Informacje

  • Wszystkie kilometry: 103464.51 km
  • Km w terenie: 357.00 km (0.35%)
  • Czas na rowerze: 262d 01h 52m
  • Prędkość średnia: 16.43 km/h
  • Suma w górę: 181173 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy trobal.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 6 lipca 2013 Kategoria ponad 10 godzin

Pętelka

Lepiej się czułem. Niemal wcale nie odczuwałem bólu w prawej części ciała. Jeszcze w czwartek coś tam czułem ale już można było poskakać po wertepach. A uzbierało mi się kilka zaległych spraw. Np. odwiedzenie cmentarza żydowskiego we Włoszczowie (nie wiem dlaczego tak to na miejscu widziałem odmienione – jak pytałem o drogę do "Włoszczowej" nikt nie protestował). Miałem objechać Radom robiąc pętlę. Jako miejsce w którym mam skończyć zwiedzanie określiłem Przedbórz. Na trasie był Szydłów w którym przez zaniedbanie nie byłem w ubiegłym roku ani razu. Z grubsza cały wyjazd miał mi zająć ze zwiedzaniem czas do niedzielnego południa. Start przewidywałem o 3 rano i na tą właśnie godzinę ustawiłem budzik ;) – w ten sposób już na starcie miałem opóźnienie.

Wyjechałem po piątej rano. Jeszcze było chłodno (18 stopni). Jeszcze było mało samochodów na drogach. Jeszcze była cisza i był śpiew ptaków.



Jeśli nie pchał mnie wiatr to przynajmniej nie przeszkadzał. Tak było w Solcu…



w Tarłowie…



i w Ożarowie, gdzie zaszedłem na cmentarz żydowski by zobaczyć, że ktoś przewrócił jedną z macew. A macewy są tu piękne.



Do Opatowa pojechałem drogą najkrótszą mimo tego, że były znaki informujące o objeździe. Jeśli nie remontują mostu przecież da się jakoś to obejść. Właściwie nie wiem co remontują. Widziałem drogowców z lizakami, którzy dopiero się "rozstawiali" na jezdni. W Opatowie sfotografowałem tylko to co jest przy głównej drodze: Bramę Warszawską.



Do Staszowa droga jest rozbujana. Już było dużo samochodów na drodze. A ja podjeżdżałem, zjeżdżałem i tak w kółko. Zatrzymałem się na chwilę w Bogorii. W ubiegłym roku widziałem jak rzeźbiono lokomotywę. Teraz mogłem zobaczyć gotową rzeźbę.



W Staszowie interesował mnie cmentarz żydowski. Odnalazłem go bez trudu ale poszukiwania dziury w całym płocie spełzły na niczym. Na bramie umieszczona jest tabliczka z informacją z kim należy uzgadniać wejście na teren cmentarza. Ale ja nie lubię uzgadniać. Atakuję znienacka.



Na łąkach może już nie ma tych najpiękniejszych kwiatów ale są za to motyle (może akurat na zdjęciu to wcale nie motyl) …



…i inne barwne robale.



Droga do Chmielnika mnie zaskoczyła. Dawno tędy nie jeździłem. Dawno tu nie byłem. Kurozwęki są teraz omijane przez największy ruch samochodów. Mogiła powstańców została wyeksponowana – wcześniej była otoczona krzakami i dostrzegalna tylko z drogi głównej przez barierkę nad skarpą.



Nieco dalej stoi figura Jana Nepomucena zmasakrowana podczas malowania. Te czarne kropki zamiast oczu są wręcz upiorne.



W Kurozwękach też interesował mnie cmentarz żydowski. Porównując mapy przedwojenne z dzisiejszymi można mniej więcej określić jego lokalizację i dojechać w to miejsce. Istnieje wciąż polna droga na przeciwko cmentarza katolickiego, którą do tego cmentarza dochodzono. Nie pojechałem tam. Nagrobków nie ma i trudno jest bezbłędnie wskazać właściwe miejsce. Przydałyby się dokładniejsze stare mapy lub ktoś kto pamięta.

Na łące za Kurozwękami od strony Szydłowa stoi figura Floriana. Lokalizacja trochę dziwna. Zwykle stawia się je na terenie zabudowanym. Czy kiedyś tu stały domy?



W Szydłowie chyba najwięcej zmian. Poza nową drogą jest też ścieżka rowerowa biegnąca w stronę Chmielnika. Gdy byłem tu ostatni raz stare miasto było rozkopane – robiono kanalizację. Już jest chyba dawno po tych pracach ziemnych.



Tutaj też szukałem cmentarza żydowskiego. Na mapach umieszczono go zaraz przy rzeczce przepływającej pod murami starego miasta. Jego teren zapewne jest na tym zdjęciu. Nieco dalej był jeszcze jeden cmentarz - chrześcijański. Po nim też nie ma żadnych śladów.



Zakończono (na razie) prace przy freskach w kościele na przeciwko Bramy Krakowskiej. Może je teraz oglądać, a stażysta zatrudniony przy tym zabytku udziela informacji. Nie spodobała mi się informacja o pochodzeniu fresków. Podobno mieli je namalować artyści sprowadzeni z Ukrainy. Ale brakuje mi tu tego "rytu wschodniego". Styl najlepiej zachowanych fresków przypomina znacznie bardziej dzieła mistrzów z Europy Zachodniej. Nie widzę tu podobieństwa do ikon.



W Chmielniku "pro forma" podjechałem do synagogi. Bardzo się zdziwiłem widząc, że trwają prace przy jej remoncie. Została otynkowana. Trwają prace wewnątrz.



Zupełnie przez przypadek dojechałem w pobliże cmentarza żydowskiego. Kierowałem się na Kielce. Nie wiedziałem, że tą drogą szybciej dotrę do drogi krajowej. Tu nic się nie zmieniło. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.



Temperatury były już w okolicach 30 stopni. Najwyraźniej zdążyłem się odwodnić. Brakowało sił. Do tego samochody tutaj bardzo hałasowały. Na szczęście jest pobocze na które nie wjeżdżały. Tak bardzo chciałem zjechać z tej drogi, że o mało nie pojechałem na południe zamiast na zachód – pomyliłem drogi chcąc jechać do Chęcin. Na szczęście szybko się połapałem.

W Chęcinach najpierw zaszedłem na cmentarz żydowski. Zaszedłem, bo na moim rowerze ciężko byłoby tam wjechać. Cmentarz nic a nic się nie zmienił od mojej poprzedniej wizyty.



To już chyba jest tradycja, że nie zwiedzam w Chęcinach zamku. Rozkopany rynek.



Dalsza trasa zaprowadzić mnie miała do Małogoszcza. I może bym ja szybko przejechał ale w lesie między Bolminem i Bocheńcem dostrzegłem mały drogowskaz z napisem "Cmentarz wojenny". Ok. 300 m dalej, przy leśnej drodze tabliczka i cmentarz. Ale cmentarz dziwny. Groby otoczone słupkami z łańcuchami. Pomnik z podstawowymi informacjami. Dookoła mogiły teren wyłożony kostką. Ławeczka. I całość tak zarośnięta, że z daleka wcale tego nie widać.



W Małogoszczy chciałem zobaczyć mogiły powstańców. Wiadomości jakie znalazłem w sieci na jej temat wskazywały na miejsce przy murze cmentarnym. Rynek w Małogoszczy jest odnowiony i … Mają tam prawie plac defilad. Trudno o cień. Jadąc w stronę cmentarza zobaczyłem trzy stare domy nie pasujące do tego odnowionego centrum. I wydały mi się znacznie bardziej ludzkie niż ten rynek.



Zamiast zobaczyć co napisano na tablicy informacyjnej przy wejściu na cmentarz poszedłem szlakiem turystycznym przy murze cmentarnym. W ten sposób znalazłem cmentarz z I wojny światowej o którym nie czytałem wcześniej.



Obszedłem cmentarz dookoła. I mogiły nie znalazłem. Dlatego, że jej tam nie ma. Jest na terenie cmentarza, a przy bramie cmentarnej jest mapa cmentarza z zaznaczonymi mogiłami powstańców, partyzantów i cmentarzem wojennym który odnalazłem. Zostawiłem to sobie na inną okazję. Dojechanie do Przedborza w świetle dziennym już było wątpliwe ale jeszcze miałem nadzieję. To przyspieszenie było dość krótkie. W Ludyni wybrałem drogę na pewno nie główną. Wydawała mi się ciekawa ponieważ biegła przez lasy. Na pewno nie była bardzo uczęszczana. Na paru kilometrach mijałem tylko jeden skuter i jeden rower. Tylko asfalt… Wyglądał miejscami jak pamiątka historyczna po dawnej drodze. Przy tej drodze znalazłem kamień pamiątkowy po jednej z bitew powstania styczniowego, a obok cmentarz wojenny.





Na cmentarzu poza żołnierzami z I wojny światowej spoczywają też żołnierze Wehrmachtu. Na tablicy informacyjnej podano lokalizacje kilku mogił żołnierzy niemieckich z II wojny światowej w okolicach Ludyni. Jeszcze może kiedyś się w tych okolicach pokręcę. Namawiano mnie na oglądanie dworku w Ludyni ale spieszyłem się do Włoszczowa. Tak się spieszyłem, ze ciągle się zatrzymywałem :)

We Włoszczowie bez większych problemów odlazłem cmentarz żydowski. Jest tam tylko jedna tablica pamiątkowa wystawiona po wojnie. Zniszczona.



Do Przedborza już nie miałem szans zdążyć przed zachodem słońca. Gdy opuszczałem Włoszczową już czerwona kula słońca wisiała tuż nad horyzontem, a miałem do przejechania 28 km. Po drodze zatrzymałem się na moment w Kluczewsku zaintrygowany pewnym budynkiem. Jeszcze nic o nim nie wiem ale ponieważ będę tam na pewno jeszcze raz (choć nie wiem kiedy) może jeszcze czegoś o nim się dowiem.



W Przedborzu była już noc gdy tam wreszcie dojechałem. W zasadzie chciałem tylko zobaczyć gdzie jest cmentarz żydowski i czy jest dostępny do zwiedzania. Tego drugiego jeszcze nie wiem. Ale jak dojechać już wiem. A jak już była noc to pozostało mi tylko wracać. Miałem zaplanowaną trasę bocznymi drogami do Żarnowa. Nigdy tymi drogami nie jeździłem. No i w nocy dodatkowym problemem są psy. Plan przewidywał, że z Żarnowa pojadę przez Białaczów do Gowarczowa i dalej przez Drzewicę do drogi krajowej 48, która miała mnie zaprowadzić do Kozienic. To był plan z którego zrezygnowałem. Uznałem, że droga krajowa 42 do Końskich też jest atrakcyjna. A droga przebiegająca przez Gowarczów zaczyna się w Końskich. Ruch był mały. Wiele lasów. Przy drodze mijałem kilka saren czekających aż przejadę. Dziwne są te zwierzaki, jakbym się zatrzymał od razu by uciekły.

Na postojach mogłem oglądać rozgwieżdżone niebo. Lubię to bardzo. Powoli odzyskiwałem siły po upalnym dniu. Bardzo powoli. Przy skrzyżowaniu dróg krajowych rzuciłem tylko okiem na tablicę informacyjną i zamiast "Kielce" przeczytałem "Końskie". Po kilkuset metrach zrozumiałem swój błąd i zawróciłem na właściwą drogę. Uświadomiłem też sobie, że chcąc objechać Radom nie muszę jechać przez Drzewicę. Mogłem pojechać przez Przysuchę do Potworowa – tak jest krócej. Do tego na drodze do Warszawy (tej przez Drzewicę) zawsze widziałem dużo samochodów. Na drodze do Przysuchy znacznie mniej. Obie drogi zaczynają się w Końskich. Po raz kolejny więc zmieniłem plan. A w Przysusze zobaczyłem, że teraz siły wyższe mi go znów zmieniają – nie było przejazdu do Klwowa. Do Potworowa był objazd. Pojechałem więc nocą po wertepach. Na szczęście wszystkie wsie były oświetlone co ułatwiało przejazd.

Gdy już horyzont się zaczerwienił na wschodzie stanąłem na chwilę by coś zjeść. Obok sosnowego młodnika. Ptaki zaklinały słońce by się pojawiło na niebie, a ja pochłaniałem rodzynki. Kilka garści. Wcześniej zjadłem jednego banana. To było wszystko co jadłem podczas tego wyjazdu. Rzadko jestem głodny podczas jazdy. Za to spragniony zawsze. Do Potworowa dojechałem gdy już było dość jasno. Wkrótce jechałem nad łąkami zalewanymi przez Pilicę.



Słońce uniosło się nad horyzontem. Gdy byłem kilka kilometrów przed Białobrzegami świeciło na wprost. Uświadomiłem sobie, że przez to stałem się niewidoczny i zjechałem do zatoki autobusowej. Spokojnie zapaliłem. Przygotowałem sobie picie (mieszałem sok z wodą w bidonie). Zmieniłem okulary z bezbarwnych na przyciemnione. I jak teraz myślę – powinienem był jeszcze schować przednią lampę bateryjną. Czas jaki by mi to zajęło może by wystarczył by samochód który zaraz mnie potrącił przejechał spokojnie do Białobrzegów. Nie wiem właściwie dlaczego doszło do tego potrącenia. Może faktycznie kierowcę jeszcze oślepiało słońce? Tak mówił. Ale świadkowi jadącemu z naprzeciwka podczas tego zdarzenia powiedział, że "myślał że się zmieści". Gdyby nie miał lusterka może by się zmieścił. Spieszył się do pracy. Ale przynajmniej się zatrzymał i chciał dzwonić po karetkę. Tylko ja nie miałem nic złamanego. trochę otarć i… stłuczone żebra z drugiej strony niż dopiero co zaleczone. Gdy już odjechał zauważyłem krew lejącą się z rękawiczki – miałem głęboko rozciętą dłoń. Ale rana nie była rozległa. Tyle, że do Puław (80 km) wciąż krwawiła. Winne były wstrząsy i gripy (a raczej zmienianie przełożeń co rozciągało skórę i otwierało ranę). To nie była jedyna krwawiąca rana ale pozostałe były powierzchowne. Najgorzej z żebrami – bolały na wybojach, bolały podczas wsiadania i schodzenia z roweru. Pocieszałem się tylko tym, że w domu mam jeszcze krem, który poprzednio mi pomógł. Teraz mam jeszcze problem z uniesieniem lewej ręki ale do pracy się jeszcze nadaję – palce są sprawne. I pewnie będę chodził do pracy zamiast jeździć. Przynajmniej przez parę dni. Może w tym czasie załatwię wymianę wkładu suportu. Pod warunkiem, że będę mógł rower wynieść z piwnicy. Na razie tego zrobić nie mogę – jest za ciężki na moje obolałe ciało. Ostatnie kilometry z Góry Puławskiej do Puław przeszedłem. W mieście trudno jest jechać płynnie, a nie mogłem też sygnalizować skrętu w lewo.

Mapka
  • DST 478.55km
  • Teren 5.00km
  • Czas 22:22
  • VAVG 21.40km/h
  • VMAX 50.72km/h
  • Temperatura 28.5°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Ten kraśnik wyglądał fantastycznie podczas lotu. Jakby otaczała go czerwona aureola.

Architektura coraz bardziej jest wszędzie taka sama. Tylko stare domy (których jest coraz mniej) posiadają cechy regionalne. Nowe buduje się często wybierając jakiś popularny tani projekt. Co do jedzenia to aż się sam sobie dziwiłem, że jadłem aż dwa razy. Wożę z sobą zawsze na wszelki wypadek jakieś batoniki musli. Nigdy nie wiadomo kiedy poczuję się głodny, a one zajmują mało miejsca i nie rozpływają się w wysokich temperaturach. Podobnie z rodzynkami. Ale teraz poza tym żelaznym zapasem suchej karmy, zestawem narzędzi i zapasowymi dętkami będę musiał jeszcze wozić z sobą opatrunki. W pracy dziś mi ktoś powiedział, że jakiś pechowy mam ten 2013 rok. Faktycznie. To już trzecie zdarzenie na rowerze po którym mam kłopoty zdrowotne. Wcześniej uchodziło mi na sucho.
trobal
- 07:52 poniedziałek, 8 lipca 2013 | linkuj
Motyle, motyle: czerwończyk dukacik i któryś z kraśników (ćma latająca za dnia).
Ładna trasa :)
WuJekG
- 21:09 niedziela, 7 lipca 2013 | linkuj
Niezła trasa jeśli chodzi o km. Architektura jak widać różn9i się od tej u nas na Śląsku. Z jedzeniem mam podobnie podczas takich tras, konkretne śniadanie i potem już niewiele. Całe szczęście że wypadek nie był groźniejszy.
daniel3ttt
- 19:34 niedziela, 7 lipca 2013 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa luzla
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl