Informacje

  • Wszystkie kilometry: 104229.44 km
  • Km w terenie: 357.00 km (0.34%)
  • Czas na rowerze: 264d 01h 46m
  • Prędkość średnia: 16.43 km/h
  • Suma w górę: 183183 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy trobal.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ponad 10 godzin

Dystans całkowity:9628.83 km (w terenie 138.50 km; 1.44%)
Czas w ruchu:473:53
Średnia prędkość:20.32 km/h
Maksymalna prędkość:52.67 km/h
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:283.20 km i 13h 56m
Więcej statystyk
Piątek, 24 czerwca 2016 Kategoria ponad 10 godzin

40

Wtorek, 15 marca 2016 Kategoria ponad 10 godzin

12

https://www.endomondo.com/users/10143080/workouts/688011156
Czwartek, 8 października 2015 Kategoria ponad 10 godzin

Trzydziesty szósty wpis archiwalny

https://www.endomondo.com/users/10143080/workouts/...
Wtorek, 16 czerwca 2015 Kategoria ponad 10 godzin

Dwudziesty czwarty wpis archiwalny

https://www.endomondo.com/users/10143080/workouts/543673944
Sobota, 19 kwietnia 2014 Kategoria ponad 10 godzin

Rekonesans i walka z wiatrem

19 kwietnia – wyjazd po dwóch tygodniach bez roweru. Nie miałem sił po pracy by trenować. Nie miałem też szczęścia do pogody. Zapowiadane silne podmuchy wiatru miałem zamiar wykorzystać podczas jazdy powrotnej jednak coś mi się chyba pomyliło i wystartowałem z wiatrem. Początek był więc lekki, przyjemny. I może dobrze, że tak wyszło, bo zamiast pojechać bocznymi drogami w stronę Żyrardowa pojechałem Alejami Jerozolimskimi. Ruch samochodów był dość mały. Zjazd na drogę planowaną utrudniony przez jej remont. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie ścieżki rowerowe i zakazy wjazdu rowerów. Raz nawet o mały włos nie spowodowałem wypadku gdy zamiast zejść z roweru na przejściu dla pieszych wjechałem sobie powoli. Do końca ścieżki dochodziło ogrodzenie sąsiadującej posesji szczelnie zasłaniające drogę. Ja wiem, że powinienem zejść z roweru. Wiem, że powinienem przeprowadzić rower. Że po przejściu przez jezdnię mogę znów na rower wsiąść. Tylko wykonywanie tej czynności kilkadziesiąt razy pod rząd jest po prostu nużące. I to podczas jazdy wzdłuż drogi uprzywilejowanej w stosunku do tych bocznych. Ktoś jednak uznał, że tak będzie bezpieczniej gdy rowerem będzie przejechać trudniej. W przyszłości postaram się nie jeździć przez Grodzisk Mazowiecki i kilka innych miejscowości utrudniających jazdę rowerzystom w imię bezpieczeństwa kierowców samochodów. W samym Grodzisku i tak musiałem przepuszczać pieszych przechodzących przez jezdnię w sposób nieprzepisowy. Może więc przepisy tam nie obowiązują, a ja byłem nadgorliwy? Nie ważne. Złościło mnie to i spowalniało. A wracając do zdarzenia, które mogło się dla mnie źle skończyć to i ja, i kierowca samochodu zahamowaliśmy gwałtownie i skutecznie. Na szczęście można hamować rozmawiając przez telefon komórkowy. No nie ja. Ale kierowca samochodu akurat miał jedną rękę zajętą. Tak dojechałem do Żyrardowa. Sądziłem, że najgorsze już jest za mną.
Sam Żyrardów obiecywałem sobie już wcześniej odwiedzić. Nie chodziło nawet o cmentarze wojenne, które tam chyba zniknęły. Nie chodziło też o cmentarz żydowski. Chodziło o dawną zabudowę przemysłową. Tym razem mniej więcej wiedziałem gdzie mam szukać kirkutu i Żyrardów był tylko mi po drodze. Minąłem interesujące dawne budynki mieszkalne osiedla robotniczego i odszukałem z pomocą map googla cmentarz. Wejście na jego teren wydaje się utrudnione. Jest szczelnie ogrodzony choć ślady wskazują na wizyty. Sam się nie zdecydowałem na wejście w obawie o rower – nie miałem go gdzie zostawić w miarę bezpiecznie. Ograniczyłem się tylko do objechania terenu cmentarza i kilka zdjęć przez płot.



Wracając do drogi, która miała mnie doprowadzić do Skierniewic zatrzymałem się na chwilę przy starych domach i zrobiłem im kilka zdjęć. Jedno z nich zamieszczam poniżej.



Pierwsze kilometry drogi do Skierniewic to był odpoczynek. Znacznie mniejsze natężenie ruchu samochodów. Las. Czasami pola. Miałem cichą nadzieję na dogonienie grupy szosowców, którzy tą samą drogą wyjechali przede mną z Żyrardowa. Nadzieja :-) . Nie było na to najmniejszych szans. Ale jechało mi się tak lekko i przyjemnie… Aż do skrzyżowania z drogą krajową. Zapomniałem, że to nią miałem przejechać ostatnie kilometry. Ale to skrzyżowanie miało dla mnie coś na osłodzenie goryczy zjazdu na ruchliwszą drogę. Z lewej strony przy drodze dostrzegłem na wzniesieniu krzyże prawosławny i łaciński. Na wprost widziałem pomnik przypominający te stawiane na cmentarzach żołnierzy niemieckich poległych w I wojnie światowej.





Oczywiście były to cmentarze wojenne z okresu walk pod Bolimowem. Nie wiedziałem o nich ponieważ ten wyjazd traktowałem bardziej jak rekonesans przed przyszłymi poszukiwaniami cmentarzy. Teraz jechałem do Skierniewic by rzucić okiem na cmentarz żydowski i pobliski cmentarz wielowyznaniowy. Ale takie przypadkowe odkrycia cieszą nie mniej niż odnalezienie cmentarza ukrytego w lasach, czy wśród pól.
Do cmentarza żydowskiego jechałem trochę na wyczucie. Pamiętałem kilka nazw pobliskich ulic i mniej więcej ich układ. Ale znalazłem skraju ulicy Granicznej „drogowskaz”.



Bez niego być może bym cmentarza nie zauważył i pojechałbym dalej. Na terenie cmentarza oprócz odzyskanych macew są też pomniki



oraz mogiła zbiorowa.



I jak bardzo inaczej niż w Żyrardowie. Wejść można swobodnie. Niskie ogrodzenie nie odcina od ludzi. A tak samo jak w Żyrardowie tu też nie widać śladów zniszczeń, profanacji. Cmentarz jest zadbany i czysty. Może chodzi o lokalizację? W Żyrardowie kirkut jest otoczony domami. W Skierniewicach oddalony od nielicznych tu zabudowań.
Plan, bo taki przed wyjazdem powstał, przewidywał dalszą jazdę do Łowicza (początkowo miał to być Płock ale ten pomysł odrzuciłem zdając sobie sprawę z braku przygotowania do takiego wysiłku). Nie miałem ochoty jechać drogą krajową. Innej nie miałem, chciałem poszukać ale… Po ruszeniu na północ odkryłem, że wiatr jest już bardzo silny i jazda w terenie odkrytym może być katorgą. Skróciłem więc trasę i pojechałem w stronę Sochaczewa. Przed Bolimowem miałem kilka kilometrów lasu, który dawał skuteczną ochronę przeciwwiatrową. Pod samym Bolimowem, będąc na wiadukcie przypomniałem sobie, że w związku z budową drogi nad którą biegł wiadukt pojawiły się zmiany związane także z okolicznymi cmentarzami wojennymi. Tylko ja nie byłem zupełnie przygotowany do ich poszukiwania. Odwiedziłem więc tylko cmentarz po drugiej stronie Bolimowa, w Kolonii Bolimowska Wieś.



Od tego momentu rozpoczęły się moje zmagania z wiatrem. Choć nie miałem daleko do Sochaczewa i droga była droga to leżało na niej trochę połamanych suchych gałęzi, a wiatr momentami chciał mnie przewrócić lub zatrzymać. Sytuacja poprawiała się tylko wśród zabudowań lub przy zagajnikach. A do Warszawy przecież jeszcze daleko. W Sochaczewie zatrzymałem się na moment by zrobić zdjęcie wzgórza zamkowego. Chyba już zakończono prace konserwatorskie i ziemne – widziałem zwiedzających.



Od Sochaczewa do Warszawy miałem już wiatr prosto w twarz. Na dobry początek pomyliłem drogi i pojechałem w stronę drogi krajowej choć chciałem pojechać przez Kampinos. Teraz chodziło i o mniejszy ruch samochodowy ale też o osłonę przed wiatrem. Jak skutecznie osłaniały mnie zabudowania i las poczułem za Lesznem gdy znalazłem się terenie całkowicie odkrytym. Pojawił się ból mięśni. Sądziłem, że to skutek długiej przerwy w jeździe ale inni jadący w tą samą stronę co ja mieli także ciężko. Te ostatnie kilometry były najcięższe. Po nich już trudno było wykrzesać z siebie siły by wśród zabudowań w Warszawie jechać z przyzwoitą prędkością. Wypompowany plułem sobie w brodę, że nie pojechałem do Broku z którego wracałbym z wiatrem.

  • DST 188.20km
  • Czas 10:20
  • VAVG 18.21km/h
  • VMAX 36.91km/h
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 października 2013 Kategoria ponad 10 godzin

Kawa w Nisku

Tak mnie coś naszło by jeszcze póki ciepło odwiedzać znajomych. To najczęściej się nie udaje ponieważ nie umawiam się na konkretne godziny i żeby ludzi nie wiązać nawet nie informuję, że przyjadę. Nie ma takiej możliwości, żebym dojechał gdzieś zgodnie z planem bo nie lubię planów. Szczególnie tych z określonymi godzinami i minutami. To ja decyduję podczas jazdy w jakim będę jechał tempie i ile czasu poświęcę na postoje. Nie przewidzę nieprzewidywalnego, a niespodzianki na drogach to przecież norma. Teraz zakładając, że dojadę do Niska nie byłem wcale pewien czy rzeczywiście to zrobię. Dużo zależało od czasu przejazdu. Prognozy przewidywały przeciwny wiatr. Celem podstawowym był Olbięcin gdzie chciałem zobaczyć cmentarz wojenny. Dopiero tam miałem podjęć decyzje co do dalszej trasy. Plan minimalny przewidywał powrót do Puław prosto z Olbięcina. Wcale tak nie chciałem ale ponieważ nie znałem swoich możliwości (dawno nie robiłem długich tras) musiałem brać pod uwagę brak sił.
Wyruszyłem przed świtem (o co teraz nie trudno). W Puławach mgły nie było. Dopiero w Bochotnicy od strony Kazimierza Dolnego wjechałem w tą watę unoszącą się nad Wisłą. Na taką okoliczność zamontowałem prowizorycznie do bagażnika jeszcze jedno tylne światło. Zależało mi na tym, by być widocznym. Kazimierz tuż przed świtem nie wyglądał szczególnie uroczo. Pusto na rynku. Ale to miasto turystów, a już po sezonie i przed świtem jeszcze się śpi.



Ja nie spałem. Chciałem jak najwięcej dnia spędzić w drodze. Przy przejeździe do Niska i tak było pewne, że zahaczę o kolejną noc. Za krótkie te dni.
Dojazd do Opola Lubelskiego i Wrzelowca nie sprawił żadnych problemów. Choć słońce już wstało z trudem przebijało się przez mgły unoszące się na kilku-kilkunastu metrach nad ziemią. W Kluczkowicach pojechałem w stronę Księżomierza. Wydawało mi się, że znam tą drogę już dobrze. Wcale jej jednak nie znałem. Musiałem jechać nią po raz pierwszy. Przecież znałbym pomnik postawiony partyzantom przy drodze. Widziałbym go kiedyś. A jednak go nie znałem i nigdy wcześniej go nie widziałem. Pomnik posiadał tablicę po której pozostały tylko śruby. Musiała zakrywać oryginalny napis. Co na niej było nie wiem. Ale musiała być „niesłuszna” i zakrywała to co „słuszne” jest teraz. Z wielu pomników poznikały tablice ale pod nimi nic nie było i teraz nie wiadomo co pomniki upamiętniają poza zmianą myślenia.



Trasa miała prowadzić przez Stare Boiska i Ugory. Tu się trochę zaplątałem. Przejechałem przez Ugory zamiast tylko się o nie otrzeć. Po kilometrze jazdy polnymi i leśnymi drogami musiałem zawrócić. Po powrocie na właściwą drogę miałem ponad kilometr drogi z resztkami nawierzcni betonowej przysypanymi żwirem. W lesie trochę tłucznia w glinie – mokry i śliski. Ale jeszcze jadąc przez pola nie wiedziałem, czy dojadę tam gdzie chciałem. Zdjęcie z drogi w stronę przejechanych już Ugorów.



Po dojechaniu do Grabówki już dalszą drogę rozpoznawałem. W Księżomierzu minąłem intrygujący mnie kiedyś kopiec (mówią że mogiła wojenna ale raczej jest to jeden z kopców Piłsudskiego gęsto powstających w okresie tworzenia jego kultu). Wkrótce był Liśnik Duży z dobrą nawierzchnią na drodze krajowej. Parę kilometrów na tej ruchliwej trasie nie zajęło mi wiele czasu ponieważ jechałem bokiem do wiatru. Znalezienie cmentarza też nie było problemem choć to moje drugie podejście. Epegeiro na forum eksploratorzy.com.pl wcześniej informował, że cmentarz jest przy końcu drogi na terenie Ośrodka Szkolno-Wychowawczego. Za pierwszym razem szukałem na początku i w to miejsce nie dotarłem.



W planach miałem tu być około godziny 10. Było po 11. Kilometrów na liczniku też miałem więcej niż przewidywał plan. Gdzieś się wcześniej zaplątałem, a wiatr wcale mi nie ułatwiał jazdy. Do Stalowej Woli było jeszcze ok. 40 km. Do Niska dalej. Optymistycznie patrząc powinienem tam dojechać w 2 godziny. Ale to teoria. Będą przecież postoje i może też jakieś przeszkody. Na początek dojechać miałem do Zaklikowa. To mi się udało całkiem dobrze. Odwiedziłem cmentarz żydowski



i rzuciłem okiem na kościół cmentarny.



A potem… Potem było kilka wahadeł na drodze. Między Zaklikowem i Stalową Wolą jest ich kilka. Wiedziałem, że nie chcę tędy wracać. Wiedziałem też, że nie będę chciał jechać przez Stalową Wolę. Ale zanim do niej dojechałem zatrzymałem się jeszcze przy rekonstrukcji przejścia granicznego z czasów zaborów. Między Lipą i Dąbrową Rzeczycką przebiegała granica. Wjeżdżałem do Galicji.



W tle widać pomnik z wizerunkami T. Kościuszki i J. Piłsudskiego.
Miałem zamiar przejechać przez San mostem na trasie krajowej biegnącej do Rzeszowa. W tym celu w Brandwicy musiałem odbić na wschód. Trochę się tam zaplątałem i nieomal nie wjechałem jednak do Stalowej. Ale jak już poznałem drogę byłem pewien, że nią właśnie będę też wracał. Jest to o wiele przyjemniejsze niż przebiajnie się ścieżkami rowerowymi przez miasto. W Nisku kumpla zastałem w domu. Wypiliśmy po kawie. Pogadaliśmy. I mogłem wracać. Na liczniku miałem już ponad 150 km, a plan przewidywał maksymalnie 140. No i gdy ruszałem w drogę powrotną było już po szesnastej. Niewiele dnia mi pozostało na jazdę. Nie było szans bym dojechał za dnia do Annopola. Trochę dziwiłem się ruchowi panującemu na drogach. Zwykle gdy jechałem tędy po zmroku ruch był mały. Ale to przez to, że teraz jechałem znacznie wcześniej. Po 21 już wyraźnie ruch samochodów zmalał i do samych Puław miałem na drodze spokój. Dojechałem ok. 23. To później niż planowałem. I to jeszcze jeden dowód na to, że szczegółowe planowanie jest do bani. Wystarczy ogólny zarys i kilka wariantów trasy (pierwotnie wracać miałem przez Kraśnik – Chodel – Poniatową – Wąwolnicę).
  • DST 272.13km
  • Teren 4.00km
  • Czas 12:27
  • VAVG 21.86km/h
  • VMAX 49.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 września 2013 Kategoria ponad 10 godzin

Stolica

28 września ruszyłem pierwszy raz na rowerze do Warszawy. Już z zasady omijałem to miasto. Nie po to jeżdżę na rowerze by męczyć się w towarzystwie samochodów. Hałas, ciasnota na drodze to żadna przyjemność. Ale skoro jeszcze nigdy nie wjeżdżałem do Warszawy to wypadało choć raz spróbować. Wybrałem najkrótszą drogę – trasę nadwiślańską. W dużej części była to droga, którą już znałem. Tędy kiedyś jechałem do Karczewa i Otwocka. Dalej się jednak nie zapuszczałem. Do tego dnia. Do Karczewa było w miarę spokojnie. Ale od Otwocka zaczął się koszmar którego zwykle unikam – sznur samochodów. Rowerzystów niewielu i nie odpowiadają na powitanie – podobno tutaj to norma. Zagrożenia: autobusy komunikacji miejskiej niemal ocierające się o kierownicę i młodzi kierowcy usiłujący wyjechać samochodami z dróg bocznych. Te problemy skończyły się gdy zaczęła się ścieżka rowerowa. Dojechałem do Saskiej Kępy. Wypiłem kawę i powrót. Ale nie tą samą drogą. Najpierw przejechałem na drugi brzeg Wisły. Na moście wykonałem jedyne zdjęcia podczas tego wyjazdu.





Miałem zamiar dojechać do Góry Kalwarii w miarę możliwości omijając ruchliwe drogi. I już zaraz za mostem popełniłem błąd – nie przejechałem przez wał tylko pojechałem ścieżkami rowerowymi szukając drogi prowadzącej na południe. Trochę pobłądziłem zanim dotarłem do Wilanowa. To na pewno nie miało być tak. Wilanów jak i Konstancin-Jeziorna miały być ominięte. Nie wiem jak ale chciałem je ominąć jadąc bliżej Wisły. To się nie udało. Dopiero w Konstancinie zjechałem w boczne drogi. W Górze Kalwarii przejechałem przez most i zacząłem kombinować jak dojechać przez Sobienie-Jeziory do Wilgi. Nie miałem map. Nie pytałem o drogę. Jechałem na wyczucie i gdy z gminy Wilga znów wjechałem do gminy Sobienie-Jeziory uznałem, że pozostaje się poddać i zawrócić. Słońce już zaszło. Do Wilgi dojechałem w ciemnościach i stąd miałem już tylko 70 km do Puław. Podsumowując: wyjazd nieciekawy ale trochę udało się pokręcić w znośnych jeszcze temperaturach.
  • DST 271.79km
  • Teren 2.00km
  • Czas 12:44
  • VAVG 21.34km/h
  • VMAX 39.46km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 sierpnia 2013 Kategoria ponad 10 godzin

Krótko i blisko

Trasa krótka. Choć zakładałem, że zmieszczę się z przejazdem w jednym dniu i nie zahaczę nocy to tak "w razie czego" wystartowałem gdy słońce dopiero miało się pojawić. Prognozy pogody mówiły o całym dniu w pełnym słońcu i porannych mgłach. Ale tych mgieł nie było wcale za wiele. Wyjeżdżając z Puław znalazłem mgłę znad kanału z podgrzaną w Zakładach Azotowych wodą.



Gdzieś tam daleko na łąkach było widać trochę mgieł ale nie wiele. W Gołębiu już powyłączałem światła. Było za jasno by w czymś mogły pomóc.



Dopiero za Gołębiem zobaczyłem więcej mgieł. Ale były daleko od drogi do Dęblina.



Zatrzymałem się raz przy gnieździe bocianim. Dorosłe boćki już chodziły po polach. Młodzież jeszcze spała. Ale jadąc dalej widziałem wiele gniazd w których młode bociany stały bez ruchu. Tak jakby wcale nie miały ochoty się ruszyć z tych gniazd. Młode gawrony już od paru tygodni latają z dorosłymi. A bociany nie. Na pewno cierpią z powodu upałów. Ale rano jeszcze nie było tak ciepło. Temperatura dochodziła do 15 stopni.



W Stężycy rzuciłem okiem na to co jeszcze w tym roku budowano. Powstał ośrodek rekreacyjno-wypoczynkowy. Ale przed szóstą rano nikogo jeszcze tu nie było.



W pobliżu zauważyłem figurkę z Chrystusem Frasobliwym. Figurka na szczycie wygląda na nową ale cała kapliczka wydaje się starsza.



Do Maciejowic dojechałem tuż po siódmej rano. Przez robienie zdjęć już miałem opóźnienie ale jeszcze nie tak duże bym musiał skracać zaplanowaną trasę. W sumie nie jechałem za szybko. Nie tylko mi się nie spieszyło ale też spowalniał mnie słaby przeciwny wiatr. Z czasem coraz wyraźniej dawał się odczuwać. Ale jeszcze w Łaskarzewie był niemal niezauważalny. Nic nie poruszało liści na drzewach i krzewach. Tutaj jak zwykle zajechałem na cmentarz żydowski. Jest blisko drogi. To zachęca do odwiedzin. Za każdym razem widzę więcej zniszczeń. Już nie ma ani jednej Gwiazdy Dawida z ogrodzenia cmentarnego. Nie widziałem też by jakaś leżała na ziemi jak podczas poprzedniej wizyty. Przybywa śmieci.



Do Garwolina już blisko. Kusiło mnie by pojechać przez Sulbiny i tam też rzucić okiem na kirkut. Ale tamten cmentarz jest daleko od domów. Tam jeszcze nie widziałem by wyrzucano śmieci. Ostatecznie pojechałem najkrótszą droga do Garwolina. I dostrzegłem przy drodze wiele kobiet (także z dziećmi) obserwujących drogę. Wszystkie patrzyły w kierunku w którym właśnie jechałem. W samym Garwolinie podobnie – stały i czekały, a ja nie wiedziałem na co czekają. Zagadka rozwiązała się sama. W centrum miasta zatrzymano ruch. Szły pielgrzymki. Garwolińskie pielgrzymki.



Po przejściu dwóch grup można było ruszyć dalej. Tutaj zakręcałem w prawo. Gdybym wiedział o co chodzi dawno bym to zrobił ale grzecznie czekałem. Jechałem do Parysowa i dalej – do Siennicy i Mińska Mazowieckiego. W Parysowie poza synagogą, cmentarzem żydowskim (bez nagrobków) i stodołą z fragmentów nagrobków żydowskich trudno o coś co chciałbym zobaczyć. Nigdy jednak nie fotografowałem kościoła.



Wciąż się śpiewała piosenka z Legionowa. Jedyny związek jaki mi przyszedł do głowy to moje marne tempo jazdy. To wystarczyło by w głowie akurat ta piosenka zaczęła się w kółko sama śpiewać.


W Mińsku Maz. najpierw pojechałem na cmentarz żydowski. W ostatnią niedzielę też tu byłem ale padł mi aparat. Zdjęcia robione komórką były fatalne no i nie zrobiłem ich wiele. Być może dlatego nie wiedziałem, że wchodzę na cmentarz od tyłu. Dziś odkryciem dla mnie był pomnik i brama cmentarna. Za pierwszym razem nie wszedłem tak głęboko w głąb cmentarza by je zobaczyć. A teraz mogłem zobaczyć jak ten cmentarz jest niszczony i zaśmiecany.



Te spodnie widziałem z daleka podczas poprzedniej wizyty. Ale generalnie nie przygotowałem się – tzn nie przeczytałem nic z tego co na temat tego cmentarza napisano w sieci. Dlatego odkrycie macewy z antysemickimi napisami było dla mnie szokiem. Nie wiedziałem czy mam zawiadomić policję. Postanowiłem najpierw to sprawdzić i zapytać koleżanki.



Już wiem, że już w 2011 o tym pisano w prasie. Dotąd nie usunięto. Pomazano też pomnik, który niedawno pomalowano.



Nieswojo się poczułem widząc, że zza krzaków obserwuje mnie łysy osiłek palący papierosa. Nie wiem kiedy się pojawił. I nie wiedziałem, czy ma ochotę na jakiś "cel rabunkowy" czy "rasistowski" – już takie myśli mi chodziło po głowie po tym co zobaczyłem na tym cmentarzu. Chyba nie miał ochoty na żaden z tych celów. Może tylko zobaczył kogoś na cmentarzu i sobie popatrzył co robię? Zdjęć zrobiłem wiele ale ostro świecące słońce i cienie drzew wiele z tych zdjęć zdyskwalifikuje. Ruszyłem szukać parku z pałacem.

Pałac niestety trudno obfotografować dookoła. Trwają jakieś roboty budowlane od frontu i trudno złapać całą fasadę na zdjęciu.



Kolejnym celem wyjazdu był Kałuszyn. W ubiegłym roku sfotografowałem tam macewę umieszczoną na ścianie kościoła. Chyba jedyna zachowana. Wtedy jednak nie wiedziałem gdzie dokładnie znajdował się cmentarz żydowski. Teraz byłem lepiej przygotowany i już szukałem dwóch cmentarzy. Nowy to tylko łąka.



Na starym znajduje się teraz budynek Urzędu Miejskiego.



Teraz mogłem rozpocząć powrót. Ale i na ten powrót miałem jeszcze coś zaplanowanego. Po minięciu w Zgórznicy pomnika bitwy pod Stoczkiem (przy którym w kwietniu w nocy o mało nie zamarzłem)…



…pojechałem w stronę miejscowości Jamielne. Na starych mapach przy polnej drodze zaznaczony był cmentarz. Nie wiem jaki. I to dotąd nie wiem. Nie ma tam żadnego krzyża, żadnej tabliczki. Rosną tylko krzewy i drzewa.



Zamiast wracać do Puław najkrótszą drogą pojechałem do Krzywdy. Głównie dlatego, że chyba jeszcze nigdy tam nie byłem. Mapy google pokazywały zdjęcie dworku będącego siedzibą Urzędu Gminy. Uznałem, że warto rzucić na to okiem. I warto było. Dworek jest ładny.



Już jadąc do Puław, w Okrzei pomyliłem drogi. Wybrałem tą z lepszą nawierzchnią zamiast tej najkrótszej. Pomyłkę uzmysłowiłem sobie gdy jechałem przy murze cmentarza. To na pewno nie ta droga, którą zwykle jeździłem. Po 12 km byłem w Nowodworze. To już regiony parokrotnie odwiedzane w tym roku. Nie było już szans na pomyłki. Przy pomniku Romów zamordowanych przez Niemców podczas II wojny światowej na terenie lotniska zakręciłem do Trzcianek.



W Puławach byłem około godziny przed zachodem słońca. Wszystko więc wyszło prawie tak jak planowałem. Prawie. Bo nie planowałem tych upałów i odwodnienia. Ale to już nie ważne.
  • DST 266.07km
  • Teren 1.00km
  • Czas 11:45
  • VAVG 22.64km/h
  • VMAX 40.83km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 lipca 2013 Kategoria ponad 10 godzin

Do Sochaczewa i Mińska Mazowieckiego

Wyjazd trochę zakręcony. Zaczęło się od pomysłu by pojechać do Sochaczewa zobaczyć tamtejszy kirkut i kilka cmentarzy nad Bzurą, które zaznaczono na przedwojennych mapach WIG. Jak Sochaczew to blisko do Wyszogrodu. Od dawna też obiecuję sobie pojechać do Mińska Mazowieckiego zobaczyć tamtejszy cmentarz żydowski. Pomiędzy tymi miejscami jest polityczne centrum Polski do którego zajeżdżać nie mam ochoty. Z obliczeń wychodziło mi, że przeskok z zachodu na wschód Wawy będę robił w nocy. Ale tak w razie czego i na mijane miejscowości miałem jakieś plany zwiedzania. Przejazd W-Z mógł odbywać się dwiema alternatywnymi trasami – wiele zależało od natężenia ruchu. Wersja dłuższa zbliżała mnie do granicy 500 km. Możliwe było jej przekroczenie. Wiele zależało od przypadku, a tego nie da się zaplanować. By był to przejazd "rekordowy" szanse były niewielkie. Może przesadziłem z temperaturami. Nie przejąłem się zbytnio zapowiadanymi upałami. Liczyło się dla mnie głównie to, że będzie ciepło w nocy.

Wystartowałem "skoro świt". Do Warki. Poza miastem unosiły się mgły i było ciepło.



Do Warki pojechałem inną trasą niż zwykle to robiłem. Najczęściej jechałem przez Kozienice. Tym razem wybrałem się przez Garbatkę Letnisko i Pionki. A to dlatego, że już mijało kilka lat jak nie jechałem przez Garbatkę Letnisko. Zawsze tą miejscowość kojarzyłem z zapachem drewna. Być może gdzieś za zabudowaniami są tartaki. Teraz też pachniało drewno i było to bardzo przyjemne. Za Pionkami kierowałem się w stronę Brzózy. Wszędzie po drodze złociły się zboża. Po deszczu ich kolor stał się bardzo intensywny.



A kombajny szaleją, szaleją… Nie tego dnia rano – jeszcze zboże było za mokre. Ale wiele pól już wykoszonych i pozostało na nich tylko siano. Meteorolodzy straszą wczesną jesienią tego roku. Może nadejść już w sierpniu.

Cmentarz wojenny w Grabowie nad Pilicą od lat się nie zmienia – krzyże poustawiane przypadkowo.



W Warce wybierając drogę do Grójca wpakowałem się w środek targowiska. Masa samochodów i ludzi. Poza tym miejscem w zasadzie w mieście pusto. Wystarczyło oddalić się na 200-300 m od targowiska. Przejazd jednak był koszmarny. A jadąc koleiną w stronę Grójca (nigdy nie jechałem tą drogą wcześniej) mijałem dwa dworki. W zasadzie niedostępne. A i czasu mi było na nie szkoda. Szukałem cmentarzy, nie dworów.

Wg map z Grójca pojechać dalej mogłem chyba tylko Drogą Krajową 50 w stronę Mszczonowa. Ale droga do Grójca, którą jechałem od Warki wcale do Grójca nie zakręcała. Przechodziła wiaduktem nad trasą szybkiego ruchu i … znikała. Tzn niby biegła dalej ale już sam początek był ciekawy. Piach i bruk z polnych kamieni. Tak przez ponad kilometr. Wśród sadów. Gdyby nie nocne opady deszczu nie przejechałbym. A gdy już przejechałem i dalej poruszałem się na wyczucie drogami asfaltowymi natrafiłem na mogiłę powstańców styczniowych w Belsku Małym.



Ze względu na czas nie zdecydowałem się na przejazd następnymi drogami gruntowymi, a tylko tak można dojechać do Mszczonowa bez wjeżdżania na drogę krajową. Lawirując drogami bocznymi przejechałem ok. 11 km od Grójca. Na pewno nie skróciłem sobie drogi tylko ją wydłużyłem. Ale wciąż gdy słyszę nadjeżdżający od tyłu samochód osobowy kurczowo zaciskam palce na kierownicy. Tak przy okazji… Minęło już kilka tygodni od wypadku, a do tej pory mam problemy z lewą ręką. Ponaciągane ścięgna i mięśnie (może i ponadrywane bo za długo to trwa). Mocne trzymanie kierownicy nie pomogło, a wręcz zaszkodziło. Teraz wjeżdżając na drogę krajową cieszyłem się z wąskiego pobocza. Tak jakby biała linia była murem, który mnie przed czymś będzie chronić. Ale tłumaczę wciąż sobie, że zasada ograniczonego zaufania do innych użytkowników drogi nie może zmienić się w zasadę braku całkowitego zaufania. To byłaby już jakaś paranoja.

Mam liczące sobie już 4 lata mapy drogowe. Właściwie to nie mapy tylko kartki z atlasu samochodowego. Już część pogubiłem. A teraz coraz częściej gubię się korzystając z tych nieaktualnych już map. W Mszczonowie jest obwodnica i trasa szybkiego ruchu. Nie mam ich na mapach. Cmentarz żydowski do którego chciałem dojechać znajduje się prawie poza miastem. Wg mapy (w tym wypadku wydruk mapy z geoportalu) miałem mieć drogę biegnącą prosto w stronę cmentarza. W rzeczywistości miałem tam zamiast drogi przechodzący w poprzek chodnik i jakieś kwietniki. Pojechałem więc drogą okrężną, na wyczucie. Tak dojechałem do kładki nad trasą szybkiego ruchu. Kładka ładna. Udało mi się podjechać mimo jednego bardzo ciasnego zakrętu.



Z kładki widać cmentarz, który chciałem zobaczyć z bliska.



Ohel i kilka macew. Brama i furtki zamknięte. W wysokiej trawie i tak niewygodnie by się szło by je sfotografować z bliska. Nie znalazłem informacji o tym gdzie jest dostępny klucz. Poprzestałem na oglądaniu przez płot. Tu też były wysokie trawy i trochę pokrzyw.

Choć nie sprawdziłem tego na mapach miałem nadzieję dojechać do Żyrardowa drogą, która zaczynała się obok cmentarza. Po kilkuset metrach zakręcała w tą samą stronę, w którą biegła obwodnica Mszczonowa z numerkiem drogi krajowej 50. Raz się tylko zgubiłem przez te obwodnice. Dojechałem do końca jakiejś drogi dojazdowej do pól. Nie było szansy bym przedostał się na sąsiednią DK przez rów i płot. Ostatecznie jednak dojechałem. I przejechałem. Żyrardów od dawna jest dla mnie zagadką. To do Żyrardowa jechały transporty z rannymi po atakach chemicznych pod Bolimowem. A jednak nawet na przedwojennych mapach WIG nie ma zaznaczonych cmentarzy w których by żołnierze umierający w szpitalu byli chowani. Znalazłem jeden ale dziś w jego miejscu stoi duży budynek. W Żyrardowie jest też cmentarz żydowski ale nie byłem nastawiony na jego odwiedzenie. Dlatego, że wciąż szukam informacji o miejscach pochówków żołnierzy z żyrardowskiego szpitala (lub szpitali). A samo miasto wydało mi się przy tym szybkim przejeździe dość ciekawe i warte nalotu większej grupy eksploratorów. Jakby nie było przejechałem przez to miasto z myślą, że jeszcze tu kiedyś wrócę.

Kolejnym punktem w którym miałem się porozglądać były Wiskitki. Na mapach współczesnych (z geoportalu) są tu trzy cmentarze i pomnik. Pierwszy cmentarz na zdjęciach lotniczych wyglądał na zarośnięty drzewami i krzewami. Na miejscu zobaczyłem, że porastają go gęsto bzy. Ale nie ma żadnych tablic informacyjnych. Tak jakby to był tylko zagajnik.



Nie mam pomysłu na to, komu ten cmentarz służył. Moje początkowe podejrzenia, że jest to cmentarz z I wojny światowej osłabły gdy dotarłem do miejsca oznaczonego na mapach jako pomnik. To jest właśnie cmentarz z I wojny. I być może wyjaśnia przyczynę braku cmentarzy wojennych w samym Żyrardowie. Jego podobieństwo do cmentarza w pobliskim Guzowie jest uderzające. Tu też są podłużne mogiły zbiorowe. Nieco krótsze niż te z Guzowa. Nie wykluczone jednak, że i tu masowo chowano ofiary chmur chloru. W Guzowie chowano ludzi przysypując kolejne warstwy wapnem. Tu mogło być podobnie. I choć cmentarz wygląda niepozornie na pewno spoczywa tu ponad tysiąc poległych (choć tą pewność mam tylko z domysłów i podobieństwa do cmentarza w Guzowie).



Wg map vis a vis "pomnika" jest cmentarz żydowski. Samotna furtka na skraju puszczy zastanawia.



W zaroślach kryje się co najmniej kilka macew. Nie spenetrowałem całego terenu – cmentarz nie jest mały. Warto tu chyba pojawić się zanim się wszystko zazieleni. Może przy okazji jakiejś wyprawy pociągiem do Żyrardowa? Może.

Z Wiskitek miałem zamiar jechać prosto do Sochaczewa. Tak jak biegnie DK50. Ale zapomniałem o Guzowie. Dopiero gdy zobaczyłem bramę do parku postanowiłem rzucić okiem na pałac. To w nim znajdował się w 1915 r. punkt opatrunkowy. I w pobliżu parku jest wspomniany ogromny cmentarz wojenny. Pałac jest remontowany. Ale zniknęły taras i schody do parku.



W 2009 roku wyglądało to inaczej. Pałac więc będzie wyglądał trochę inaczej. Ale się nie zamieni w ruinę.

Zanim się na dobre rozpędziłem znów zatrzymał mnie widok cmentarza wojennego. Nie słyszałem o nim wcześniej ani nie dostrzegłem na mapach. Jest przy samej drodze w Bielicach. Zadbany. Sam się rzuca w oczy.



W Sochaczewie zaskoczył mnie remont wiaduktu. Na kartce przyczepionej do znaku zakazu wjazdu napisano długopisem jak dojechać do centrum. Dla mnie to nie był problem ponieważ dla pieszych pozostawiono jeden chodnik na wiadukcie dostępny. Ale kierowca któremu odczytałem treść kartki (nie chciało mu się wychodzić z samochodu i kartki nie zauważył) miał ubaw. Grunt, że było jasne jak do tego centrum dojechać. Ja przeszedłem spokojnie, a za wiaduktem ruszyłem już na rowerze rozglądając się za skrzyżowaniem z którego miałem dotrzeć do jednego z najstarszych w Polsce cmentarzy żydowskich. Przez lenistwo nadłożyłem drogi. Cmentarz był przy samym skrzyżowaniu w bocznej uliczce. A ja pojechałem ponad kilometr dalej szukając go przy drodze głównej. Dopiero po sprawdzeniu na mapie wróciłem i zauważyłem (widoczne z daleka) gwiazdy Dawida na bramie cmentarnej.



Niewiele macew udało mi się tu zobaczyć. Albo tak mało ich się zachowało albo skrywały je wysokie trawy. Jest kilka pomników. Jeden z nich składa się ze szczątków rozbitych stel nagrobnych.

W planie miałem teraz cmentarze w pobliżu Sochaczewa od strony Wyszogrodu. Przejeżdżając przez centrum dostrzegłem, że trwają jakieś prace przy wzgórzu zamkowym. Ale się nie zatrzymywałem. Trochę źle zaplanowałem trasę. Najpierw pojechałem do cmentarzy w Młodzieszynie, a później do Brochowa. Gdybym zrobił odwrotnie miałbym krótszą nieco trasę do przejechania do mostu na Wiśle. Spodziewałem się odnaleźć tu choć jeden cmentarz z I wojny światowej. Ale pod Młodzieszynem to co na mapach WIG zaznaczono jako cmentarze z I wojną niewiele ma wspólnego. Choć może trochę… Jeden z tych punktów to cmentarz parafialny. Znajdują się na nim mogiły żołnierzy poległych w 1939 roku podczas Bitwy nad Bzurą.



Drugie miejsce można nazwać kościeliskiem. Był tu kiedyś kościół. Być może przy nim był cmentarz. Kościół zniszczono w roku 1915 i dziś w jego miejscu stoi pomnik.



Jadąc do Brochowa rozglądałem się za drogą gruntową do dawnej żwirowni. Gdzieś tam miał być poszukiwany cmentarz. Jedyna droga jaka mi pasowała to droga prywatna z zakazem wjazdu. Innej nie znalazłem. Na mapach współczesnych cmentarza nie odnalazłem. Założyłem więc, że może już go nie być. Ale jeszcze poszukam informacji. Gdzieś kiedyś czytałem, że w pobliżu Brochowa jest taki wojenny cmentarz. Może nie ten. Ale to dopiero muszę sprawdzić. Zajechałem jak 4 lata temu pod kościół by znów zrobić mu zdjęcie z jego odbiciem w wodzie. Poprzednio byłem tu o świcie, teraz słońce już było nisko.



Było nisko i szybko się obniżało. A ja jeszcze chciałem… No chciałem ale realistycznie patrząc brałem pod uwagę i taką możliwość, że słońce schowa się zanim dojadę do Czerwińska. Ale do Wyszogrodu miałem dojechać jeszcze za dnia. Ruszyłem więc troszkę szybciej. Mijałem drogowskaz do miejsca przeprawy W. Jagiełły w 1410 r. Mijałem drogowskaz do cmentarza ewangelickiego. Z bólem serca ale mijałem. Z tego pędu był tylko pot, który zalał mi oczy gdy się na moment zatrzymałem przejeżdżając po raz trzeci przez Bzurę. Przydała się woda mineralna do obmycia twarzy i głowy. Inaczej by mi chyba wypaliło oczy i nie zauważyłbym świateł kierujących ruchem. Pierwsze miałem przy wjeździe na DK50. Tu odkryłem, że światła mają czujniki które nie widzą rowerzysty. Kolejne światła kierowały ruchem wahadłowym na moście – remont. W Wyszogrodzie chciałem zobaczyć fragment starego mostu przez Wisłę wybudowanego przez żołnierzy armii niemieckiej w 1915 roku. Nie udało mi się go odnaleźć. A spiesząc się przed zachodem słońca pognałem szukać kirkutu. Ten odnalazłem bez problemu.



Dalszy plan był taki, że w Czerwińsku miałem sprawdzić co za cmentarze znajdują się w lesie na skarpie wiślanej. Na mapach zaznaczone są dwa i nie ma do nich drogi dojazdowej. Jadąc do Czerwińska miałem ocenić natężenie ruchu na drodze. Gdyby był mały miałem zamiar dojechać tą drogą do Serocka i tam przejechać przez Narew. W przypadku dużego natężenia ruchu z Czerwińska miałem odbić do Pułtuska. Ruch był duży. Nie było też pobocza. Nie podobało mi się to, a już robiło się ciemno, bardzo ciemno. Już nie było szans na zobaczenie cmentarzy żydowskich w Nasielsku i w Wyszkowie. Za to rosły nadzieje na zobaczenie cmentarza żydowskiego w Mińsku Mazowieckim. Wyglądało na to, że będę w nim już za dnia. Dawno pożegnałem się z wypracowaną na pierwszych stu kilometrach średnią prędkością przejazdu 24 km/h. Ale jeszcze nie brakowało sił. Tylko było ciemno. I jechałem w terenie którego zupełnie nie znałem. Nie wiem więc czy mogę uznać:

że byłem w Nasielsku (choć jechałem przez centrum),
że byłem w Pułtusku (przejechałem w nocy daleko od centrum),
że byłem w Wyszkowie (objechałem centrum tak jak nakazywały znaki, a wcześniej wlokłem się po wyłożonej kostką ścieżce rowerowej).

To tak jak z wcześniejszym przejazdem w poprzek Roztocza – przejechałem całe ale nocą. Teraz, za Wyszkowem, miałem przed sobą lasy, lasy i lasy. Znów jechałem DK62 nadal bez żadnego pobocza. Nie było to komfortowe ani trochę. Gdy na jednym ze śródleśnych skrzyżowań zobaczyłem rowerzystę bez jakichkolwiek świateł i odblasków zatrzymałem i rzuciłem okiem na mapy (brak tu związku przyczynowego ale logika nie jest moją mocną stroną). Z map wynikało, że mogę sobie nieco skrócić drogę jadąc na skróty przez Urle. W przeciwieństwie do DK tu było oświetlenie i działało w nocy. Kolejne miejscowości blisko siebie więc odcinków nieoświetlonych nie było w sumie wiele. Bujna roślinność jednak czasami przysłania znaki. Tak było w Borzymach. Nie zauważyłem znaku wskazującego zakręt w lewo. I może bym pojechał nie wiadomo gdzie gdyby droga na wprost była wyasfaltowana. Była jednak brukowana kocimi łbami i pokryta piachem. Wytrzęsło mnie i na koniec się zakopałem. Trudno o mocniejsze zwrócenie uwagi na to, że zjechałem z drogi głównej.

W Jadowie już robiło się szaro. Dosłownie. Znad łąk napływały mgły. Tak samo było na DK50 którą miałem dojechać do Mińska Mazowieckiego. Zero pobocza i miejscami fatalna widoczność. Znak wskazujący cmentarz powstańców styczniowych uznałem za dobry znak. Szukając cmentarza mogłem przeczekać aż słońce mgły rozproszy. Problem w tym, że dalej w Kątach Wielgich nie ma żadnych znaków wskazujących cmentarz. Dojechałem do końca asfaltu i dalej jechałem drogami gruntowymi trzymając się drogi głównej – boczne odchodziły do sąsiednich wsi. Jedyną istotą która mnie zauważyła był samotny bocian na ściernisku. Nie śmiałem go pytać o drogę… Wracając natknąłem się na starsze małżeństwo jadące furmanką. Zapytałem ich o cmentarz. Jak się okazało zrobiłem to ok. 100 m od leśnej drogi prowadzącej do cmentarza. Gospodarz zaprowadził mnie na miejsce. Mówił, że jeszcze niedawno to był tylko krzyż i zardzewiały płotek. Od syna niedawno dowiedział się, że to mogiła powstańców. Druga podobno znajduje się w Boruczy za jednym z domów. Ale do Boruczy musiałbym wracać. Poprzestałem więc na obfotografowaniu tej jednej mogiły.



Mgły już zanikały ale jeszcze nie było za jasno. Zatrzymałem się na chwilę na przydrożnym parkingu. Zjadłem batonika. Zapaliłem i zauważyłem obserwującego mnie kota. Dziwnie było. Gdy na niego patrzyłem on patrzył gdzieś w bok. A kątem oka widziałem, że mnie obserwuje. Gdy się spakowałem i ruszałem dalej kota już nie było. Nie wiem kiedy się pojawił i kiedy zniknął. Może przegapiłem jego znikający jako ostatni uśmiech?



Gdy dotarłem wreszcie do Mińska Mazowieckiego już było koszmarnie gorąco. Na ulicach pusto. Niedziela, siódma rano. Szukając kirkutu, który znajduje się na wschód od centrum przejeżdżałem obok cmentarza czerwonoarmistów poległych w 1944 roku. Kilka zdjęć i aparat odmówił posłuszeństwa. Nic nie pomogła wymiana baterii, karty pamięci. Nie chciał działać i już.



Kirkut znalazłem. Zrobiłem kilka zdjęć komórką ale nie nadają się do niczego – rozmyte i z fatalnym kontrastem. Jak już wiem jak do cmentarza dojechać to przyjadę jeszcze raz. Z działającym aparatem. Znów naszła mnie myśl, że skoro wożę z sobą prawie cały warsztat rowerowy to może powinienem mieć też zapasowy aparat. I chyba tak jest. Aparat ruszył dopiero w domu. Podejrzewam, że w upale i w słońcu po wcześniejszych mgłach doszło do jakiegoś zwarcia. A aparat i tak jest mocno zużyty. Ma 3 lata. Poobcieraną obudowę. Podrapany obiektyw. Gdyby padła elektronika to już nawet nie byłoby warto go naprawiać. Wiele przeszedł i przejechał.

Dalsza podróż w potwornych temperaturach była… potworna. Walczyłem z własną niemocą. Od Mińska do Parysowa było przynajmniej równo. Później w okolicach Miastkowa droga miejscami składa się głównie z dziur w asfalcie. Ten koszmarny przejazd zakończyłem na znaku zakazu wjazdu – uszkodzony most na drodze do Żelechowa. To znaczyło tylko tyle, że przez Żelechów nie pojadę – są inne drogi do Ryk. I właśnie jest taka droga, którą nigdy nie jechałem. Zawsze odbijałem w stronę Łukowa i przy jarczewskim dworze zakręcałem w stronę Starej Huty, Gęsiej Wólki i Stryja. Gdy zobaczyłem ludzi na rowerach wjeżdżających w drogę, której nie znałem zapytałem ich czy dojadę nią do Ryk. "Chyba tak" mnie zachęciło do dalszej jazdy. Co prawda trochę się zaplątałem i przejechałem przez teren kopalni piachu lub żwiru ale ta droga chyba jest jednak krótsza. Może o 500 m ale krótsza. Gorąco bardzo dawało się we znaki. Strasznie się rozpiłem. Im później tym częściej popijałem. Na pewno się nieźle odwodniłem. Na pewno się bardzo zmęczyłem. Na pewno sprawił mi ten wyjazd przyjemność. Tak jak kąpiel po powrocie. Tylko komórka, która miała zapisywać cały przejazd padła 10 km przed końcem trasy – baterię wykończyło robienie zdjęć.
  • DST 537.15km
  • Teren 7.00km
  • Czas 25:48
  • VAVG 20.82km/h
  • VMAX 43.48km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 lipca 2013 Kategoria ponad 10 godzin

Do Lubaczowa

Od dawna przymierzałem się do wyjazdu do Lubaczowa. Dlaczego Lubaczów? Sam nie wiem. Może dlatego, że rzucił mi się w oczy gdy oglądałem mapę południowego Roztocza? Jaka by nie była to przyczyna to Lubaczów stał się celem wyprawy odkładanej wciąż na "kiedy indziej" – także z powodu wypadków które mnie dwukrotnie tego lata dotknęły. Teraz uznałem, że może warto choć spróbować pomimo pojawiających się tu i ówdzie różnych bóli. W tygodniu poszukałem jeszcze "co by tu po drodze zobaczyć". Jestem przecież wzrokowcem. Przyglądając się pierwszemu i ostatniemu zdjęciu zrobionym podczas tego wyjazdu można zauważyć, że brakuje mi intensywnych, świeżych kolorów.





Obydwa zdjęcia zrobione są w miejscach odległych od siebie może 300 – 400 m. Kierunek w którym je robiono jest niemal identyczny. Czas który między nimi minął to ponad 24 godziny.

Google pokazały, że dojeżdżając do Lubaczowa będę miał 208 km na liczniku. Ale Google są bezbłędne, a ja nie. Było też trochę piosenkowo. Kolory są przykurzone, pastelowe. Pozostało mi tylko uwierzyć w to, że jest pięknie. Prawie jak w nieco zapomnianej piosence śpiewanej przez W. Waglewskiego zanim powstało Voo Voo.


Drugi motyw muzyczny związany jest z miejscowością Batorz. Lubię od czasu do czasu zapuścić sobie płytę grupy Sie Gra. W youtubie znalazłem jej koncert zagrany przy mogile powstańców w Batorzu. Na filmikach mogiły nie widać. Widać tylko drewniany rzeźbiony słup i ławeczkę. Umieścili je tu Węgrzy, by uczcić swoich rodaków walczących w Powstaniu Styczniowym. I tu, i w Zwierzyńcu i obok grobu Borelowskiego na cmentarzu parafialnym w Batorzu.


Od Batorza ten wyjazd zacząłem. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek był w tej miejscowości, a przecież nie jest bardzo daleko od Puław. Mam pewnie jeszcze kilka takich plam na mapach do wypełnienia w promieniu 100 km. Krajobraz rozbujany. Wczesny ranek. Nie śpią tylko ci, którzy spać nie mogą. Dzień na dobre zaczął się gdy już byłem w Wąwolnicy. W Nałęczowie spotkałem tylko jedną rowerzystkę i zero samochodów. W Bełżycach mijałem cmentarz żydowski.



Kilka kilometrów dalej cmentarz z I wojny światowej. I te letnie krajobrazy. Nudne gdyby nie plamy zieleni.



W okolicach Zakrzówka musiał być sztorm i tak już ziemia pofalowana zastygła. Górki i doliny, a między nimi leniwe, poranne życie.



W miasteczkach ludzie idą do lub ze sklepów. Na wsi najczęściej niosą bańkę z mlekiem. Jeszcze nie jest tak, że mleko jest tylko z dużych wyspecjalizowanych farm. Jeszcze są gospodarstwa w których jest jedna lub dwie krowy. Ludzie z bańkami mleka nie spodziewają się by coś jeszcze poza nimi poruszało się po drogach. Mają niesprawne rowery. Musiałem bardzo uważać na zjazdach. Parokrotnie ostro hamując. W Batorzu są chodniki wyłożone kostką. Na nich przed wieloma domami stoją bańki z mlekiem. Ktoś tu je najwidoczniej zbiera. Jak bardzo jest to sytuacja przeciwna do tej znanej kiedyś z miast, gdy mleko roznoszono po blokach stawiając butelki pod drzwiami? I robiono to mniej więcej tak samo wcześnie rano.

W Batorzu nie widziałem drogowskazów, które by wskazywały drogę do mogiły powstańców. Pod kościołem są pomniki przypominające wydarzenia z II wojny światowej. Aresztowania mieszkańców wsi i ich śmierć w niewoli. Śmierć ok. 110 wyznawców judaizmu mieszkających w tej wsi i jej okolicach.



Zapytałem o drogę. Wskazano mi cmentarz i powiedziano, że droga jest oznakowana. Sam pamiętałem, że na cmentarzu jest mogiła dowódcy powstańców spoczywających w lesie.



Oznakowanie drogi do mogiły to zapewne dwa szlaki turystyczne, które rozdzielają się przy samej mogile. To co mnie zaskoczyło – do samej mogiły znajdującej się w lesie prowadzi droga asfaltowa. Jedna jedyna. Trudno o lepsze oznakowanie drogi.



A po głowie chodziła mi inna sprawa niż ta wypielęgnowana i oznakowana mogiła. Gdzieś po drugiej stronie wsi, wśród pól jest mogiła żołnierza poległego podczas I wojny światowej. Na jego grobie umieszczono tablicę z nazwiskiem i imieniem, a później mogiła podobno zarosła. Czy da się ją odszukać? Na mapach nie odnalazłem śladów po niej. Informacje pochodzą z wydanego w 1995 roku opracowania zawierającego informacje o zabytkowych cmentarzach i mogiłach w województwie tarnobrzeskim. Jeszcze nie wszystkie dostępne mapy przeglądałem więc odłożyłem sobie poszukiwanie tej mogiły na kiedy indziej. Tak samo nie szukałem jeszcze dokładnej lokalizacji mogiły żołnierzy w Wielkiej Armii Napoleona w Bilsku pod Modliborzycami. Wyczytałem, że były to trzy kopce ale podczas budowy drogi dwa z nich zniwelowano. Uznałem, że wystarczy pojechać przez Bilsko by mogiłę odnaleźć. Przejechałem. Nie wystarczyło. Nadal nie wiem gdzie jej szukać i bez map się nie obejdzie. Trochę nadłożyłem drogi. W planie z Batorza miałem pojechać do Janowa Lubelskiego. Modliborzyce nie są po drodze. Ale wciąż lubię tamtejszą synagogę.



Sam Janów Lubelski wydaje się mało ciekawy. Miałem kiedyś odnaleźć tutejsze cmentarze żydowskie ale z tej wiedzy niewielki miałbym pożytek. Teraz to tereny zabudowane. W zasadzie ograniczam się tu zwykle do samego przejazdu przez miasto główną drogą i nic poza tym. Ale turystów zawsze trochę jest na miejscu. Głównie z powodu letniskowego charakteru okolic Janowa. Głównie chodzi o ciągnące się kilometrami lasy. Przez te lasy miałem zaplanowany dalszy przejazd. Ale coś mnie skusiło by nie jechać prosto do Momotów Górnych tylko zakręcić do mogił i pomnika bitwy na Porytowym Wzgórzu. To ponad 4 km w bok od drogi, którą miałem przejechać prosto.



Głównie przewijają się tędy turyści ale teraz już i grzybiarze korzystają z parkingów pozostawiając samochody. Wśród zadbanych mogił są i takie, których czas nie oszczędził.



W pobliżu tego miejsca jest też stara kapliczka z drewnianą figurą Chrystusa Frasobliwego. Figura pękła. Z okazji jakiegoś święta ubrano ją.



Przy wjeździe do Momot Dolnych stoi pomnik z wymienionymi ofiarami terroru okupantów z czasów II wojny światowej.



A Momoty Górne witają kapliczką z nową figurą wykonaną przez artystę ludowego. Kolejne jego dzieła widziałem pod kościołem w Momotach.



Przyjechałem tu by przez lasy przedostać się do Maziarni w woj. podkarpackim. Całkiem niedawno po drugiej stronie szukałem cmentarza wojennego. Wydawało mi się, że te dwa czy trzy kilometry leśnych dróg nie będą problemem. Myliłem się. Gdy już przedostałem się przed pierwsze błoto i kałuże spytałem o stan dalszej drogi człowieka zmierzającego w przeciwnym kierunku. Obrzucił mnie badawczym wzrokiem i powiedział, że w tych butach to ja nie przejdę przez las. Podobno on w gumowcach miał z tym problem. W lasach stoi woda. Nie tylko na drogach. Ale podpowiedział mi, żebym pojechał w stronę Jarocina i szukał ostro zakręcające żużlówki w lesie. Nią powinienem przedostać się w pobliże Maziarni. Drogę znalazłem. Nie do końca przejezdną (koła zapadały się miejscami w piachu) ale dość dobrą i suchą. I znów nadłożyłem parę kilometrów drogi. Teraz jechałem do Huty Krzeszowskiej w której na cmentarzu parafialnym miałem odnaleźć mogiły z I wojny światowej. To się nie udało. Być może nie są oznakowane. Mogiła powstańców styczniowych to pomnik…



…a groby z 1914 i 1915 roku mogą wyglądać i tak:



A może tylko nie dotarłem do właściwej części cmentarza? Tak też mogło być.

Dalsza trasa to przejazd przez Harasiuki do Tarnogrodu. Drogi nieznane. Często sprawdzałem na mapach gdzie jestem. Na drogowskazach raz widziałem nazwę "Księżpol" a tam się nie wybierałem tym razem choć został mi w Księżpolu do odwiedzenia cmentarz prawosławny. Słońce trochę już mnie męczyło, cieszyły mnie plamy cienia na drodze. Gdy już do Tarnogrodu dojechałem dochodziła godzina 16. Zajechałem pod synagogę…



… i pojechałem dalej. Chciałem kupić trochę napojów na drogę ale akurat w pobliżu synagogi nie mieli tego co chciałem. Miałem nadzieję, że nie pozostały mi już tylko stacje benzynowe i znajdę jeszcze jakiś czynny sklep. Znalazłem w Różańcu. Po zakupach próbowałem zobaczyć tajemniczy cmentarz odnaleziony na mapach. Okoliczności nie sprzyjały – brakuje do niego dojścia. Z daleka to tylko lasek otoczony przez pola i zabudowania. Nadal nie wiem czy da się tam dojść i co to jest za cmentarz. Może jeszcze kiedyś to ustalę. Bywa, że takie sprawy mnie męczą latami.

W Moszczanicy drogowskaz zachęcił mnie do rzucenia okiem na starą osiemnastowieczną cerkiew. Przy niej jest mały cmentarz. A ja zacząłem się zastanawiać czy nie czas wziąć się za pisanie zamiast wciąż szukać.



Moszczanica nie była celem tego przejazdu. Była tylko po drodze do Starego Dzikowa. W tej miejscowości mieszkał i zmarł ojciec Isaaca Bashevisa Singera. Pochowany na cmentarzu żydowskim, który podczas wojny został pozbawiony nagrobków. Jak sprawdzałem mapy zobaczyłem, że ten cmentarz nawet nie jest wydzieloną działką. Może gdyby nie drzewa które zdążyły na cmentarzu wyrosnąć nowy właściciel bu go po prostu zaorał tak jak było w Baranowie czy Turobinie. Ale zanim dotarłem do cmentarza zobaczyłem cerkiew w Starym Dzikowie.



Właśnie ktoś ją zwiedzał. Wnętrze nie wyglądało zachęcająco. Ale jest tam jakaś wystawa grafik. Nie wszedłem. Czułem, że może mi zabraknąć dnia. Poszukałem cmentarza żydowskiego wśród pól – podejść nie ma jak.



Trochę przez przypadek znalazłem też synagogę. Bliska zawalenia ale jeszcze stoi. Drzewo, którego korona znajduje się nad synagogą rośnie wewnątrz budynku.



Z kilku mijanych miejscowości najłatwiej było dojechać do Cieszanowa. A ja chciałem Cieszanów odwiedzić dopiero wracając z Lubaczowa. Na wstępie wyjeżdżając ze Starego Dzikowa pomyliłem drogi. Znów straciłem trochę czasu. Nie tyle czasu mi było szkoda co dnia. Chciałem robić zdjęcia. W Oleszycach dostrzegłem kolejną zniszczoną cerkiew.



Te murowane cerkwie pochodzą w większości z przełomu XIX i XX wieku. Nie są bardzo stare. Są jednak śladem po ludności, której tu już od ponad pół wieku nie ma. Są miasta w Polsce reklamujące się jako miasta trzech kultur (Łódź, Włodawa). A tu niemal każde miasteczko było wielokulturowe. W Lubaczowie też jest podobna cerkiew. Nie zrobiłem jej zdjęcia. Gnałem w stronę cmentarza. Słońce było coraz niżej. A ja niemal skamieniałem widząc wysoki mur i kłódkę na bramie. Cmentarz żydowski w Lubaczowie jest zamknięty.



A przynajmniej sprawia wrażenie zamkniętego. Od strony cmentarza katolickiego z którym sąsiaduje jest tylko siatka. A w siatce jest dziura.



Niemal wszystkie macewy tutaj są białe. Podobno z wapienia. Nie oglądałem wszystkich ale na jednej na pewno widziałem resztki polichromii (świecznik z resztką niebieskiej farby). Wszystkie stojące macewy skierowane są na zachód. Stoją tyłem do cmentarza katolickiego.

Po tej wizycie na lubaczowskim kirkucie ruszyłem do Cieszanowa. Właściwie to już rozpocząłem już podróż powrotną. Zbliżając się do Cieszanowa widziałem z daleka błyszczącą w promieniach zachodzącego słońca kopułę cerkwi.



Gdzieś w pobliżu powinna być synagoga ale nie udało mi się jej zidentyfikować. To i tak był rekonesans. Chciałem tylko poznać trochę teren. Właściwe zwiedzanie powinno rozpocząć się z jakiegoś pola namiotowego na Roztoczu. Tylko nie wiem czy w tym roku uda mi się jeszcze tak wyrwać z pracy. Przydałby się na to z jeden co najmniej dzień urlopu.

Do Suśca jechałem już w mroku. Dróg nie znam. Początkowo obawiałem się błędu w nawigacji i trochę się pokręciłem w tą i z powrotem. Teraz już strata czasu nie miała znaczenia. Do rana parę godzin. A w nocy brakuje mi motywacji do pośpiechu. Nawet przy większych podjazdach decyduję się na zrobienie z nich "podchodu". Gdzieś między Suścem i Józefowem natknąłem się na ludzi z rowerami bez świateł. To nic, że księżyc jasno świecił. Drogi w koło biegną przez lasy, a tam poświata księżyca nie dociera. Ale jednak jechali. Gdybym ich nie usłyszał, to bym ich nie zobaczył. A usłyszeć łatwo. Trudno jechać bezszelestnie po tych zmasakrowanych szosach. Nowy, równy asfalt jest tylko w niektórych miejscowościach ale między nimi nie ma go wcale. Ile zwierząt spłoszyłem jadąc do Zwierzyńca z Józefowa? Nie wiem ale zakaz używania sygnałów dźwiękowych na tej drodze nie wyciszy roweru hałasującego na wybojach.

Wyjeżdżając obawiałem się, że w nocy zmarznę. Zapowiadano ochłodzenie. Dlatego miałem nadzieję jeszcze za dnia dojechać do Turobina. Dlatego wziąłem z sobą trochę ciuchów. Temperatura spadła do 9 stopni. Niby nie tak bardzo zimno ale po męczącym dniu zawsze szybciej marznę. Kurtka, nogawniki a nawet ochraniacze na buty bardzo się przydały. Zdjąłem to z siebie dopiero ok. siódmej rano – w pobliżu Bełżyc. Ze Zwierzyńca w stronę Biłgoraja jechałem ostrożnie. Widziałem, że właśnie zakończyło się jakieś wesele. Samochody jechały stadami. Nie miałem ani trochę zaufania do kierowców i zjeżdżałem na pobocze czekając aż przejadą. Tak do zjazdu w stronę Radecznicy. Jechałem tą drogą chyba tylko raz i to za dnia. Do Radecznicy dojechałem bez problemów ale później chyba pomyliłem drogi. W sumie i tak dojechałem do Turobina ale być może z kilkoma dodatkowymi kilometrami. A poślizg miałem niezły. W Lubaczowie zamiast 208 km na liczniku miałem ich 260. Zdecydowałem się wracać przez Bychawę. Wyjeżdżając z Wysokiego dziwiłem się, że tyle trzeba z niego jechać w górę. Takie to Wysokie – w dołku.

W Bychawie było już jasno. Doświadczenie podpowiadało mi, że wypadki najczęściej zdarzają mi się podczas powrotów. Świt jest bardzo dobrą porą na wypadek. Dlatego bardzo starałem się uważać na to co się dzieje na drodze. Już przy wjeździe do Bychawy trafiłem na jakiegoś młodego wariata za kierownicą. Jechał ponad 120 na godzinę. Choć uciekłem na skraj jezdni poczułem uderzenie wiatru wywołanego przez ten pęd. Nie miał sprawnych świateł. Nie wiem jak z hamulcami. Im bliżej Puław tym bardziej starałem się omijać główne drogi i większe podjazdy. Zmęczenie dawało mi się we znaki. Dziwiłem się też, że nie padła mi bateria w telefonie z działającym Endomondo. Zwykle ok. 10 godzin pracy rozładowuje baterię. I już cieszyłem się, że po ostatnich aktualizacjach oprogramowania poprawiono funkcję oszczędzania energii ale to nie było to. Po aktualizacji system operacyjny w telefonie nie wiedział czy zgadzam się na pracę tego programu z dostępem do internetu. Do czasu udzielenia odpowiedzi system zablokował Endomondo dostęp do transmisji danych. Program zapisał trasę w telefonie ale jej nie wysłał na serwer. Zrobił to dopiero gdy wyraziłem zgodę na dostęp do transmisji danych. Trzeba będzie częściej tak robić tylko jeszcze nie wiem jak to zablokować gdy już pozwoliłem na dostęp. Trzeba będzie pogrzebać w ustawieniach.
  • DST 480.96km
  • Teren 3.00km
  • Czas 23:17
  • VAVG 20.66km/h
  • VMAX 52.67km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl