Sobota, 19 kwietnia 2014
Kategoria ponad 10 godzin
Rekonesans i walka z wiatrem
19 kwietnia – wyjazd po dwóch tygodniach bez roweru. Nie miałem sił
po pracy by trenować. Nie miałem też szczęścia do pogody. Zapowiadane
silne podmuchy wiatru miałem zamiar wykorzystać podczas jazdy powrotnej
jednak coś mi się chyba pomyliło i wystartowałem z wiatrem. Początek był
więc lekki, przyjemny. I może dobrze, że tak wyszło, bo zamiast
pojechać bocznymi drogami w stronę Żyrardowa pojechałem Alejami
Jerozolimskimi. Ruch samochodów był dość mały. Zjazd na drogę planowaną
utrudniony przez jej remont. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie ścieżki
rowerowe i zakazy wjazdu rowerów. Raz nawet o mały włos nie spowodowałem
wypadku gdy zamiast zejść z roweru na przejściu dla pieszych wjechałem
sobie powoli. Do końca ścieżki dochodziło ogrodzenie sąsiadującej
posesji szczelnie zasłaniające drogę. Ja wiem, że powinienem zejść z
roweru. Wiem, że powinienem przeprowadzić rower. Że po przejściu przez
jezdnię mogę znów na rower wsiąść. Tylko wykonywanie tej czynności
kilkadziesiąt razy pod rząd jest po prostu nużące. I to podczas jazdy
wzdłuż drogi uprzywilejowanej w stosunku do tych bocznych. Ktoś jednak
uznał, że tak będzie bezpieczniej gdy rowerem będzie przejechać
trudniej. W przyszłości postaram się nie jeździć przez Grodzisk
Mazowiecki i kilka innych miejscowości utrudniających jazdę rowerzystom w
imię bezpieczeństwa kierowców samochodów. W samym Grodzisku i tak
musiałem przepuszczać pieszych przechodzących przez jezdnię w sposób
nieprzepisowy. Może więc przepisy tam nie obowiązują, a ja byłem
nadgorliwy? Nie ważne. Złościło mnie to i spowalniało. A wracając do
zdarzenia, które mogło się dla mnie źle skończyć to i ja, i kierowca
samochodu zahamowaliśmy gwałtownie i skutecznie. Na szczęście można
hamować rozmawiając przez telefon komórkowy. No nie ja. Ale kierowca
samochodu akurat miał jedną rękę zajętą. Tak dojechałem do Żyrardowa.
Sądziłem, że najgorsze już jest za mną.
Sam Żyrardów obiecywałem sobie już wcześniej odwiedzić. Nie chodziło nawet o cmentarze wojenne, które tam chyba zniknęły. Nie chodziło też o cmentarz żydowski. Chodziło o dawną zabudowę przemysłową. Tym razem mniej więcej wiedziałem gdzie mam szukać kirkutu i Żyrardów był tylko mi po drodze. Minąłem interesujące dawne budynki mieszkalne osiedla robotniczego i odszukałem z pomocą map googla cmentarz. Wejście na jego teren wydaje się utrudnione. Jest szczelnie ogrodzony choć ślady wskazują na wizyty. Sam się nie zdecydowałem na wejście w obawie o rower – nie miałem go gdzie zostawić w miarę bezpiecznie. Ograniczyłem się tylko do objechania terenu cmentarza i kilka zdjęć przez płot.

Wracając do drogi, która miała mnie doprowadzić do Skierniewic zatrzymałem się na chwilę przy starych domach i zrobiłem im kilka zdjęć. Jedno z nich zamieszczam poniżej.

Pierwsze kilometry drogi do Skierniewic to był odpoczynek. Znacznie mniejsze natężenie ruchu samochodów. Las. Czasami pola. Miałem cichą nadzieję na dogonienie grupy szosowców, którzy tą samą drogą wyjechali przede mną z Żyrardowa. Nadzieja
. Nie było na to najmniejszych szans. Ale jechało mi się tak lekko i
przyjemnie… Aż do skrzyżowania z drogą krajową. Zapomniałem, że to nią
miałem przejechać ostatnie kilometry. Ale to skrzyżowanie miało dla mnie
coś na osłodzenie goryczy zjazdu na ruchliwszą drogę. Z lewej strony
przy drodze dostrzegłem na wzniesieniu krzyże prawosławny i łaciński. Na
wprost widziałem pomnik przypominający te stawiane na cmentarzach
żołnierzy niemieckich poległych w I wojnie światowej.


Oczywiście były to cmentarze wojenne z okresu walk pod Bolimowem. Nie wiedziałem o nich ponieważ ten wyjazd traktowałem bardziej jak rekonesans przed przyszłymi poszukiwaniami cmentarzy. Teraz jechałem do Skierniewic by rzucić okiem na cmentarz żydowski i pobliski cmentarz wielowyznaniowy. Ale takie przypadkowe odkrycia cieszą nie mniej niż odnalezienie cmentarza ukrytego w lasach, czy wśród pól.
Do cmentarza żydowskiego jechałem trochę na wyczucie. Pamiętałem kilka nazw pobliskich ulic i mniej więcej ich układ. Ale znalazłem skraju ulicy Granicznej „drogowskaz”.

Bez niego być może bym cmentarza nie zauważył i pojechałbym dalej. Na terenie cmentarza oprócz odzyskanych macew są też pomniki

oraz mogiła zbiorowa.

I jak bardzo inaczej niż w Żyrardowie. Wejść można swobodnie. Niskie ogrodzenie nie odcina od ludzi. A tak samo jak w Żyrardowie tu też nie widać śladów zniszczeń, profanacji. Cmentarz jest zadbany i czysty. Może chodzi o lokalizację? W Żyrardowie kirkut jest otoczony domami. W Skierniewicach oddalony od nielicznych tu zabudowań.
Plan, bo taki przed wyjazdem powstał, przewidywał dalszą jazdę do Łowicza (początkowo miał to być Płock ale ten pomysł odrzuciłem zdając sobie sprawę z braku przygotowania do takiego wysiłku). Nie miałem ochoty jechać drogą krajową. Innej nie miałem, chciałem poszukać ale… Po ruszeniu na północ odkryłem, że wiatr jest już bardzo silny i jazda w terenie odkrytym może być katorgą. Skróciłem więc trasę i pojechałem w stronę Sochaczewa. Przed Bolimowem miałem kilka kilometrów lasu, który dawał skuteczną ochronę przeciwwiatrową. Pod samym Bolimowem, będąc na wiadukcie przypomniałem sobie, że w związku z budową drogi nad którą biegł wiadukt pojawiły się zmiany związane także z okolicznymi cmentarzami wojennymi. Tylko ja nie byłem zupełnie przygotowany do ich poszukiwania. Odwiedziłem więc tylko cmentarz po drugiej stronie Bolimowa, w Kolonii Bolimowska Wieś.

Od tego momentu rozpoczęły się moje zmagania z wiatrem. Choć nie miałem daleko do Sochaczewa i droga była droga to leżało na niej trochę połamanych suchych gałęzi, a wiatr momentami chciał mnie przewrócić lub zatrzymać. Sytuacja poprawiała się tylko wśród zabudowań lub przy zagajnikach. A do Warszawy przecież jeszcze daleko. W Sochaczewie zatrzymałem się na moment by zrobić zdjęcie wzgórza zamkowego. Chyba już zakończono prace konserwatorskie i ziemne – widziałem zwiedzających.

Od Sochaczewa do Warszawy miałem już wiatr prosto w twarz. Na dobry początek pomyliłem drogi i pojechałem w stronę drogi krajowej choć chciałem pojechać przez Kampinos. Teraz chodziło i o mniejszy ruch samochodowy ale też o osłonę przed wiatrem. Jak skutecznie osłaniały mnie zabudowania i las poczułem za Lesznem gdy znalazłem się terenie całkowicie odkrytym. Pojawił się ból mięśni. Sądziłem, że to skutek długiej przerwy w jeździe ale inni jadący w tą samą stronę co ja mieli także ciężko. Te ostatnie kilometry były najcięższe. Po nich już trudno było wykrzesać z siebie siły by wśród zabudowań w Warszawie jechać z przyzwoitą prędkością. Wypompowany plułem sobie w brodę, że nie pojechałem do Broku z którego wracałbym z wiatrem.
Sam Żyrardów obiecywałem sobie już wcześniej odwiedzić. Nie chodziło nawet o cmentarze wojenne, które tam chyba zniknęły. Nie chodziło też o cmentarz żydowski. Chodziło o dawną zabudowę przemysłową. Tym razem mniej więcej wiedziałem gdzie mam szukać kirkutu i Żyrardów był tylko mi po drodze. Minąłem interesujące dawne budynki mieszkalne osiedla robotniczego i odszukałem z pomocą map googla cmentarz. Wejście na jego teren wydaje się utrudnione. Jest szczelnie ogrodzony choć ślady wskazują na wizyty. Sam się nie zdecydowałem na wejście w obawie o rower – nie miałem go gdzie zostawić w miarę bezpiecznie. Ograniczyłem się tylko do objechania terenu cmentarza i kilka zdjęć przez płot.

Wracając do drogi, która miała mnie doprowadzić do Skierniewic zatrzymałem się na chwilę przy starych domach i zrobiłem im kilka zdjęć. Jedno z nich zamieszczam poniżej.

Pierwsze kilometry drogi do Skierniewic to był odpoczynek. Znacznie mniejsze natężenie ruchu samochodów. Las. Czasami pola. Miałem cichą nadzieję na dogonienie grupy szosowców, którzy tą samą drogą wyjechali przede mną z Żyrardowa. Nadzieja



Oczywiście były to cmentarze wojenne z okresu walk pod Bolimowem. Nie wiedziałem o nich ponieważ ten wyjazd traktowałem bardziej jak rekonesans przed przyszłymi poszukiwaniami cmentarzy. Teraz jechałem do Skierniewic by rzucić okiem na cmentarz żydowski i pobliski cmentarz wielowyznaniowy. Ale takie przypadkowe odkrycia cieszą nie mniej niż odnalezienie cmentarza ukrytego w lasach, czy wśród pól.
Do cmentarza żydowskiego jechałem trochę na wyczucie. Pamiętałem kilka nazw pobliskich ulic i mniej więcej ich układ. Ale znalazłem skraju ulicy Granicznej „drogowskaz”.

Bez niego być może bym cmentarza nie zauważył i pojechałbym dalej. Na terenie cmentarza oprócz odzyskanych macew są też pomniki

oraz mogiła zbiorowa.

I jak bardzo inaczej niż w Żyrardowie. Wejść można swobodnie. Niskie ogrodzenie nie odcina od ludzi. A tak samo jak w Żyrardowie tu też nie widać śladów zniszczeń, profanacji. Cmentarz jest zadbany i czysty. Może chodzi o lokalizację? W Żyrardowie kirkut jest otoczony domami. W Skierniewicach oddalony od nielicznych tu zabudowań.
Plan, bo taki przed wyjazdem powstał, przewidywał dalszą jazdę do Łowicza (początkowo miał to być Płock ale ten pomysł odrzuciłem zdając sobie sprawę z braku przygotowania do takiego wysiłku). Nie miałem ochoty jechać drogą krajową. Innej nie miałem, chciałem poszukać ale… Po ruszeniu na północ odkryłem, że wiatr jest już bardzo silny i jazda w terenie odkrytym może być katorgą. Skróciłem więc trasę i pojechałem w stronę Sochaczewa. Przed Bolimowem miałem kilka kilometrów lasu, który dawał skuteczną ochronę przeciwwiatrową. Pod samym Bolimowem, będąc na wiadukcie przypomniałem sobie, że w związku z budową drogi nad którą biegł wiadukt pojawiły się zmiany związane także z okolicznymi cmentarzami wojennymi. Tylko ja nie byłem zupełnie przygotowany do ich poszukiwania. Odwiedziłem więc tylko cmentarz po drugiej stronie Bolimowa, w Kolonii Bolimowska Wieś.

Od tego momentu rozpoczęły się moje zmagania z wiatrem. Choć nie miałem daleko do Sochaczewa i droga była droga to leżało na niej trochę połamanych suchych gałęzi, a wiatr momentami chciał mnie przewrócić lub zatrzymać. Sytuacja poprawiała się tylko wśród zabudowań lub przy zagajnikach. A do Warszawy przecież jeszcze daleko. W Sochaczewie zatrzymałem się na moment by zrobić zdjęcie wzgórza zamkowego. Chyba już zakończono prace konserwatorskie i ziemne – widziałem zwiedzających.

Od Sochaczewa do Warszawy miałem już wiatr prosto w twarz. Na dobry początek pomyliłem drogi i pojechałem w stronę drogi krajowej choć chciałem pojechać przez Kampinos. Teraz chodziło i o mniejszy ruch samochodowy ale też o osłonę przed wiatrem. Jak skutecznie osłaniały mnie zabudowania i las poczułem za Lesznem gdy znalazłem się terenie całkowicie odkrytym. Pojawił się ból mięśni. Sądziłem, że to skutek długiej przerwy w jeździe ale inni jadący w tą samą stronę co ja mieli także ciężko. Te ostatnie kilometry były najcięższe. Po nich już trudno było wykrzesać z siebie siły by wśród zabudowań w Warszawie jechać z przyzwoitą prędkością. Wypompowany plułem sobie w brodę, że nie pojechałem do Broku z którego wracałbym z wiatrem.
- DST 188.20km
- Czas 10:20
- VAVG 18.21km/h
- VMAX 36.91km/h
- Sprzęt były Kross Trans Alp
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj