Wronowem. Pierwszą była mgła. Unosiła się nad topniejącym śniegiem. W kolejnym lesie (Żerdź – Baranów) w reakcji na wstrząsy wywoływane przez dziury w jezdni zaczął mi hałasować błotnik. Od Żyrzyna padał też już większy deszcz. Ale sprawa błotnika mnie nieco rozdrażniła. Wyciągnąłem więc narzędzia i odkryłem, że mocując tydzień wcześniej błotnik zapomniałem założyć przeciwnakrętkę. Obluzował się korzystał z wolności. Dziwne, że nie robił tego podczas dojazdów do pracy. Miał na to przecież 5 dni. Naprawa w zaśnieżonym lesie podczas deszczu nie była tym co lubię najbardziej ale to tylko jedna śrubka. Poszło szybko i mogłem dalej wsłuchiwać się w szum deszczu i gum.



Wyjeżdżając z Puław i przejeżdżając przez miejscowości oświetlone latarniami ulicznymi (nie ma ich wiele) zauważyłem, że ptaki śpiewają tylko w tych rozświetlonych miejscach. Ciemność kazała im milczeć? Inną sprawą było to, że i dla mnie mała ilość wrażeń była powodem do rozmyślań. W ostatnich rozdziałach swojej książki Marcin Kula zastanawiał się nad stosunkiem do cmentarzy grup już nieobecnych lub znacznie mniej licznych niż kiedyś. Doszedł do wniosku, który i dla mnie wydaje się być oczywistym: dbamy o cmentarze gdy uznajemy, że ta grupa jest częścią naszej grupy. Moim zdaniem na poziomie społeczeństwa mamy najczęściej do czynienia z dominującym przekonaniem czy przekonaniem "poprawnym politycznie". Stosunek poszczególnych ludzi może być różny do cmentarzy. Dlatego na cmentarzach można obok zniczy znaleźć śmieci. Dlatego cmentarze z I wojny światowej są szczególnie zadbane gdy mówi się, że wśród poległych są Polacy.

Deszcz przestał padać gdy dojechałem do Baranowa. Dalsza trasa wiodła przez most na Wieprzu i Sobieszyn. Zatrzymałem się by zrobić zdjęcie zabudowaniom dawnego PGR-u. Tam w ciemności jest jeszcze pałac.



Jadąc do Lenda Ruskiego miałem trochę szczęścia. Głównie chyba dlatego, że we mgle używałem dwóch reflektorów. Jeden świecił nieco dalej i rozpędzony zdążyłem w Wolce Sobieszyńskiej ominąć wyrwę w jezdni. Była oznakowana biało-czerwoną taśmą rozciągniętą między słupkami. Zero elementów odblaskowych. Zarwał się fragment jezdni przy przepuście na rzeczce Śwince. Dalej na trasie przez las w światłach pojawiały się żaby. W większości ustawione do mnie przodem. Wyraźnie było widać ich jasne podbrzusza. Chyba nie przejechałem żadnej. Prawdopodobnie wędrowały do rozmarzających stawów.

Kolejna niespodzianka. W Lendzie Wielkim za zakrętem do Woli Gułowskiej znów drogę przecinały biało-czerwone taśmy. Tutaj też powstała dziura w przepuście. I to chyba na jego środku. Narzucono też wiele gałęzi by utrudnić przejazd. Znak zakazu wjazdu. Ale jakoś przeszedłem. Dalej już tylko trochę dziur w jezdni. Spokój cisza. Zaczęło mi się śpiewać: "droga daleka, noc taka ciemna, nikt na ciebie nie czeka…"

Nie wiem czy w Woli Gułowskiej kościół bywa nocami iluminowany. Chyba nie. Nie pamiętam bym go kiedyś widział w nocy rozświetlonym. Na jednej z wież w październiku 1939 r. byli żołnierze Kleeberga i ostrzeliwali nacierających Niemców.



Dalej pognałem do Adamowa. Chciałem zrobić zdjęcie tamtejszemu kościołowi. Architektonicznie nie jest szczególnie ciekawy ale interesowały mnie możliwości mojego aparatu. Tu zjeżdżając z głównej drogi wjechałem w kałużę. To prawda, że woda może skrywać głębinę. Tak było w tym wypadku. Szczęśliwie przejechałem.



A aparat niestety robi fatalne zdjęcia w nocy i nic na to nie poradzę. Na zdjęciu widać jedyne latarnie świecące całą noc w Adamowie. Są na rondzie. Poza nimi ciemność. Ale już się powoli rozjaśniało. W Wojcieszkowie był już prawie dzień. A na pewno dzień zrobił aparat rozjaśniając automatycznie zdjęcie. Tą jasność nieba potraktował już jako zachętę do robienia zdjęć bez szumu.



Na drodze do Łukowa już był ruch. Głownie w stronę Kocka. Ja jechałem w stronę przeciwną. Mgły unosiły się w lasach i ponad polami na których wciąż miejscami leżał śnieg.



W Łukowie byłe już gdy było całkiem jasno. Drogi mokre. Niebo zachmurzone. Do Międzyrzeca jeszcze około 30 km. Droga którą pojechałem była mi trochę znana. raz jeden, w nocy zdarzyło mi się nią jechać. Dziwiłem się wtedy jak długo jedzie się przez Trzebieszów. Teraz licznik pokazał trochę ponad 6 km.



Przy drodze wiele gniazd z bocianami. W końcu to wiosna :)

W Strzakłach na skraju lasu zauważyłem grupę krzyży. Nie wiem jeszcze co to za miejsce. Jeden ze starych krzyży wygląda na karawakę (początkowo myślałem, że to krzyż prawosławny). Mogiła? Cmentarz? Na mapach geoportalu zaznaczono tylko krzyż przydrożny. Nie wiem jeszcze co oznaczono na starych mapach.



W Międzyrzecu się zgubiłem. Zamiast pojechać jak zwykle przez centrum dałem się poprowadzić znakom. Dotarłem w miejsce gdzie są nowiutkie ścieżki rowerowe ale nie ma cmentarzy. Ale ścieżka rowerowa zaprowadziła mnie szczęśliwie pod cmentarz choć nadłożyłem drogi. I żebym jeszcze wiedział, że przejeżdżałem obok drogi do do Huszlewa, którą miałem jechać dalej. Ale nie wiedziałem. Na razie podjechałem pod mur cmentarza żydowskiego i zobaczyłem, że na jego terenie są ludzie. Furtka i brama były zamknięte. A oni z piłami mechanicznymi wycinali krzewy. Zupełnie mnie ignorowali. I teraz jak mam się zachować? Niepostrzeżenie nie wejdę. Na ucieczkę przed facetem z piłą mechaniczną nie mam ochoty. Na czekanie na policję (gdyby ją wezwali) nie mam czasu. Muszę to więc odłożyć chyba na jeszcze inny wypad. Tak czułem, że 13 to nie jest najlepszy wybór na realizację planów.



Zapytany przeze mnie o dalszą drogę (Manie) człowiek powiedział, że mam wjechać na E8 i będę miał drogowskaz. Nie miałem na mapach zaznaczonej szosy E8. W sumie coś mi w tym nie grało. Pojechałem w inne miejsce zapytać kogoś innego. Znów przeciąłem drogę, którą miałem jechać dalej i dojechałem do krajowej dwójki (to o nią chodziło poprzedniemu pytanemu o drogę). Tu wskazano mi kierunek i powiedziano, że będzie drogowskaz. Faktycznie był. Tylko napisano na nim "Huszlew". To logiczne ponieważ Manie są między "po drodze". Dość, że choć nie udało mi się po raz kolejny obejrzeć cmentarza w Międzyrzecu Podlaskim to udało mi się z Międzyrzeca wyjechać w drogę, której nie znałem. W Maniach przywitała mnie kolorowa figura przydrożna. Teraz jeszcze tych kolorów brakuje przyrodzie.



W samej wsi pogoniło mnie małe stadko psów. A gdy już skończył się asfalt dojechałem do poszukiwanej mogiły.



Właściwie jest to cmentarz. Obok powstańców z 1830 roku spoczywają tu też polegli w I wojnie światowej. Informację o nich znalazłem na krzyżu obok pamiątkowego kamienia.



Dalsza droga miała mnie doprowadzić do Łosic. Zanim dojechałem do Huszlewa mijałem pamiątkowe kamienie pod Wygodą. Na jednym z nich umieszczono informację o bitwie oddziału AK z Niemcami. Na drugim jest jeszcze dla mnie tajemnicza liczba 1835.



W Huszlewie mijałem dwór. Nie wiem czy jest zamieszkały ale wygląda na wyremontowany.



Za Huszlewem zrobiłem sobie na leśnym parkingu krótką przerwę.



Później jadąc do Łosic mijałem pomnik pomordowanych pod Jeziorami podczas II wojny światowej.



Coś co wyglądało na dworek ale może wcale nim nie jest.



I na koniec drogowskaz wskazujący na znajdujący się wśród pól cmentarz z XVIII wieku. Gdyby nie błoto pewnie bym mu nie odpuścił. Ale dla niego chętnie przyjadę tu jeszcze raz. Przy wjeździe do Łosic mijałem cmentarz parafialny. Nie znalazłem na nim mogiły powstańca. Zabrakło… kaplicy cmentarnej. Może to nie ten cmentarz? Może jest jeszcze jeden? Zostawię to sobie na później. Teraz pojechałem do cmentarza żydowskiego.



Tutaj na szczęście jeszcze nie ukończono ogrodzenia więc mogłem spokojnie wejść. A warto. Na wewnętrznej stronie muru umieszczono wiele macew z zachowanymi resztkami polichromii. No i jest to przykład cmentarza na który powróciły macewy użyte podczas wojny do utwardzania uli, chodników czy placów.



Na popołudnie zapowiadano opady deszczu i silny wiatr. Gdy wróciłem do roweru z cmentarza była godzina 11:30. Do Sarnaków miałem ponad 30 km. Na dwunastą planowałem początek powrotu. Wiatr już był dokuczliwy. Zrezygnowałem więc z Sarnaków i Drohiczyna. Tym łatwiej było mi to zrobić, że ziemia jeszcze jest trochę za miękka do udeptywania. Śnieg dopiero niedawno z niej zniknął. Skierowałem się do Mordów. To nie jest daleko. Ale jednak przejazd tego odcinka oznaczał jazdę pod wiatr bez osłony. Do tego jest tu całkiem duży ruch samochodów. Zatrzymałem się raz by rzucić okiem na kopiec przy drodze. Kopiec Piłsudskiego. O kulcie Marszałka po 1926 r. też wspominał M. Kula. To był kult wspierany przez administrację państwową. Propagowany w prasie i w szkołach. Coś z tego zostało. Nie tylko kopce.



Cmentarz w Modach znajduje się przy drodze do Łosic. Założony na wzniesieniu obok terenów podmokłych. Niegdyś ogrodzony. Teraz miejscami nie ma siatki na słupkach. Teren porastają gęsto krzewy i drzewa. Jest tu trochę macew. Głównie wykonanych z kamieni polnych. Takie macewy nie nadawały się do utwardzania dróg. Więc zostały. Prawdopodobnie pozostają w swoich pierwotnych miejscach. Większość (choć są wyjątki) skierowana jest na zachód. Miejscami można natrafić na śmieci. Miejscami na doprowadzające do białej gorączki ortodoksów znicze ze znakiem krzyża.



Od strony centrum miejscowości cmentarz nie prezentuje się okazale.



Zanim skierowałem rower na trasę do Łukowa rzuciłem jeszcze okiem na pałac w Mordach.



Wydawać się może, że nic się przez rok nie zmieniło. Budynek nadal grozi zawaleniem i trwają prace remontowe w pałacu i parku (takie napisy są na tabliczkach). Ale brak zmian jest pozorny. Zmieniła się bowiem firma nadzorująca ten teren. Ciekawe czy czekamy aż się to wszystko rozsypie?

Za Mordami zakręciłem w drogę do Wielgorza. To kilka kilometrów jazdy przez łąki. Teraz są zalane. W zeszłym roku ale chyba w maju dałem się tu przyłapać opadom gradu. Teraz spokojnie. Tylko miejscami woda zalewa skraj jezdni. Za Zbuczynem chciałem sprawdzić czy już są bociany w ogromnym gnieździe w miejscowości Grodzisk. Można powiedzieć, że tak i nie. Nie – ponieważ drzewo na którym było gniazdo zniknęło. Tak – ponieważ w jego miejscu postawiono słup z kołem na szczycie i para bocianów właśnie wiła na nim gniazdo.



Jednak to nie to samo. Zdjęcie z zeszłego roku (była trójka młodych).



W okolicach Dziewul chwilę popadał deszcz. Ale choć pojawiły się chmury, a czasami wiatr silniej dmuchnął dawało się jechać. Zatrzymałem się na moment na parkingu leśnym 5 km od Wojcieszkowa. Strasznie tu ludzie naśmiecili przez zimę.



W Adamowie zrobiłem nie po raz pierwszy zdjęcie cmentarzowi o którym nic nie wiem. Krzyże na płocie sugerują, że to cmentarz chrześcijański.



Ciemniejsze chmury pojawiły się na niebie gdy wyjeżdżałem z Woli Gułowskiej. Zatrzymałem się na moment by zrobić jej jedno zdjęcie.



Ta ciemność za moment zrobiła się mokra. Nawet grzmiało. Błyskały pioruny. Gwałtownie ale krótko padał deszcz. Zdążyłem jednak zmoknąć zanim znalazłem wiatę przystankową. Gdy już tylko kropiło ruszyłem dalej. Udało mi się dojechać do wiaty w Kalinowym Dole gdy znów lunęło.

W sakwach miałem wiele zwykle niepotrzebnych rzeczy, które mogą się przydać. Była tam np. peleryna przeciwdeszczowa. Bardzo dobra gdy nie ma silnego wiatru (więc nie dzisiaj). Były też ochraniacze na buty. Nie chciało mi się ich zakładać gdy rozpocząłem wyjazd. A było mi zimno w stopy. Teraz założyłem je by nie przemoczyć nóg. I ruszyłem w znów słoneczny dzień. Już się niestety jednak kończył.



Przed Lendem Wielkim Zobaczyłem już prowizorycznie naprawiony przepust na drodze (ten sam który w nocy był zamknięty).



Przez Zielony Kąt do Nowodworu. Przy pomniku Romów zamordowanych na terenie lotniska odbiłem w stronę Trzcianek.



W Sarnach ze stawu pokrytego jeszcze lodem unosiła się mgła. Zalewała drogę biegnącą obok niego. A ja rzuciłem okiem na zachód słońca.



W Gołębiu już kościół oświetlają w nocy. Ale się nie zatrzymywałem. Już było blisko. Już chciałem zmyć z siebie cały ten pot. I chyba przyroda postanowiła mi pomóc. Gdy wjeżdżałem do Puław zaczął padać deszcz. Ale to już może 4 km w deszczu. I koniec.

  • DST 286.64km
  • Teren 1.00km
  • Czas 15:17
  • VAVG 18.76km/h
  • VMAX 41.77km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 kwietnia 2013 Kategoria ponad 5 godzin

Płukanie łańcucha - kiedy to się skończy?

Ponieważ jeszcze leży śnieg. Ponieważ jeszcze jest zimno. Ponieważ… Nie ważne. Nie było sensu jechać tam gdzie chciałem (Opoczno, Końskie, Chinów, Mordy, Drohiczyn, Maciejowice, Góra Kalwaria itd – nie wszystko na raz oczywiście). Dlatego musiałem wymyślić trasę taką by wszystko było przy drodze. Wybór padł na starą zabawę w dwa mosty. Puławy i Annopol. Na razie nie ma między nimi żadnego innego mostu. Ma być. W Kamieniu. Ale na razie chcąc przedostać się na drugi brzeg Wisły przez oba mosty trzeba na wschodnim brzegu przejechać ponad 67 km. Pogoda zapowiadała się mokra. Temperatury dodatnie. A ja dawno nie sprawdzałem czy pojawiły się nowe rzeźby na Szlaku Artystycznym w okolicach Biedrzychowic. Nigdy też nie byłem w Lasocinie. A mapy googla pokazały tam ładną kapliczkę słupową z Chrystusem Frasobliwym.

Te plany powstały w piątek. Nastawiłem budzik na straszną godzinę (o której wstaję do pracy w tygodniu) i wymyśliłem, że do Kazimierza Dolnego przemknę się jeszcze przed wschodem słońca.

Obudziłem się jeszcze przed budzikiem. Kolano kontuzjowane w lutym bolało tak mocno, że mnie obudziło. Za oknem śnieg i gęsta mgła. Mgła i noc to nie jest najlepszy zestaw. Poczekałem z wyjazdem do wschodu słońca. Poczytałem "Ostatecznie trzeba umrzeć" Marcina Kuli, a potem i tak musiałem jechać na światłach. W Parchatce zatrzymałem się na moment przy kopcu powstańczym. Nie wiem dlaczego umieszczono tam daty 1831 i 1863. Najprawdopodobniej tylko ta pierwsza jest prawdziwa.



Droga z Puław do Bochotnicy nie była bardzo przyjemna. Znaki informowały w którą stronę znika droga. Nie było aż tak daleko widać. Ale w Bochotnicy już się nieco "przetarło". Zatrzymałem się przy drodze do przeprawy promowej. Dochodzi tutaj ścieżka rowerowa z Puław.



Dalej ma przechodzić nad wpadającą do Wisły Bystrą. Jeszcze nie przechodzi ale już i w tamtą stronę jest ok. 100 m ścieżki.



Szkoda, że nie leci koroną wału. Jeszcze rzut oka na trasą do Puław. W tej mgle śpiewały głośno ptaki. Zaklinały wiosnę (lub przeklinały zimę).



Do Kazimierza dojechałem bez większych problemów. Jeszcze było wcześnie. W późniejszych godzinach ruch jest tu uciążliwy. Szczególnie w weekendy gdy jest wiele samochodów z warszawskimi rejestracjami.



Pusty rynek to obrazek widywany tylko we wczesnych (bardzo wczesnych) godzinach lub właśnie gdy jest taka ohydna pogoda.



Coś co mnie zdziwiło: przy jatkach żydowskich nie było rozłożonych straganów i namiotów. Zwykle o świecie wre już tam praca. A dziś pusto.



Dalej pojechałem przez Czerniawy z lapidarium na nowym kirkucie.



Po zakręceniu w drogę do Uściąża jeszcze chciałem odwiedzić cmentarz wojenny. Ale tam dziś królują śnieg i bażanty.



Marcin Kula wspomniał o pewnym przesądzie panującym wśród żołnierzy Armii Czerwonej. Otrzymywali oni zamiast nieśmiertelników kapsułki w których mieli umieścić kartkę z informacjami osobowymi. Wielu kapsułki pozostawiało puste. Obawiali się, że właśnie umieszczenie tych informacji wewnątrz przyśpieszy ich śmierć. No i mamy groby bezimienne. A rodziny nie wiedzą, gdzie szukać swoich zmarłych.

W Uściążu zakręciłem w drogę do Opola Lubelskiego. Początkowo miałem zamiar jechać przez Wilków i Zagłobę. Ale w Opolu od dwóch lat trwają pracy na terenie cmentarza wojennego. Chciałem zobaczyć co się zmieniło od jesieni. Zmiany są nie tylko tam. W Karczmiskach rozebrano część muru parku przy dworku Wesslów. Był w kiepskim stanie. Będzie nowy. W Opolu Lubelskim ogrodzono już teren cmentarza i postawiono postument. Są tam jakieś informacje. Ale nie wiem jeszcze jakie. Nie chciałem wchodzić w ten mokry śnieg. Przyjadę tu jeszcze.





Jeszcze dwa lata temu byłem pewien, że jest to cmentarz prawosławny. Najprawdopodobniej garnizonowy. Zdaje się, że tu podobnie jak w Dęblinie pochowano żołnierzy poległych w I wojnie światowej. Na cmentarzu parafialnym też jest kwatera wojenna. Może tu pochowano tylko żołnierzy armii carskiej?

Z Opola Lubelskiego pojechałem dalej drogą do Annopola. Gdy dojechałem do Kluczkowic chciałem podjechać pod pałac. Drogi przy pałacu były zastawione samochodami. Na gęsto i prawie na styk. Wykręciłem więc rower w drugą stronę i pojechałem do Józefowa. Na tym odcinku padający dotąd śnieg zaczął zamieniać się w drobny deszcz. W Józefowie zrobiłem tylko jedno zdjęcie zabytkowego kościoła.



Za Józefowem widziałem przelatującego bociana. A w Bliskowicach dwa w gnieździe. Wyglądały na wymęczone. Przemoczone. Biedne. Gdy wyciągałem aparat jeden z boćków uznał, że bezpieczniej będzie odlecieć. Może przesądny?



Gdzieś w tych okolicach wymyśliłem, że zamiast do Annopola powinienem pojechać do Kopca. W ten sposób skróciłbym sobie drogę i ominął centrum Annopola. I przypomniałem sobie o pysznych bułkach z pieczarkami. Ostatecznie więc pojechałem do Annopola. Dla bułki. A pomiędzy mną i bułką stanęły zakłady granulacji kości w Annopolu.



Od lat leży tam sterta nieprzerobionych kości.



Jadąc dalej mogłem podjechać do mogiły zbiorowej Żydów pomordowanych w Annopolu. Ale śnieg, błoto. Tak samo na cmentarzu żydowskim w Annopolu. Pojechałem więc do piekarni/cukierni. Po zjedzeniu bułki mogłem pognać z góry na most i na drugą stronę Wisły.



Gdybym pojechał przez Kopiec wyjechałbym właśnie w tym miejscu. Po przejechaniu przez most musiałem jeszcze przejechać ponad kilometr do zjazdu w stronę skarpy. A tam zobaczyłem wiele nowych rzeźb ustawionych przy Szlaku Artystycznym.



Więcej w galerii

Dojechałem do wsi Nowe i stamtąd ruszyłem do Lasocina. Nie udało mi się odnaleźć poszukiwanej kapliczki słupowej. Ale też nie szukałem dokładnie. Jeszcze może tam powrócę. Na razie chciałem jechać dalej omijając Ożarów. Ponieważ nie znam tych okolic wybrałem drogę na wyczucie. Pojechałem do Czchowa i dalej, do Wlonic. Tak dojechałem do końca asfaltu. W lecie może bym się zdecydował jechać dalej. Teraz to co jest trudno jest nazwać wiosną. Pojechałem więc w drugą stronę i dojechałem do Ożarowa, który chciałem ominąć. Tu na moment zatrzymałem się przy synagodze.



Synagoga tu była. Budynek przebudowano. Zupełnie zatracił swój dawny charakter. Może tylko to zamurowane okno jest ostatnim śladem?

Przez http://bikestats.pl naszło mnie by wyrobić na rowerze dobrą średnią prędkość. Ruszyłem więc ostro do Tarłowa. Droga gładka. Kiedyś gdy jeszcze była z głębokimi koleinami to jak pamiętam i pobocza i drzewa były przyprószone białym pyłem. Dziś to wygląda zupełnie inaczej. Można nie zauważyć jadąc przez las, że tuż obok jest duża cementownia.

W Tarłowie też podjechałem pod synagogę. A właściwie pod ruiny synagogi. Ktoś uszkodził ogrodzenie i nawet wszedłem do środka. Widać, że to teraz śmietnik i kibel. Nie wiadomo jak długo postoi. Szkoda.



Na cmentarz żydowski nie pojechałem. Ostatnio była tam tylko jedna macewa. Leżąca na ziemi i pozbawiona napisów. Teraz pewnie przysypana śniegiem. Kolejnym celem był Solec nad Wisłą. Ale nie chciałem tam jechać drogą krajową. Wolę boczkiem. Nad Wisłą przez Ciszyce (jest ich kilka). Zupełnie przypadkiem dokonałem odkrycia. Po otrzymaniu sporządzonego w 1938 roku wykazu cmentarzy wojennych w województwie kieleckim nie mogłem odnaleźć na mapach wsi Dorotka. A teraz przejeżdżałem obok niej. Chyba i tam się wybiorę jak już wszystko podeschnie i się ociepli.

Po przejechaniu przez rzekę Kamienną zatrzymałem się przy dużym opuszczonym budynku w Woli Pawłowskiej. Ściana boczna jest murowana. Być może była to szkoła. Żałuję, że nie obejrzałem sobie dawnej, drewnianej szkoły w Chrząchowie. Te drewniane budynki mają coś w sobie. Nie potrafię jednak powiedzieć co. Przyciągają uwagę.



Naprzeciwko drogi, którą dojechałem do Pawłowic była malutka, biała kapliczka z figurą św. Jana Nepomucena. Już jej nie ma. Figura może jest ta sama ale kapliczka jest już inna.



Wszędzie są jakieś zmiany. W samym Solcu też. Tamtejsza figura Nepomuka będzie miała nowe zadaszenie. Wcześniej było drewniane.



Z Solca mam już tylko około 40 km do Puław. Gnałem zerkając na licznik czy mam ładną średnią prędkość. Nigdy tak nie jeździłem. Zawsze dojeżdżałem z zapasem sił. Oszczędzałem. Tak na wszelki wypadek. W Borowcu miałem koledze zrobić zdjęcie domu za młynem nad Zwolenką. Nie zrobiłem. Za Janowcem, w Oblasach zjechałem z głównej drogi do Góry Puławskiej i pojechałem przez Wojszyn. Tu od lat stoi opuszczona szkoła. Jest w coraz gorszym stanie.



Dalej był Nasiłów i … opadłem z sił. Co mi po dobrej średniej prędkości jak w ten sposób nie jadę swoim tempem, nie zatrzymuję się gdy chcę odsapnąć czy zapalić? Odpuściłem robienie średniej i już powolutku pojechałem dalej do Puław. Być może byłem trochę wcześniej na miejscu ale chyba nie było warto. Nie jestem sportowcem. Lubię jazdę do celu. I tak już będzie za następnym razem. Ciekawe, że gdy już byłem w Wojszynie znów zrobiło się zimno, wiał wiatr i trochę zaczął prószyć śnieg. Zima. Mogłaby wreszcie odpuścić. Po suchych drogach jeździ się znacznie przyjemniej.

  • DST 187.77km
  • Czas 09:35
  • VAVG 19.59km/h
  • VMAX 46.69km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 kwietnia 2013 Kategoria ponad 5 godzin

Płukanie łańcucha w lany poniedziałek

W planach miałem odwiedzenie Maciejowic i Chinowa koło Kozienic. Wczoraj padał śnieg ale w Puławach drogi w większości czarne. Warszawę podobno przysypało. Liczyłem na to, że sypało bardziej na północ. Trasa miała liczyć około 160 km. Za Maciejowicami miałem wejść w las i odnaleźć mogiłę zbiorową z II wojny światowej. W Chinowie po raz trzeci szukać w lesie jakichś pozostałości cmentarza z I wojny światowej. Ten cmentarz w Chinowie to dla mnie zagadka. Na mapach WIG zaznaczony jest jako pomnik. Na mapach geoportalu widać, że jest to spory obiekt. Ale gdy dwa lata temu pytałem ludzi mieszkających w Chinowie o cmentarz powiedziano mi, że jest ale sam go nie znajdę. Uparłem się. Nie znalazłem go do tej pory choć na pewno byłem na jego terenie. Zawsze byłem w okresie wybujałej wegetacji. Teraz chcę spróbować zanim się zazieleni.

Taki był plan. I nie zrealizowałem go. Gdy wystartowałem lekko prószył śnieg. Wiatr momentami próbował mnie przewrócić ale nie było lodu pod kołami. Jeszcze gdy byłem na moście pod Dęblinem nie było źle. Breja na brzegach jezdni nawet ustępowała pod kołami. Temperatura z początkowego zera (nie absolutnego) powoli dochodziła do jednego stopnia na plusie. Zatrzymałem się na moment na moście nad Wieprzem. W oddali Wisła.



A w Dęblinie wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw sypnęło śniegiem. Potem dojechałem do ścieżki rowerowej. Zakaz jazdy po czarnej drodze i nakaz jazdy po oblodzonym chodniku. Trudno. Zdjęcie zrobiłem będąc w sąsiedztwie cmentarza garnizonowego Twierdzy Iwangorodzkiej.



W tym śniegu trochę się zacząłem bać o swoje bezpieczeństwo. Ale w zeszłym roku do torby włożyłem kamizelkę odblaskową :) Teraz ją założyłem. Jaskrawy pomarańczowy powinien być widoczny z daleka. Kurtka czarno-biała z przewagą bieli - to mogło umknąć kierowcom patrzącym przez padający śnieg.

Pognałem więc przez kałuże na drodze w Stężycy i dojeżdżając do lasu przypomniałem sobie o tym jak to kiedyś szukałem w tym lesie cmentarza wojennego. Bez skutku. Jest tylko na mapach z okresu międzywojennego. Albo został zlikwidowany albo przepadł zapomniany. Za to śnieg nie dawał o sobie zapomnieć. Strefa większych opadów z dnia wczorajszego najwyraźniej sięgnęła do granic Stężycy. Dalsza droga była biała. Dojechałem tylko do leśnego parkingu. Chwilę postałem zastanawiając się gdzie mam jechać dalej. Plan już był nieaktualny.



Nie chciałem wracać przez Dęblin. Ze Stężycy biegnie droga do Ryk. Nie wiedziałem jak jest w Rykach ze śniegiem. Może lepiej? Wypadało sprawdzić. A potem albo jazda przez Bobrowniki do Puław albo gdzieś dalej. Miałem ochotę zobaczyć znów gęsi nad Wieprzem. Chętnie w Jeziorzanach. Ostatecznie w Drążgowie.

Przejazd do Ryk nie sprawił żadnych kłopotów. Koleiny w śniegu szerokie. Samochody radziły sobie z ich rozjeżdżaniem podczas wyprzedzania. A śnieg wciąż padał. Wiatr teraz miałem w plecy. Tylko jechać i jechać przed siebie.

Kościół w Rykach (zaśnieżony lub neogotycki jak kto woli).



Pojechałem dalej prosto (z małym zygzaczkiem wśród starej zabudowy miejskiej) w kierunku Oszczywilka. Lubię tą nazwę. Pierwszy raz zobaczyłem ją robiąc prawo jazdy na samochód. Rozbawiła mnie wtedy. Teraz budzi wspomnienia o Fiacie 126p i sympatię.



Celem były Lendo Wielkie i Lendo Ruskie. Co do dalszej jazdy decyzję mogłem podjąć w Sobieszynie. Trochę niepokoił mnie stan dróg w lasach. Choć śniegu nie było wiele ale miejscami drogi były pokryte błotem pośniegowym wyjeżdżonych w śniegu koleinach. Samochody wyraźnie przed wjechaniem do lasu zwalniały i powoli przejeżdżały te leśne odcinki. Najwyraźniej wcześniej było tu bardzo ślisko. Ja już nie miałem tak źle. Przeciąłem drogę do Nowodworu i wjechałem do miejscowości Borki. Rozpędziłem na czystej drodze i zaraz hamowałem. Przede mną po drodze szedł bocian. Jadąc powoli szarpałem się aparatem zamkniętym w torbie na ramie roweru. Zanim aparat wyjąłem bocian mnie dostrzegł. Rozpostarł skrzydła. Podskoczył i już był w powietrzu. A ja na ustawieniach ręcznym aparatu nie miałem szans by zrobić dobre zdjęcie. Wyszło jak wyszło. Trochę szkoda.



To był mały przedsmak tego co miało się zdarzyć za moment. Poziom pH rósł. Na końcu wsi poczułem i zobaczyłem, że przebiłem dętkę. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Od dwóch lat jeżdżę na oponach, które nie powinny zawodzić. Oczywiście teoretycznie nie powinny. Nawet producent w swoim katalogu podaje, że Marathon Plus Tour są nie do przebicia . Na dole strony katalogu wycofuje się z tego twierdzenia. Zacząłem na nich jeździć zanim zobaczyłem katalog więc nie czuję się oszukany ;) Przez 2 lata nie miałem ani jednego przebicia. Odzwyczaiłem się. A wcześniej przyzwyczajony byłem do wymiany gumy w nocy w lesie, lub w mieście po zamknięciu sklepów. Właśnie przez serię przebić między Starachowicami i Ostrowcem Świętokrzyskim zdecydowałem się na zakup mocnych opon. Wtedy już przebiłem ostatni zapas i nie miałem łatek. Gdybym nie spotkał dobrego człowieka z łatkami miałbym problem. Dobry człowiek nie tylko dał łatki na drogę ale też pokazał mi gdzie jest cmentarz żydowski w Ostrowcu Św. (szukałem go sam bez skutku). I mówił o oponach z wkładkami antyprzebiciowymi. Wcześniej chodziło mi o to by było jak najtaniej. Ale nie warto. Opony które kupiłem są trwalsze od najtańszych i mocniejsze. Gdyby jeszcze dawały stuprocentową pewność... Nie dają. I właśnie się o tym przekonałem. Podreptałem 300 m do najbliższej wiaty przystankowej by osłonić się od wiatru. Termometr pokazywał 1,5 stopnia na plusie ale szprychach miałem lód. Nie tylko na szprychach. Ale na razie interesowała mnie wymiana dętki i poszukiwanie tego czegoś co może dalej siedzi w oponie i przetnie następną (jedyną zapasową dętkę jaką z sobą wziąłem). Nic w oponie nie znalazłem poza sporych rozmiarów dziurą na zewnątrz. Ta wkładka antyprzebiciowa rzeczywiście jest niebieska. Ręczną pompką nabiłem nową dętkę ile się dało i dalej w drogę. Miejscowość w której bawiłem się w wymianę gumy to Zawitała. Zawitałem :) i pożegnałem.

W Lendzie Ruskim zatrzymałem się przy krzyżu. Ze względu na jego tło. Zimowe bardzo.



Podczas postoju zmarzłem. I nie udawało mi się na nowo rozgrzać. Jeszcze zatrzymałem się na moment w lesie pod Sobieszynem. Chyba byłem blisko szkoły rolniczej bo słyszałem wycie silników quadów. Gdzieś tam są teraz takie rozrywki. Zabrały ciszę. A ja czekam na wiosnę. I czasami się złoszczę, że to jeszcze nie teraz.



Na tym postoju rzuciłem okiem na napęd. Już musiałem kopać w przednią przerzutkę przy zrzucaniu łańcucha. Łańcuch nie przechodził płynnie z koronki na koronkę. A to wszystko przez warstwę lukru.



Nic dziwnego, że to tak wyglądało. Każdy podjazd to jazda pod prąd – w koleinach spływają strumienie wody z topniejącego śniegu. A ten plus z termometru chyba nie do końca jest plusem dodatnim. Już wiedziałem, że nie pojadę do Jeziorzan. Utwierdziłem się tym postanowieniu po wyjechaniu z lasów. Wiatr był teraz jawnie moim wrogiem. Jadąc przez Drążgów, Baranów, Śniadówkę i Chrząchówek mogłem liczyć na częściową osłonę drzew. Tak też pojechałem. Kilka gęsi przeleciało mi nad głową. Dużo więcej gęsi było słychać z daleka ale nie widać. Nie lubią pozować.

Most na Wieprzy pomiędzy Drążgowem i Baranowem.



Z Baranowa pojechałem drogą przy cmentarzu żydowskim. Ciekawe jak wiele osób jeżdżących tędy wie, że to cmentarz?



A dalej… Dalej miejscami na zjazdach trzeba było pedałować. Byle do zabudowań, byle do lasu, które osłonią przed wiatrem. Zmęczyło mnie to. Tak jak lubię :)
  • DST 115.09km
  • Czas 06:31
  • VAVG 17.66km/h
  • VMAX 39.29km/h
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl