Informacje

  • Wszystkie kilometry: 103464.51 km
  • Km w terenie: 357.00 km (0.35%)
  • Czas na rowerze: 262d 01h 52m
  • Prędkość średnia: 16.43 km/h
  • Suma w górę: 181173 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy trobal.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Czwartek, 9 maja 2013 Kategoria ponad 5 godzin

W słońcu i sentymentalnie

Umówiłem się z leśnikami w Michowie w celu określenia lokalizacji pomnika przypominającego o cmentarzu żydowskim. Na ósmą rano. Wypadało się nie spóźnić. Słońce jasno świeciło. Ruszyłem przed szóstą. Trochę mnie zaskoczył ruch na drogach. W weekendy w tych godzinach jest znacznie spokojniej. Ale to tylko na trasie do Końskowoli. Z Końskowoli do Sielc już znacznie spokojniej do tego jeden samochód znajomy. Kierowca mnie nie poznał :) Do pracy nie chodzę w ciuszkach rowerowych. Przez las przejechałem szybciej niż się spodziewałem. Wyraźnie jechało się lekko. Sama radość. Ciepło. Powietrze pachnie. Ta wiosna na którą czekaliśmy tak długo wybuchła. Powiedziałbym, że wszystko kwitnie gdyby nie to, że maków i chabrów jeszcze nie ma. Ale jeszcze kwitnie tarnina i już rozkwitają bzy. To wszystko dodawało energii. I tylko jechać i jechać. Ale nie długo. Zaraz był Michów. Tu chwilkę poczekałem aż leśnicy dojadą z Lubartowa i trochę pochodziliśmy po lesie. Nie chodziło o wyznaczenie granic cmentarza. Ale obeszliśmy chyba cały teren, który wg map zajmował cmentarz. Chodziło tylko o wyznaczenie miejsca wyeksponowanego i jak najbliżej cmentarza. Kirkut zanurza się bowiem między drzewa. Nawet na mapach przedwojennych jednym tylko rogiem zbliżał się do skraju lasu. I mniej więcej w tym rogu wyznaczyliśmy miejsce dla pomnika. Ponarzekaliśmy troszkę na wójta który nic nie wie. Na ludzi którzy trzydzieści lat temu skradli z cmentarza ostatnie nagrobki. I się rozstaliśmy. Oni pojechali dalej załatwiać formalności związane z pomnikiem, ja pojechałem w stronę Wieprza – nie miałem planu. Miałem dzień wolny od pracy i chciałem go trochę rozjeździć.

Z mostu w Jeziorzanach widać, że już Wieprz opada.



Ostatnio parokrotnie jeździłem szosą Przytoczno – Sobieszyn. Odchodzi od niej droga do Podlodowa. Nigdy tam nie byłem. Miałem w szkole kolegę z Podlodówki ale to było tyle lat temu… W Podlodowie wydawało mi się, że przy bocznej drodze, w oddali widać bramę dworską lub folwarczną. Nawet nie wiem czy był tam dwór. Może nawet jest bo ktoś właśnie stawia nowe ogrodzenie zostawiając stare, murowane elementy ogrodzenia. Nawet jeśli coś tam jest i tak już niedostępne. Pojechałem dalej. W stronę Lenda Ruskiego przed którym miałem wjechać w drogę do Sobieszyna. Po minięciu stawów w Wólce Sobieszyńskiej wjechałem w las. Jest tu gruntowa droga prowadząca do szkoły. To była część sentymentalna wyjazdu ;) Byłem tu na bardzo przyjemnym, pięcioletnim zesłaniu. I lubię wracać. Droga już jakoś mniej używana. Ale może to po zimie tak się zrobiło. Na przeciwnym końcu lasu zaczynała się aleja czereśniowa. Dziś chyba jedno drzewo z tych licznych czereśni zostało.



Po lekcjach wielu mieszkańców internatu w okresie dojrzewania czereśni tu wisiała na drzewach lub stała pod nimi. Żółte. Czerwone. A czasy były takie, że szczęśliwcy z papierem toaletowym chodzili z nim po mieście dumni jak pawie. Czereśnie miały związek z papierem toaletowym. Może pośredni ale trzeba było pamiętać o tym deficytowym papierze. Ta przyjemność obżerania się czereśniami nie była całkiem bezkarna.

Szkoła. Zabytkowa. Z fundacji Kajetana hr. Kickiego.



Teraz wyremontowana. Na strychu, gdy dach jeszcze był dziurawy, stał szkielet konia. W świetle przenikającym przez szpary w dachu i pełnym kurzu wyglądał niesamowicie. Już go nie ma. Znajomi sprawdzali. Szkoda. Nikt tego nawet nie sfotografował.

Boisko. Internat i sala gimnastyczna. Boisko zmieniło się nie do poznania. I rośnie na nim trawa. Pewnie nie ma kto teraz jej wydeptywać biegając za piłką.



I brama do lasu. Tutaj chodziło się zapalić, pogadać. Poza wzrokiem wychowawców. Już nikt tu nie chodzi. Nawet ścieżki zarosły.



Jest tam jedna, słabo widoczna ścieżka na dawny "poligon". Sam "poligon" zarósł. Tylko na betonowych pasach jezdni nie rosną jeszcze krzewy i drzewa. Ale pokrzywy już tak. To już nie jest szkoła rolnicza. "Poligon" nie jest potrzebny. Ale nawet droga do Grabowców Dolnych jest dziwnie przejezdna. Kiedyś to był sam piach. A teraz po środku nawet się zielenią roślinki. Jak to wszystko się pozmieniało przez te ćwierć wieku. W Grabowcu jednak nadal stoi jeszcze drewniany młyn wodny. Ma chyba nawet nowy dach.

W Grabowcu zaczął się znów asfalt. A ja już miałem plan – pojadę z Nowodworu do Ryk i Dęblina. Do Puław wrócę z drugiej strony Wisły.

Przy drodze do Ryk – sady. Kwitną. Pachną. Cieszą.



Troszkę zaczął dokuczać wiatr. Wczoraj zrobiłem przejazd po sklepach pytając o lemondki. Nie ma. Można zamówić ale może nie warto? Kiedyś jeździłem z rogami umieszczonymi na środku kierownicy i efekt był podobny – tułów niżej i opór powietrza mniejszy. Tak sobie zrobiłem znowu i teraz miałem okazję sprawdzić czy tak jest wygodnie. Wygodnie. I wystarczająco jak na moje potrzeby. Nie potrzebuję lemondki.

Jazda po drugiej stronie Wisły też była pod wiatr. I też wśród kwiatów.



I gdyby na postojach nie dokuczały owady. To bym się wcale z powrotem nie spieszył.

  • DST 124.23km
  • Teren 6.00km
  • Czas 05:51
  • VAVG 21.24km/h
  • VMAX 47.15km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt były Kross Trans Alp
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa luzla
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl