Informacje

  • Wszystkie kilometry: 103464.51 km
  • Km w terenie: 357.00 km (0.35%)
  • Czas na rowerze: 262d 01h 52m
  • Prędkość średnia: 16.43 km/h
  • Suma w górę: 181173 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy trobal.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ponad 5 godzin

Dystans całkowity:7297.85 km (w terenie 80.00 km; 1.10%)
Czas w ruchu:383:27
Średnia prędkość:19.03 km/h
Maksymalna prędkość:55.40 km/h
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:137.70 km i 7h 14m
Więcej statystyk
Sobota, 6 kwietnia 2013 Kategoria ponad 5 godzin

Płukanie łańcucha - kiedy to się skończy?

Ponieważ jeszcze leży śnieg. Ponieważ jeszcze jest zimno. Ponieważ… Nie ważne. Nie było sensu jechać tam gdzie chciałem (Opoczno, Końskie, Chinów, Mordy, Drohiczyn, Maciejowice, Góra Kalwaria itd – nie wszystko na raz oczywiście). Dlatego musiałem wymyślić trasę taką by wszystko było przy drodze. Wybór padł na starą zabawę w dwa mosty. Puławy i Annopol. Na razie nie ma między nimi żadnego innego mostu. Ma być. W Kamieniu. Ale na razie chcąc przedostać się na drugi brzeg Wisły przez oba mosty trzeba na wschodnim brzegu przejechać ponad 67 km. Pogoda zapowiadała się mokra. Temperatury dodatnie. A ja dawno nie sprawdzałem czy pojawiły się nowe rzeźby na Szlaku Artystycznym w okolicach Biedrzychowic. Nigdy też nie byłem w Lasocinie. A mapy googla pokazały tam ładną kapliczkę słupową z Chrystusem Frasobliwym.

Te plany powstały w piątek. Nastawiłem budzik na straszną godzinę (o której wstaję do pracy w tygodniu) i wymyśliłem, że do Kazimierza Dolnego przemknę się jeszcze przed wschodem słońca.

Obudziłem się jeszcze przed budzikiem. Kolano kontuzjowane w lutym bolało tak mocno, że mnie obudziło. Za oknem śnieg i gęsta mgła. Mgła i noc to nie jest najlepszy zestaw. Poczekałem z wyjazdem do wschodu słońca. Poczytałem "Ostatecznie trzeba umrzeć" Marcina Kuli, a potem i tak musiałem jechać na światłach. W Parchatce zatrzymałem się na moment przy kopcu powstańczym. Nie wiem dlaczego umieszczono tam daty 1831 i 1863. Najprawdopodobniej tylko ta pierwsza jest prawdziwa.



Droga z Puław do Bochotnicy nie była bardzo przyjemna. Znaki informowały w którą stronę znika droga. Nie było aż tak daleko widać. Ale w Bochotnicy już się nieco "przetarło". Zatrzymałem się przy drodze do przeprawy promowej. Dochodzi tutaj ścieżka rowerowa z Puław.



Dalej ma przechodzić nad wpadającą do Wisły Bystrą. Jeszcze nie przechodzi ale już i w tamtą stronę jest ok. 100 m ścieżki.



Szkoda, że nie leci koroną wału. Jeszcze rzut oka na trasą do Puław. W tej mgle śpiewały głośno ptaki. Zaklinały wiosnę (lub przeklinały zimę).



Do Kazimierza dojechałem bez większych problemów. Jeszcze było wcześnie. W późniejszych godzinach ruch jest tu uciążliwy. Szczególnie w weekendy gdy jest wiele samochodów z warszawskimi rejestracjami.



Pusty rynek to obrazek widywany tylko we wczesnych (bardzo wczesnych) godzinach lub właśnie gdy jest taka ohydna pogoda.



Coś co mnie zdziwiło: przy jatkach żydowskich nie było rozłożonych straganów i namiotów. Zwykle o świecie wre już tam praca. A dziś pusto.



Dalej pojechałem przez Czerniawy z lapidarium na nowym kirkucie.



Po zakręceniu w drogę do Uściąża jeszcze chciałem odwiedzić cmentarz wojenny. Ale tam dziś królują śnieg i bażanty.



Marcin Kula wspomniał o pewnym przesądzie panującym wśród żołnierzy Armii Czerwonej. Otrzymywali oni zamiast nieśmiertelników kapsułki w których mieli umieścić kartkę z informacjami osobowymi. Wielu kapsułki pozostawiało puste. Obawiali się, że właśnie umieszczenie tych informacji wewnątrz przyśpieszy ich śmierć. No i mamy groby bezimienne. A rodziny nie wiedzą, gdzie szukać swoich zmarłych.

W Uściążu zakręciłem w drogę do Opola Lubelskiego. Początkowo miałem zamiar jechać przez Wilków i Zagłobę. Ale w Opolu od dwóch lat trwają pracy na terenie cmentarza wojennego. Chciałem zobaczyć co się zmieniło od jesieni. Zmiany są nie tylko tam. W Karczmiskach rozebrano część muru parku przy dworku Wesslów. Był w kiepskim stanie. Będzie nowy. W Opolu Lubelskim ogrodzono już teren cmentarza i postawiono postument. Są tam jakieś informacje. Ale nie wiem jeszcze jakie. Nie chciałem wchodzić w ten mokry śnieg. Przyjadę tu jeszcze.





Jeszcze dwa lata temu byłem pewien, że jest to cmentarz prawosławny. Najprawdopodobniej garnizonowy. Zdaje się, że tu podobnie jak w Dęblinie pochowano żołnierzy poległych w I wojnie światowej. Na cmentarzu parafialnym też jest kwatera wojenna. Może tu pochowano tylko żołnierzy armii carskiej?

Z Opola Lubelskiego pojechałem dalej drogą do Annopola. Gdy dojechałem do Kluczkowic chciałem podjechać pod pałac. Drogi przy pałacu były zastawione samochodami. Na gęsto i prawie na styk. Wykręciłem więc rower w drugą stronę i pojechałem do Józefowa. Na tym odcinku padający dotąd śnieg zaczął zamieniać się w drobny deszcz. W Józefowie zrobiłem tylko jedno zdjęcie zabytkowego kościoła.



Za Józefowem widziałem przelatującego bociana. A w Bliskowicach dwa w gnieździe. Wyglądały na wymęczone. Przemoczone. Biedne. Gdy wyciągałem aparat jeden z boćków uznał, że bezpieczniej będzie odlecieć. Może przesądny?



Gdzieś w tych okolicach wymyśliłem, że zamiast do Annopola powinienem pojechać do Kopca. W ten sposób skróciłbym sobie drogę i ominął centrum Annopola. I przypomniałem sobie o pysznych bułkach z pieczarkami. Ostatecznie więc pojechałem do Annopola. Dla bułki. A pomiędzy mną i bułką stanęły zakłady granulacji kości w Annopolu.



Od lat leży tam sterta nieprzerobionych kości.



Jadąc dalej mogłem podjechać do mogiły zbiorowej Żydów pomordowanych w Annopolu. Ale śnieg, błoto. Tak samo na cmentarzu żydowskim w Annopolu. Pojechałem więc do piekarni/cukierni. Po zjedzeniu bułki mogłem pognać z góry na most i na drugą stronę Wisły.



Gdybym pojechał przez Kopiec wyjechałbym właśnie w tym miejscu. Po przejechaniu przez most musiałem jeszcze przejechać ponad kilometr do zjazdu w stronę skarpy. A tam zobaczyłem wiele nowych rzeźb ustawionych przy Szlaku Artystycznym.



Więcej w galerii

Dojechałem do wsi Nowe i stamtąd ruszyłem do Lasocina. Nie udało mi się odnaleźć poszukiwanej kapliczki słupowej. Ale też nie szukałem dokładnie. Jeszcze może tam powrócę. Na razie chciałem jechać dalej omijając Ożarów. Ponieważ nie znam tych okolic wybrałem drogę na wyczucie. Pojechałem do Czchowa i dalej, do Wlonic. Tak dojechałem do końca asfaltu. W lecie może bym się zdecydował jechać dalej. Teraz to co jest trudno jest nazwać wiosną. Pojechałem więc w drugą stronę i dojechałem do Ożarowa, który chciałem ominąć. Tu na moment zatrzymałem się przy synagodze.



Synagoga tu była. Budynek przebudowano. Zupełnie zatracił swój dawny charakter. Może tylko to zamurowane okno jest ostatnim śladem?

Przez http://bikestats.pl naszło mnie by wyrobić na rowerze dobrą średnią prędkość. Ruszyłem więc ostro do Tarłowa. Droga gładka. Kiedyś gdy jeszcze była z głębokimi koleinami to jak pamiętam i pobocza i drzewa były przyprószone białym pyłem. Dziś to wygląda zupełnie inaczej. Można nie zauważyć jadąc przez las, że tuż obok jest duża cementownia.

W Tarłowie też podjechałem pod synagogę. A właściwie pod ruiny synagogi. Ktoś uszkodził ogrodzenie i nawet wszedłem do środka. Widać, że to teraz śmietnik i kibel. Nie wiadomo jak długo postoi. Szkoda.



Na cmentarz żydowski nie pojechałem. Ostatnio była tam tylko jedna macewa. Leżąca na ziemi i pozbawiona napisów. Teraz pewnie przysypana śniegiem. Kolejnym celem był Solec nad Wisłą. Ale nie chciałem tam jechać drogą krajową. Wolę boczkiem. Nad Wisłą przez Ciszyce (jest ich kilka). Zupełnie przypadkiem dokonałem odkrycia. Po otrzymaniu sporządzonego w 1938 roku wykazu cmentarzy wojennych w województwie kieleckim nie mogłem odnaleźć na mapach wsi Dorotka. A teraz przejeżdżałem obok niej. Chyba i tam się wybiorę jak już wszystko podeschnie i się ociepli.

Po przejechaniu przez rzekę Kamienną zatrzymałem się przy dużym opuszczonym budynku w Woli Pawłowskiej. Ściana boczna jest murowana. Być może była to szkoła. Żałuję, że nie obejrzałem sobie dawnej, drewnianej szkoły w Chrząchowie. Te drewniane budynki mają coś w sobie. Nie potrafię jednak powiedzieć co. Przyciągają uwagę.



Naprzeciwko drogi, którą dojechałem do Pawłowic była malutka, biała kapliczka z figurą św. Jana Nepomucena. Już jej nie ma. Figura może jest ta sama ale kapliczka jest już inna.



Wszędzie są jakieś zmiany. W samym Solcu też. Tamtejsza figura Nepomuka będzie miała nowe zadaszenie. Wcześniej było drewniane.



Z Solca mam już tylko około 40 km do Puław. Gnałem zerkając na licznik czy mam ładną średnią prędkość. Nigdy tak nie jeździłem. Zawsze dojeżdżałem z zapasem sił. Oszczędzałem. Tak na wszelki wypadek. W Borowcu miałem koledze zrobić zdjęcie domu za młynem nad Zwolenką. Nie zrobiłem. Za Janowcem, w Oblasach zjechałem z głównej drogi do Góry Puławskiej i pojechałem przez Wojszyn. Tu od lat stoi opuszczona szkoła. Jest w coraz gorszym stanie.



Dalej był Nasiłów i … opadłem z sił. Co mi po dobrej średniej prędkości jak w ten sposób nie jadę swoim tempem, nie zatrzymuję się gdy chcę odsapnąć czy zapalić? Odpuściłem robienie średniej i już powolutku pojechałem dalej do Puław. Być może byłem trochę wcześniej na miejscu ale chyba nie było warto. Nie jestem sportowcem. Lubię jazdę do celu. I tak już będzie za następnym razem. Ciekawe, że gdy już byłem w Wojszynie znów zrobiło się zimno, wiał wiatr i trochę zaczął prószyć śnieg. Zima. Mogłaby wreszcie odpuścić. Po suchych drogach jeździ się znacznie przyjemniej.

  • DST 187.77km
  • Czas 09:35
  • VAVG 19.59km/h
  • VMAX 46.69km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 kwietnia 2013 Kategoria ponad 5 godzin

Płukanie łańcucha w lany poniedziałek

W planach miałem odwiedzenie Maciejowic i Chinowa koło Kozienic. Wczoraj padał śnieg ale w Puławach drogi w większości czarne. Warszawę podobno przysypało. Liczyłem na to, że sypało bardziej na północ. Trasa miała liczyć około 160 km. Za Maciejowicami miałem wejść w las i odnaleźć mogiłę zbiorową z II wojny światowej. W Chinowie po raz trzeci szukać w lesie jakichś pozostałości cmentarza z I wojny światowej. Ten cmentarz w Chinowie to dla mnie zagadka. Na mapach WIG zaznaczony jest jako pomnik. Na mapach geoportalu widać, że jest to spory obiekt. Ale gdy dwa lata temu pytałem ludzi mieszkających w Chinowie o cmentarz powiedziano mi, że jest ale sam go nie znajdę. Uparłem się. Nie znalazłem go do tej pory choć na pewno byłem na jego terenie. Zawsze byłem w okresie wybujałej wegetacji. Teraz chcę spróbować zanim się zazieleni.

Taki był plan. I nie zrealizowałem go. Gdy wystartowałem lekko prószył śnieg. Wiatr momentami próbował mnie przewrócić ale nie było lodu pod kołami. Jeszcze gdy byłem na moście pod Dęblinem nie było źle. Breja na brzegach jezdni nawet ustępowała pod kołami. Temperatura z początkowego zera (nie absolutnego) powoli dochodziła do jednego stopnia na plusie. Zatrzymałem się na moment na moście nad Wieprzem. W oddali Wisła.



A w Dęblinie wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw sypnęło śniegiem. Potem dojechałem do ścieżki rowerowej. Zakaz jazdy po czarnej drodze i nakaz jazdy po oblodzonym chodniku. Trudno. Zdjęcie zrobiłem będąc w sąsiedztwie cmentarza garnizonowego Twierdzy Iwangorodzkiej.



W tym śniegu trochę się zacząłem bać o swoje bezpieczeństwo. Ale w zeszłym roku do torby włożyłem kamizelkę odblaskową :) Teraz ją założyłem. Jaskrawy pomarańczowy powinien być widoczny z daleka. Kurtka czarno-biała z przewagą bieli - to mogło umknąć kierowcom patrzącym przez padający śnieg.

Pognałem więc przez kałuże na drodze w Stężycy i dojeżdżając do lasu przypomniałem sobie o tym jak to kiedyś szukałem w tym lesie cmentarza wojennego. Bez skutku. Jest tylko na mapach z okresu międzywojennego. Albo został zlikwidowany albo przepadł zapomniany. Za to śnieg nie dawał o sobie zapomnieć. Strefa większych opadów z dnia wczorajszego najwyraźniej sięgnęła do granic Stężycy. Dalsza droga była biała. Dojechałem tylko do leśnego parkingu. Chwilę postałem zastanawiając się gdzie mam jechać dalej. Plan już był nieaktualny.



Nie chciałem wracać przez Dęblin. Ze Stężycy biegnie droga do Ryk. Nie wiedziałem jak jest w Rykach ze śniegiem. Może lepiej? Wypadało sprawdzić. A potem albo jazda przez Bobrowniki do Puław albo gdzieś dalej. Miałem ochotę zobaczyć znów gęsi nad Wieprzem. Chętnie w Jeziorzanach. Ostatecznie w Drążgowie.

Przejazd do Ryk nie sprawił żadnych kłopotów. Koleiny w śniegu szerokie. Samochody radziły sobie z ich rozjeżdżaniem podczas wyprzedzania. A śnieg wciąż padał. Wiatr teraz miałem w plecy. Tylko jechać i jechać przed siebie.

Kościół w Rykach (zaśnieżony lub neogotycki jak kto woli).



Pojechałem dalej prosto (z małym zygzaczkiem wśród starej zabudowy miejskiej) w kierunku Oszczywilka. Lubię tą nazwę. Pierwszy raz zobaczyłem ją robiąc prawo jazdy na samochód. Rozbawiła mnie wtedy. Teraz budzi wspomnienia o Fiacie 126p i sympatię.



Celem były Lendo Wielkie i Lendo Ruskie. Co do dalszej jazdy decyzję mogłem podjąć w Sobieszynie. Trochę niepokoił mnie stan dróg w lasach. Choć śniegu nie było wiele ale miejscami drogi były pokryte błotem pośniegowym wyjeżdżonych w śniegu koleinach. Samochody wyraźnie przed wjechaniem do lasu zwalniały i powoli przejeżdżały te leśne odcinki. Najwyraźniej wcześniej było tu bardzo ślisko. Ja już nie miałem tak źle. Przeciąłem drogę do Nowodworu i wjechałem do miejscowości Borki. Rozpędziłem na czystej drodze i zaraz hamowałem. Przede mną po drodze szedł bocian. Jadąc powoli szarpałem się aparatem zamkniętym w torbie na ramie roweru. Zanim aparat wyjąłem bocian mnie dostrzegł. Rozpostarł skrzydła. Podskoczył i już był w powietrzu. A ja na ustawieniach ręcznym aparatu nie miałem szans by zrobić dobre zdjęcie. Wyszło jak wyszło. Trochę szkoda.



To był mały przedsmak tego co miało się zdarzyć za moment. Poziom pH rósł. Na końcu wsi poczułem i zobaczyłem, że przebiłem dętkę. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Od dwóch lat jeżdżę na oponach, które nie powinny zawodzić. Oczywiście teoretycznie nie powinny. Nawet producent w swoim katalogu podaje, że Marathon Plus Tour są nie do przebicia . Na dole strony katalogu wycofuje się z tego twierdzenia. Zacząłem na nich jeździć zanim zobaczyłem katalog więc nie czuję się oszukany ;) Przez 2 lata nie miałem ani jednego przebicia. Odzwyczaiłem się. A wcześniej przyzwyczajony byłem do wymiany gumy w nocy w lesie, lub w mieście po zamknięciu sklepów. Właśnie przez serię przebić między Starachowicami i Ostrowcem Świętokrzyskim zdecydowałem się na zakup mocnych opon. Wtedy już przebiłem ostatni zapas i nie miałem łatek. Gdybym nie spotkał dobrego człowieka z łatkami miałbym problem. Dobry człowiek nie tylko dał łatki na drogę ale też pokazał mi gdzie jest cmentarz żydowski w Ostrowcu Św. (szukałem go sam bez skutku). I mówił o oponach z wkładkami antyprzebiciowymi. Wcześniej chodziło mi o to by było jak najtaniej. Ale nie warto. Opony które kupiłem są trwalsze od najtańszych i mocniejsze. Gdyby jeszcze dawały stuprocentową pewność... Nie dają. I właśnie się o tym przekonałem. Podreptałem 300 m do najbliższej wiaty przystankowej by osłonić się od wiatru. Termometr pokazywał 1,5 stopnia na plusie ale szprychach miałem lód. Nie tylko na szprychach. Ale na razie interesowała mnie wymiana dętki i poszukiwanie tego czegoś co może dalej siedzi w oponie i przetnie następną (jedyną zapasową dętkę jaką z sobą wziąłem). Nic w oponie nie znalazłem poza sporych rozmiarów dziurą na zewnątrz. Ta wkładka antyprzebiciowa rzeczywiście jest niebieska. Ręczną pompką nabiłem nową dętkę ile się dało i dalej w drogę. Miejscowość w której bawiłem się w wymianę gumy to Zawitała. Zawitałem :) i pożegnałem.

W Lendzie Ruskim zatrzymałem się przy krzyżu. Ze względu na jego tło. Zimowe bardzo.



Podczas postoju zmarzłem. I nie udawało mi się na nowo rozgrzać. Jeszcze zatrzymałem się na moment w lesie pod Sobieszynem. Chyba byłem blisko szkoły rolniczej bo słyszałem wycie silników quadów. Gdzieś tam są teraz takie rozrywki. Zabrały ciszę. A ja czekam na wiosnę. I czasami się złoszczę, że to jeszcze nie teraz.



Na tym postoju rzuciłem okiem na napęd. Już musiałem kopać w przednią przerzutkę przy zrzucaniu łańcucha. Łańcuch nie przechodził płynnie z koronki na koronkę. A to wszystko przez warstwę lukru.



Nic dziwnego, że to tak wyglądało. Każdy podjazd to jazda pod prąd – w koleinach spływają strumienie wody z topniejącego śniegu. A ten plus z termometru chyba nie do końca jest plusem dodatnim. Już wiedziałem, że nie pojadę do Jeziorzan. Utwierdziłem się tym postanowieniu po wyjechaniu z lasów. Wiatr był teraz jawnie moim wrogiem. Jadąc przez Drążgów, Baranów, Śniadówkę i Chrząchówek mogłem liczyć na częściową osłonę drzew. Tak też pojechałem. Kilka gęsi przeleciało mi nad głową. Dużo więcej gęsi było słychać z daleka ale nie widać. Nie lubią pozować.

Most na Wieprzy pomiędzy Drążgowem i Baranowem.



Z Baranowa pojechałem drogą przy cmentarzu żydowskim. Ciekawe jak wiele osób jeżdżących tędy wie, że to cmentarz?



A dalej… Dalej miejscami na zjazdach trzeba było pedałować. Byle do zabudowań, byle do lasu, które osłonią przed wiatrem. Zmęczyło mnie to. Tak jak lubię :)
  • DST 115.09km
  • Czas 06:31
  • VAVG 17.66km/h
  • VMAX 39.29km/h
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 marca 2013 Kategoria ponad 5 godzin

Do Solca

Start nastąpił o 9 rano. Cały odcinek przebadany poprzedniego dnia był przejezdny. Po 20 km zaczęły się niespodzianki. Nie dojechałem poprzednio do Lucimi. A tam drogi białe. Tak samo droga do Chotczy z Lucimi. Na zdjęciu odcinek pod samą Lucimią.



To podjazd na drodze do Zwolenia. Trochę szedłem. Lód nie pozwalał podjechać, a śnieg rozłaził się pod kołami. Może bym się uparł i jechał zygzakami ale nie wiedziałem czy kierowcy samochodów podejdą do tego z wyrozumiałością i poczekają aż dojadę do kawałka z czarną nawierzchnią. Droga do przeprawy na Zwolence nie wyglądała lepiej. Nie zjechałem ostrym zjazdem do mostu. Zjazd się wije, a ja nie miałbym tak dobrej przyczepności by zwolnić lub zakręcić. Co roku myślę o oponach z kolcami. Na myśleniu się kończy. Nie jeżdżę ekstremalnie. Często jeżdżę po drogach czarnych, a tych kolce nie lubią.

Przy moście jest stary młyn. Teraz jest odnowiony. Ktoś w nim mieszka. Stał się przez to mniej malowniczy. Ale miejsce pozostało malownicze. Nawet mimo nowego mostu (kiedyś był drewniany). Rozlewisko przed młynem zamarznięte.



Do Chotczy dawało się jechać bez większych problemów. Bywały białe miejsca. Ale po tym białym daje się jechać i nawet manewrować. W zasadzie to tak miałem już do samego Solca. Ale po drodze. Za Chotczą. W miejscu gdzie odchodzi od drogi głównej interesująca mnie szosa zobaczyłem co powyrabiał u wiatr. Duże obszary lasu noszą jego ślady.



W Solcu boczne drogi pokryte bardziej lodem niż śniegiem. Na rynku dużo samochodów, a ich właściciele w kościele. Miałem wracać. Miałem. Ale przyszło mi do głowy, że z Solca biegnie droga do Lipska, a ja ją nigdy nie jechałem. To dobry powód by nią pojechać :)

Zjechałem więc z Solca położonego na skarpie wiślanej do drogi. Po drodze mijałem stary młyn. Wciąż stoi. I chyba wcale go nie ubyło choć jest w połowie ruiną.



Droga przez Przedmieście i Dziurków nie poprowadziła mnie tak jak wydawało mi się, że poprowadzi. Wydawało mi się, że dojadę nią do Woli Soleckiej i tam zamiast drogi do Lipska będę mógł wybrać drogę do Gołębiowa. Żeby tak pojechać musiałbym chyba wrócić do Boisk. Jest droga z samego Solca ale nawet nie widać było po niej czy ma utwardzoną nawierzchnię. Ostatecznie musiałem pojechać przez Lipsko. I to szlakiem rowerowym ponieważ główna droga z Solca posiada ścieżki rowerowe i obowiązuje zakaz wjazdu rowerów. Ponieważ ścieżki nie są odśnieżone zapuściłem się w drogi boczne. I chyba dobrze zrobiłem. Nie lubię przedzierać się przez miasta. Chciałem tylko najkrótszą drogą dojechać do Ciepielowa i zobaczyć czy synagoga nadal jest synagogą.



Czułem głód i byłem już spragniony. Nie brałem z sobą nic do jedzenia i picia. Miałem przecież skoczyć do Solca i wracać. Byłoby może trochę ponad 80 km. Jak startowałem termometr pokazywał -6 stopni. W Solcu już tylko -2 i tak już zostało do końca wyjazdu.

Kolejna miejscowość na trasie do Sycyna. Miejsce urodzenia Jana Kochanowskiego. Ale ja nie Kochanowskiego szukałem tylko czynnego sklepu. Była niedziela. Mijałem kilka stacji paliwowych na których mogłem się zaopatrzyć w batonika i colę. Ale się przy nich nie zatrzymałem. Był nawet na końcu Ciepielowa "sklep nocny". Tylko nie chciało mi się sprawdzać czy już w nim panuje noc. W Sycynie już jechałem na "oparach". Zapytałem o czynny sklep oczekującego na busa młodzieńca. Pewnie i ten sklep bym minął. Przecież nie miał ustawionej wielkiej tablicy z napisem "czynne".

Już miałem 5 km do Zwolenia i… nie chciałem tam jechać. Nie lubię jeździć przez Zwoleń. Są tam dziwne ograniczenia ruchu dla rowerzystów i często spotykane ścieżki rowerowe przenoszące się z jednej na drugą stronę ruchliwej drogi krajowej. W cieplejsze dni jeżdżę drogą gruntową z mostem na Zwolence. Łączy ona Zielonkę z Wólką Szelężną. Postanowiłem spróbować. Najwyżej będę szedł ale nie będę musiał iść przez Zwoleń. Zakładałem, że i tam ścieżki rowerowe nawet nie są odśnieżone. Sprawdzać nie chciałem.

Droga do Zielonki nie była taka zła. Miejscami nawet się roztopiła.



Jak skończą się roztopy na pewno zostanie wyrównana. Jak co roku. Sama Zwolenka tutaj nie jest zamarznięta.



Pływają sobie po niej kaczki. Odpłynęły jednak już gdy przejeżdżały tędy samochody. Droga jest uczęszczana. Najbliższy most na Zwolence jest w samym Zwoleniu, czyli ok. 3 kilometrów dalej. Wyjazd z doliny Zwolenki ani trochę nie był wiosenny. Dobrze że drogę odkopano. Ostatnio musiała być zawiana śniegiem. Sądząc po tym jak to wygląda obok drogi to było tu z pół metra śniegu.



Dalej droga znana ale miejscami zmieniona nie do poznania. Biała miejscami na odcinkach nawet stumetrowych. Minąłem Szczęście. Przejechałem przez Zamość. A dojeżdżając do Łagowa zobaczyłem dwa walczące bażanty. Najwyraźniej to już dla nich pora godów.



Zaraz był Łagów i Wólka Łagowska. Pojechałem przez Pająków choć bardziej lubię drogę biegnącą przez Piskorów. Tamta była biała. A ja już miałem dość tej bieli. Na szosie do Puław też było biało ale od soli. Spokojnie dojechałem do mostu.



Od rana się trochę zmienił. Rano chodnik był jeszcze pokryty śniegiem i lodem.
  • DST 107.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 06:26
  • VAVG 16.63km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura -2.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl